– Ten system wojskowy… Co to jest?
– Nazwano go Snarc – odrzekł Wang. – DynaCorp i marynarka wojenna przyjęły ten skrót dla zautomatyzowanego i zrobotyzowanego podwodnego systemu bojowego. To okręt podwodny sterowany przez jednostkę Jeden Zero Siedem.
– Czy takie rozwiązanie nie jest nieco zbyt radykalne dla amerykańskich wojskowych? – zapytał Krivak, smakując wino. – Co będzie, jeśli Jeden Zero Siedem zawiedzie?
– DynaCorp przygląda się jej uważnie. Mają na pokładzie moduły pamięci bazowane na krzemie i system kontroli nad okrętem, na wypadek gdyby Jeden Zero Siedem przestała działać. Ponadto system krzemowy składa meldunki o jej stanie. Za każdym razem, kiedy Jeden Zero Siedem wynurza się na powierzchnię, system krzemowy przeprowadza transmisję telemetryczną, łącznie z przekazaniem zawartości modułu pamięci.
– Dopóki jednostka węglowa na to pozwala – powiedział Krivak.
– Istotnie – naukowiec skinął potwierdzająco głową.
– Więc przejęcie okrętu na odległość jest niemożliwe. – W głosie Krivaka zabrzmiała nuta rozczarowania.
– Zgadza się. Nie można za pomocą elektroniki porwać okrętu i wykorzystać jego komputera do własnych potrzeb. Kolejna zaleta sztucznej inteligencji w tym wydaniu. Między innymi dzięki temu DynaCorp i marynarka wojenna uzyskały zgodę Kongresu na zastosowanie owego systemu w węźle wojskowym. Jest odporny na obcą ingerencję.
Sergio podniósł się z miejsca.
– Panowie, na dziś chyba wystarczy tej gimnastyki umysłowej. Zostawmy trochę problemów na jutro. Doktorze, zarezerwowaliśmy panu apartament w hotelu. Niech pan odpocznie, może zainteresuje pana nocne życie Bangkoku. Jutro spotkamy się znowu.
Kiedy Wang wyszedł, Krivak zerknął na swego wspólnika. Sergio wyglądał przez okno. Miał twarz bez wyrazu.
– Co o tym wszystkim myślisz? – zapytał Krivak.
– Chyba zgarnęliśmy pulę – odrzekł Sergio, lecz w jego głosie pobrzmiewał ton niepewności.
– Ale szkoda, że Snarc nie będzie nasz. Miałem nadzieję, że przejmiemy nad nim kontrolę, tak jak nad systemem krzemowym.
Sergio zmarszczył brwi.
– Snarc to nie problem – powiedział, patrząc gdzieś w przestrzeń.
– Nie? Więc co, lub kto, cię martwi?
– Wang. Widziałeś, w jaki sposób mówił o tych maszynach? Błyszczały mu oczy. Te komputery są jak jego dzieci. Cieszy się, że dostał szansę pomanipulowania nimi, prawie jak rodzic, który uwielbia wtrącać się do życia dzieci, ale jeśli usłyszy, że trzeba zniszczyć tę jednostkę, natychmiast się wycofa ze wszystkiego.
Victor milczał przez chwilę, zastanawiając się nad słowami wspólnika.
– Więc nie możemy mu o tym powiedzieć – orzekł w końcu.
Falcon wyleciał z Bangkoku i odbył długą podróż z jedną przerwą: musiano zatankować paliwo – Wang przypuszczał, że zrobiono to w Afryce Południowej – po czym polecieli dalej, zostawiając słońce z tyłu i w końcu wylądowali w Sao Paulo w Brazylii, czterysta kilometrów na zachód od Rio de Janeiro. Wynajęta limuzyna przewiozła ich dalej na zachód, przez okolice, gdzie piękno krajobrazu wręcz zapierało dech, wreszcie zatrzymała się przed bramą więzienia.
– Niech pan tu zaczeka – polecił Wangowi Krivak. – Amorn, ty masz gotówkę?
– Tak, proszę pana. W neseserze. Paczki po sto tysięcy w studolarowych banknotach. Razem dwa miliony.
– Weź ją. Dla mnie to za ciężkie.
Amorn wszedł za Krivakiem do więzienia. Wang starał się zrozumieć, o co tu chodzi. Po godzinie ci dwaj powrócili bez nesesera, towarzyszył im młody, najwyżej dwudziestoparoletni mężczyzna w pomarańczowym kombinezonie więziennym. Kiedy zobaczył czarną, lśniącą limuzynę, na jego wystraszonej twarzy pojawił się wyraz zaskoczenia.
– Doktorze Wang, przedstawiam panu Pedra Meringe’a.
– Miło mi, panie Meringe – powiedział Wang.
– Mów mi Pedro – odrzekł młody człowiek.
