Выбрать главу

W końcu dopłynęła do punktu gotowości, trzy mile od podanej pozycji celu. Przymknęła zawór przepustnicy w przewodzie paliwowym, przepływ gazów w komorze spalania zmniejszył się, turbina i pędnik zwolniły i szybkość spadła do trzydziestu węzłów. Torpeda uzbroiła ładunek PlasticPak, obracając ciężkie metalowe płyty, które otworzyły tunel między łatwopalną substancją zapalnika i materiałem wybuchowym. Głowica była gotowa do detonacji na sygnał z komputera.

W tym momencie łączność przewodowa z macierzystym okrętem została zerwana. Torpeda działała teraz całkowicie niezależnie.

Po zmniejszeniu szybkości do trzydziestu węzłów zaczęła wężykować w pasywnym trybie poszukiwawczym. Zbaczała z kierunku do celu o trzy stopnie w lewo, potem w prawo, a jednocześnie manewrowała w pionie, co w sumie przypominało ruch łagodną spiralą w trzech wymiarach. Ponieważ przetwornik w jej stożku dziobowym był kierunkowy i działał tylko na wprost, ruch spiralny pozwalał na badanie wąskiego wycinka oceanu w zakresie sześciu stopni. Gdyby cel znajdował się poza „stożkiem poszukiwań”, torpeda chybiłaby, co było jedną z jej niewielu wad i wymagało uzyskania dokładnego namiaru ogniowego przez macierzysty okręt. Przy kiepskim namiarze można było poszerzyć stożek poszukiwań, ale wówczas wężykowanie przypominałoby sinusoidę i torpeda płynęłaby slalomem dużo wolniej.

Kiedy Mark 58 podążała spiralnie do celu, jego hałas dotarł do stożka akustycznego przetwornika szerokiego pasma sonaru pasywnego. Rozpoczęła się faza poszukiwawcza. Wężykująca torpeda nasłuchiwała zmian w dźwiękach odbieranych przez sonar. Nieco w prawo od kierunku do celu pojawił się słaby sygnał – podany namiar był trochę niedokładny. Torpeda skręciła lekko w tamtą stronę i zaczęła płynąć spiralnie w kierunku sygnału. Odchyliła się w prawo i dźwięk z jej lewej strony ucichł. Odchyliła się w lewo i ucichł dźwięk z prawej strony. W płaszczyźnie pionowej działo się to samo. Po trzech takich manewrach pozycja celu została potwierdzona i torpeda zakończyła fazę poszukiwawczą. Ostatni odcinek jej drogi nazywano w marynarce wojennej naprowadzaniem się na cel, ale w dokumentacji technicznej konstruktorów z DynaCorp figurował termin „faza ataku”. Następowało wtedy pełne otwarcie przepustnicy, wał pędnika rozkręcał się do maksymalnych obrotów i szybkość wzrastała do sześćdziesięciu dwóch węzłów. Włączał się sonar aktywny i przetwornik wysyłał falę dźwiękową, której wykres przypominał zęby rekina. Sygnał brzmiał najpierw jak niski pomruk, potem jak dzwonek, później jak gwizd, wreszcie jak wysoki pisk. Torpeda przełączała się z nadawania na odbiór i nasłuchiwała. Fala dźwiękowa powracała zniekształcona, ale w całości. Komputer obliczał dokładną odległość do celu na kierunku sygnału pasywnego, nowy kierunek oraz odległość według sygnału aktywnego i usuwał wszystkie błędne dane otrzymane z macierzystego okrętu. Gdyby przewód prowadzący nie został odcięty, torpeda zawiadomiłaby teraz macierzysty okręt, że naprowadza się na cel. Ale łączność była zerwana.

Torpeda płynęła dalej i usłyszała inną falę dźwiękową nadaną w oceanie. Transmisja musiała pochodzić z drugiej torpedy. Dźwięk brzmiał nieco inaczej, chodziło o to, żeby pierwsza torpeda mogła odróżnić własną falę od cudzej. Obecność drugiej torpedy spowodowała zmianę programu ataku. Gdyby pierwsza torpeda była sama, naprowadziłaby się na geometryczny środek celu. Ale teraz musiała rozpoznać kształt celu i trafić w punkt wyznaczający jedną trzecią jego długości. Druga torpeda uderzyłaby w jego przeciwległy koniec, zdała od eksplozji pierwszej. W ten sposób obie torpedy wypełniłyby swoje zadanie, nie uderzyłyby w to samo miejsce i eksplozja pierwszej nie zniszczyłaby materiału wybuchowego drugiej.

