– Okręt gotowy – zameldował Kingman.
– Uzbrojenie gotowe – zgłosił się komandor porucznik Jay Taussig, oficer uzbrojenia.
– Namiar gotowy – warknęła Phillips.
– Cyclops gotowy – powiedział komputer swoim spokojnym głosem.
– Cyclops, przejąć torpedownię, wszystkie wyrzutnie i całe uzbrojenie i otworzyć ogień na zaprogramowane pozycje – polecił Dixon. Dotychczas wydawał taki rozkaz tylko na ćwiczeniach i teraz drżały mu lekko ręce.
– Tu Cyclops. Tak jest. Przejąć torpedownię, wszystkie wyrzutnie i całe uzbrojenie i otworzyć ogień na zaprogramowane pozycje – potwierdził komputer. Teraz mówił szybciej, niemal z podnieceniem. Ostatnio wprowadzono zmianę w oprogramowaniu, gdyż spokój, jaki zachowywał komputer w czasie walki, nie pasował do sytuacji i był irytujący. – Wszystkie systemy nominalne, czas do otwarcia ognia sześćdziesiąt sekund.
Pozostało tylko czekać, pomyślał Dixon.
– Trzydzieści sekund, kapitanie – powiedział szybko komputer. – Siłownik pneumatyczny tłoka w torpedowym zbiorniku wodnym w fazie sprężania. Siłownik pod pełnym ciśnieniem. Torpedy jeden i dwa na zasilaniu wewnętrznym, namiar ogniowy wprowadzony. Dziesięć sekund do wystrzelenia.
Dixon zagryzł wargi. Teraz już nie było odwrotu.
– Namiar w torpedach jeden i dwa potwierdzony – oznajmił Cyclops. – Torpeda jeden w pogotowiu. Wystrzelenie torpedy jeden. Ognia!
Hałas poraził Dixonowi bębenki w uszach, pokład zadrżał gwałtownie. Był to skutek nie tyle samego odpalenia torpedy, ile nagłego odpowietrzenia do wnętrza okrętu siłownika tłoka sprężającego wodę w zbiorniku torpedowym.
– Dowodzenie, tu sonar. Wystrzelenie pierwszej torpedy normalne.
– Torpeda dwa w pogotowiu – ciągnął Cyclops. – Wystrzelenie torpedy dwa. Ognia!
Hełm znów jakby zdetonował przy odpaleniu drugiej torpedy.
– Dowodzenie, tu sonar. Wystrzelenie drugiej torpedy normalne.
– Odcięcie przewodów od torped jeden i dwa – zawiadomił Cyclops. – Wrota zewnętrzne wyrzutni jeden i dwa w fazie zamykania. Wrota zamknięte. Osuszanie wyrzutni jeden i dwa. Wrota zewnętrzne wyrzutni trzy i cztery w fazie otwierania. Wrota otwarte. Torpedy trzy i cztery na zasilaniu wewnętrznym. Namiar wprowadzony. Torpeda trzy w pogotowiu. Wystrzelenie torpedy trzy. Ognia!
Następny pogłos odpalenia poraził Dixonowi uszy. Cykl trwał. Cyclops wystrzeliwał kolejne torpedy. Dixon czekał na odpalenie pierwszego vorteksa. Pociski rozwijające prędkość trzystu węzłów były tak szybkie, że startowały jako ostatnie, ale uderzały w cele jako pierwsze.
O trzeciej nad ranem czasu pekińskiego kapitan Lien Hua leżał na swojej koi pod czterema kocami i watowanym przykryciem na nogi. W ciągu dnia w kajucie było przyjemnie, ale w nocy Lien zawsze marzł, być może brakło mu ciepłego ciała żony u boku. W domu do łóżka rodziców często wkradały się bliźniaczki. Lien zwykle zasypiał w objęciach żony i budził się w towarzystwie dwóch chrapiących pięciolatek. Czuł się wtedy szczęśliwy. Choć lubił dowodzić okrętem, nie cierpiał samotnego zasypiania i budzenia się na wąskiej koi.
Na morzu miał zazwyczaj lekki sen. Budziło go każde pukanie do drzwi, hałas na okręcie, cichy brzęczyk telefonu ze sterowni czy zmiana odgłosu wentylatorów. Siadał wtedy wyprostowany, czujny i spięty. Czasami wstawał i chodził po okręcie, zwykle nie dłużej niż dziesięć minut. Kiedy upewnił się, że wszystko jest w porządku, wracał na koję i spał do śniadania. Ale tej nocy spał wyjątkowo twardo. Przy czterech dzwonkach nocnej wachty łącznik zapukał lekko do drzwi. Nie było reakcji, więc zastukał mocniej. Lien obudził się i zobaczył nad sobą marynarza z wiadomością radiową na clipboardzie. Zmusił się, żeby usiąść, zapalił lampę do czytania i przejrzał tekst. Podpisał wiadomość, strona po stronie, zgasił światło i znów zapadł w głęboki sen.