Limuzyna zawiozła ich do hotelu w Serocabie, Krivak zaprowadził Pedra pod prysznic i kazał mu się przebrać. W drogim, włoskim garniturze Meringe nadal wyglądał młodo. Amorn zabrał go do restauracji. Krivak oparł się o ścianę i zapalił papierosa.
– Kim jest ten więzień? – zapytał Wang.
– Naprawdę pan nie wie? To on wyłączył serwery orbitalne Pentagonu w ostatnie Boże Narodzenie. Toczyła się światowa wojna prawna o jego ekstradycję do Stanów, ale Brazylijczycy uparli się, żeby odsiedział wyrok na ich ziemi.
– A te dwa miliony? Kaucja?
– Przez następne dwadzieścia lat będzie figurował na liście więźniów. Potem zostanie zwolniony ktoś bardzo podobny do niego. Do tego czasu pracuje dla nas.
11
Wiatr wiał z prędkością czterdziestu pięciu węzłów, w porywach do pięćdziesięciu pięciu. USS John Paul Jones przedzierał się przez sześciometrowe fale. Okręt był większy niż wieżowiec Sears Tower położony na boku i miał wyporność ponad stu dwudziestu tysięcy ton. Choć należał do największych lotniskowców, jakie kiedykolwiek zbudowano na świecie, bez świateł z trudem dawało się go dostrzec z odległości pięciuset metrów.
Grupa bojowa lotniskowca posuwała się wolno na południowy zachód ku zachodowi przez Morze Filipińskie, o dzień drogi od Morza Celebes na południe od Wysp Filipińskich i następny dzień rejsu od cieśniny Malakka i wejścia na Ocean Indyjski. Okręty flotylli płynęły za horyzontem daleko od siebie, poza zasięgiem radaru, co zresztą nie miało znaczenia, gdyż dowództwo, obawiając się wykrycia grupy środkami elektronicznymi, wydało zakaz używania radarów do przeszukiwania powierzchni morza. Niestety zakaz dotyczył również radarów do przeszukiwania przestrzeni powietrznej, co narażało flotyllę na atak lotniczy, choć nowe satelity obserwacyjne, wyposażone w radary wysokiej rozdzielczości i termowizję, przypuszczalnie ostrzegłyby grupę o zbliżających się samolotach – pod warunkiem że łączność internetowa funkcjonowałaby należycie, a wiarygodność wiadomości potwierdzono by dostatecznie szybko. Ale sztorm uniemożliwiał operacje lotnicze nie tylko Johnowi Paulowi Jonesowi, lecz również przeciwnikowi.
Wysoko nad pokładem startowym lotniskowca górowała nadbudowa nazywana wyspą. Najwyższym pomieszczeniem biegnącym przez całą jej szerokość była sterownia o pochyłych oknach z widokiem na rozległy pokład w dole i otaczające morze. W szyby wmontowano duże, pleksiglasowe kręgi, które wirowały z szybkością sześciuset obrotów na minutę i odrzucały niemal poziomy deszcz, żeby zapewnić oficerom odpowiednią widoczność. Ale nawet przez te kręgi niewiele dało się zobaczyć – w przestrzeni otaczającej Johna Paula Jonesa więcej było wody niż powietrza. W pomieszczeniu dominowała konsola sterowania okrętem ze stanowiskiem sternika, kołem sterowym, konsolą przepustnicy i stanowiskiem łączności. Przed nią, po obu stronach, znajdowały się stanowiska radarowe, obecnie nieczynne. Lotniskowiec zajmował pozycję środkową w rozciągniętym daleko, luźnym szyku. W sektorze AS W – broni przeciwpodwodnej – pięćdziesiąt do stu mil morskich przed resztą grupy bojowej płynęły niszczyciele przeciwpodwodne i fregaty. W skład flotylli wchodziło też pięć krążowników rakietowych Aegis II z ładowniami wypełnionymi ciężkimi ponaddźwiękowymi pociskami manewrującymi Equalizer Mark IV. Towarzyszyły im krążowniki wielozadaniowe DD-21. Puste pokłady nadawały im wygląd starych pancerników z czasów wojny secesyjnej, ale pod pokładami tłoczyły się baterie pocisków i torped. Postronnemu obserwatorowi grupa bojowa Johna Paula Jonesa” wydałaby się niezwyciężona. Była formacją morską o największej sile ognia od czasu wojny na Morzu Wschodniochińskim. Łączna wyporność okrętów wojennych prujących fale nieprzyjaznego morza przekraczała dwa miliony ton. Ale dowódca floty bojowej, wiceadmirał Egon „Wiking” Ericcson, uważał siłę flotylli za zdecydowanie niewystarczającą. Piętę achillesową formacji stanowił brak w miarę skutecznych środków obrony przed atakami wrogich okrętów podwodnych.