Pierwsza torpeda była teraz bliżej. Wysłała następną falę dźwiękową, zamilkła i czekała na powrót sygnału. Jednocześnie analizowała trójwymiarowy obraz celu. Naprowadziła się na jedną trzecią jego długości, licząc od lewego krańca. Dwie trzecie z prawej strony zostawiła dla drugiej torpedy. Do uderzenia pozostała niecała sekunda. Nadszedł czas wypełnienia zadania.

W mrocznym, niebieskim świecie na zewnątrz okrętu podwodnego rozległ się nagle dziwny dźwięk, który wypełnił morze otaczające aspiranta Pacina; w pierwszym momencie brzmiał jak niski basowy jęk, szybko zmienił się w wysoki pisk i gwałtownie ucichł. Pacinowi przeszły ciarki po plecach i wzdrygnął się wewnątrz neoprenowego skafandra. Upiorny dźwięk przypominał głośny wrzask gigantycznego kruka. Pod wodą nie sposób było określić jego kierunku, dochodził ze wszystkich stron. Jaka morska bestia wydaje taki głos? – pomyślał Pacino. W następnym ułamku sekundy, gdy znów zapadła cisza, uznał, że musiał to być jakiś omam słuchowy.

Dźwięk natychmiast się powtórzył. Tym razem wydawał się głośniejszy. Gdy tylko zamarł, odezwał się następny, ale bardziej odległy. Pacino wytrzeszczył oczy. Są dwa podwodne kruki, pomyślał. Co się dzieje?

Keating puścił go i unosił się trochę wyżej. Pacino chwycił się mechanizmu obsługowego włazu. Nigdy jeszcze nie był tak przerażony. Co to za hałas, do cholery?

Ostatni impuls, pomyślała pierwsza torpeda. Cel zbliżał się z szybkością sześćdziesięciu dwóch węzłów, przynajmniej tak się jej wydawało. W rzeczywistości cel był nieruchomy i to ona płynęła w jego kierunku. Od punktu trafienia dzieliło ją pięć jej długości. Ostatni impuls, potem odpowiedź i teraz czekała tylko na końcowy sygnał zbliżeniowy z magnetycznego detektora kadłuba.

Kiedy torpeda była o pół swojej długości od celu, detektor zarejestrował bliskość stalowego kadłuba i otaczające go linie pola magnetycznego. Tylko tego potrzebował procesor, żeby zdetonować ładunek wybuchowy PlasticPak. Nastąpił zapłon substancji łatwopalnej, płomień dotarł metalowym korytarzem do materiału wybuchowego i wywołał eksplozję. Torpeda płynęła dalej, aż uderzyła stożkiem dziobowym w krzywiznę kadłuba. Siła zderzenia zgniotła stożek, zniszczyła przetwornik sonaru i zmiażdżyła przedział komputerowy. Świadomość torpedy zgasła, zanim wybuch PlasticPaku rozerwał ją od tyłu. Kula ognia dosięgła krzywizny kadłuba, gazy spalinowe otoczyły metal, ciśnienie rozdarło go i rozniosło od środka na kawałki. Wysoka temperatura stopiła przegrody, wręgi ze stali HY-100, ściany kabiny manewrowej, panele sterownicze, płyty pokładu, tylne końce dwóch turbin napędowych i metalowy blok silnika elektrycznego na prąd zmienny. Wszystko wyparowało od żaru eksplozji. Zginęło trzech ludzi. Fala uderzeniowa dotarła w głąb okrętu, odbiła się od przeciwległej przegrody i rozdarła część rufową na pół. Pierwsza torpeda Mark 58 Alert/Acute przestała istnieć, unicestwiona przez kulę ognia w tym samym momencie, gdy zaczęła się agonia okrętu. Kula ognia uniosła się wyparta przez morze, ostygła i skurczyła się, wyrzucając wodę na powierzchni oceanu na wysokość trzydziestu metrów.

Kilka milisekund później druga torpeda pędząca w kierunku celu obróciła stery, żeby trafić w prawą część okrętu.

Rozległ się kolejny wrzask kruka. Ogarnięty paniką aspirant Patch Pacino trzymał się kurczowo koła ryglującego włazu. Przeszukiwał wzrokiem morze, próbując znaleźć źródło dźwięku, ale wokoło widział tylko ciemność. Patrzył na długi kadłub ciągnący się ku rufie do steru kierunku położonego sześćdziesiąt metrów od niego, gdy usłyszał głośniejszy krzyk kruka niż poprzedni, zobaczył, że coś zbliża się do okrętu, a potem poczuł, że kadłub zadrżał gwałtownie, jakby uderzony gigantyczną pięścią.