Na pokładzie górnego poziomu pierwszy oficer Czou Ping siedział w fotelu kapitańskim na pomoście dowodzenia w oświetlonym pomieszczeniu z białymi kafelkami na podłodze, żółtymi konsolami i szerokimi, pochyłymi pulpitami. Boczne przegrody nie biegły prosto, tworzyły je dwie półokrągłe konsole z czterema fotelami na kółkach. Z lewej strony znajdował się sektor sterowania okrętem z panelami do obsługi układu sprężonego powietrza, zaworów zbiorników balastowych, systemu trymującego, pompy odpływowej i zbiorników zęzy, zbiorników sanitarnych i dziobowego układu elektrycznego. Prawą stronę zajmowały dwa stanowiska taktyczne z panelem obsługi uzbrojenia dziobowego i czterema połączonymi panelami sensorowymi i taktycznymi. Na górnym ekranie wyświetlały się dane sonarowe, na dolnych współrzędne pozycji przeciwnika obliczane przez system komputerowy Drugi Kapitan. Dwie półokrągłe konsole łączyły się przy przedniej przegrodzie, gdzie mieściła się pojedyncza, szeroka konsola sternika. Stanowisko wyglądało jak kokpit myśliwca. Miało drążek i pedały steru kierunku, telegraf maszynowni i kilka monitorów komputerowych. Środek pomieszczenia zajmowało dwudziestocentymetrowe podwyższenie otoczone relingami ze stali nierdzewnej ze stanowiskiem peryskopowym i konsolą kapitana nazywane pomostem dowodzenia. W pomieszczeniu było cicho i jednocześnie głośno – docierały tu dźwięki i odgłosy pracujących wentylatorów, czterystucyklowych systemów komputerowych i żyroskopów.
Nocną wachtę Czou pełnił w towarzystwie sternika na przednim stanowisku, oficera sterowania okrętem przy lewej konsoli i wachtowego oficera systemów taktycznych przy prawej. Pozostałe miejsca były puste. Wolne fotele umocowano do pokładu, żeby się nie przemieszczały. Pomieszczenie nagle wydało się zbyt jasne i Czou kazał włączyć czerwone lampy. Wolał spędzać nocną wachtę przy takim oświetleniu, ale czasem ogarniała go senność i mocny blask pomagał mu się rozbudzić. W czerwonym świetle czuł się bardziej zrelaksowany. Wyjął paczkę popularnych papierosów z białych Chin, przez chwilę patrzył na nią, po czym powiedział sobie, że musi rzucić palenie. Ale nie na tej wachcie. Włożył papierosa do ust i przysunął do niego płomień zapalniczki. Nikotyna działała nań pobudzająco. Zaciągnął się, zerknął na wyświetlacz sonaru na konsoli dowodzenia i przełączył szerokie pasmo na wąskie, a potem na obraz akustyczny.
Na północy, za rufą okrętu, wirowało wściekle pełno śrub grupy bojowej. Ale poza tym morze było puste. Oczywiście przy tranzytowej szybkości okrętów nawodnych trzydziestu pięciu węzłów, odgłosie wody opływającej kadłub i wzmożonym hałasie maszyn podczas rejsu z pięćdziesięcioprocentową mocą reaktora, wykrycie niewidocznego okrętu podwodnego byłoby niemożliwe. Sygnał przeciwnika byłby słaby, poziom hałasu wysoki, a stosunek sygnału do szumów poniżej progu detekcji. Podróżowanie przed grupą bojową i utrzymywanie jej tempa byłoby szaleństwem – hałas wszystko zagłuszał. Alternatywę stanowiła taktyka przyspieszania i zwalniania. Zmniejszanie szybkości do pięciu węzłów umożliwiało sonarowe przeszukiwanie trasy grupy, potem należało uciec do przodu z większą prędkością niż ona, żeby uniknąć staranowania.
Przy przeciętnej szybkości grupy bojowej – trzydziestu pięciu węzłów – okręt podwodny nawet po dziesięciominutowej podróży w tempie pięciu węzłów musiałby przyspieszyć do czterdziestu jeden, co byłoby katastrofą dla sonarzystów, gdyż prędkość powyżej trzydziestu dziewięciu węzłów wymagałaby przestawienia reaktora na wymuszoną cyrkulację. Zawiłości funkcjonowania reaktora nie interesowały Czou, bo od tego był towarzysz główny mechanik, komisarz ludowy Dou Ling, umazany smarami, uparty skurwiel, który zachowywał się tak, jakby dowodził Nung Jatsu. Czou wiedział jednak, że wymuszona cyrkulacja oznacza włączenie czterech pomp chłodziwa reaktora. Każda miała wielkość małej ciężarówki i były najgłośniejszymi urządzeniami na okręcie. Ryzykowaliby, że wykryje ich zachodni okręt podwodny, a sonary w ogóle by nie odbierały i stosunek sygnału do szumów byłby nie do określenia. Ale z drugiej strony warto byłoby zwolnić na dziesięć minut, żeby pozwolić procesorom wąskopasmowym na sprawdzenie morza w poszukiwaniu kontaktów.