Выбрать главу

Pacino zobaczył twarz ojca czytającego list od dyrektora Akademii Marynarki Wojennej, który zawiadamiał go o przyjęciu jego syna na uczelnię – twarde rysy złagodniały i w oczach pojawił się błysk dumy. Zobaczył twarz matki, pomarszczoną i bez cienia dawnej urody – źle przyjęła wiadomość, że jej syn rezygnuje z Ivy League i idzie w ślady ojca. Ciężkie czasy w Annapolis – łatwe zdobywanie kolejnych stopni, ale wieczne problemy z dyscypliną wojskową, ciągłe poważne przewinienia, ciągłe nieustanne groźby, że go wywalą. Koniec kłopotów wraz z zatonięciem statku pasażerskiego ojca, kiedy po raz trzeci w życiu dostał wiadomość, że ojciec prawdopodobnie nie żyje. Wtedy coś w nim pękło i w jednej chwili z dziecka stał się dorosły, ale jednocześnie coś stracił, coś dziecięcego. Tamtego dnia poczuł w sobie jakiś mroczny ciężar, którego się już nigdy nie pozbył, a który zelżał tylko trochę, gdy nadeszła wiadomość, że ojciec po raz trzeci ocalał. Ale admirał Pacino nie był już taki jak dawniej. Aspirant Pacino też nie. Obaj nagle znaleźli się w bardziej brutalnym, zimniejszym, trudniejszym świecie.

W tym momencie obrazy przed nim podzieliły się na dwa nurty, dwa równoległe filmy ukazujące mu, jak będzie wyglądała jego przyszłość, która zacznie się już za chwilę, po podjęciu przezeń decyzji. W pierwszym filmie pozostawił za sobą tonący okręt i on jeden ocalał, ale później wiódł nędzną egzystencję z piętnem tchórza, choć nikt nigdy nie nazwał go tym słowem i komisja śledcza nie zarzuciła mu niczego w związku z zatonięciem Piranii. Brnął powoli przez to życie, matka powtarzała „przecież ci mówiłam”, ojciec stawał się coraz bardziej ponury, dźwigając brzemię winy – to przez niego syn znalazł się w śmiertelnym niebezpieczeństwie i choć nie zginął, jego życie zostało zrujnowane. W tej egzystencji młody Pacino odszedł z marynarki wojennej i przez pół wieku pracował dorywczo w różnych mało ważnych zawodach, nie miał żony ani dzieci i umarł samotnie w szpitalnym łóżku na raka płuc, co było skutkiem pięćdziesięciu lat nałogowego palenia.

W drugim filmie zanurkował w dół, wrócił do komory ewakuacyjnej, zaryglował za sobą właz i dostał się do wnętrza tonącego okrętu. Na tym film się skończył, jakby to, co miało się stać we wnętrzu kadłuba, było zbyt okrutne, żeby to oglądać. Ale Pacino wyobrażał sobie, jak okręt opada pionowo na dno, uderza w skały i przełamuje się na pół, a on jest w środku. W tym krótszym życiu znów był z Carrie Alamedą, Robem Catardim, Wesem Crossfieldem, Duke’em Phelpsem, Tostem O’Nealem i resztą załogi, którą zdążył pokochać. Przyłączył się do nich w ostatnich momentach istnienia Piranii, potrafił ich pocieszyć i pomóc im w chwili ich śmierci. Ale najważniejsze, że był z nimi i w tej egzystencji nie miał poczucia winy, nawet jeśli to życie zakończyło się kilka minut później na dnie zimnego morza. Wrócił do wnętrza tonącego okrętu, ale wrócił do ludzi, których kochał i którzy kochali jego, do swojej prawdziwej rodziny. Umarł z czystym sumieniem. Zginął, będąc sobą.

W ostatnim obrazie zobaczył siebie trzymającego się kurczowo górnego włazu komory ewakuacyjnej i próbującego odpowiedzieć sobie na pytanie, kim jest. Kim jestem? – usłyszał własny głos.

Obrazy pociemniały i zniknęły. Jedną dziesiątą sekundy po obejrzeniu tego wielowymiarowego przeglądu swojego życia aspirant Anthony Michael Pacino nic nie pamiętał. Potrząsnął głową i cofnął się w czasie do momentu tuż po chwilowym oszołomieniu. Luka w świadomości zaniepokoiła go, to było jakby na ułamek sekundy stracił przytomność. Czuł przypływ adrenaliny, w ustach miał smak miedzi, waliło mu serce.

Musi ruszać, musi otworzyć zawór butli z dwutlenkiem węgla i wypłynąć na powierzchnię. Jedną ręką trzymał się pierścienia włazu, drugą sięgnął do zaworu, gdy nagle coś wydało mu się rażące, wzbudziło w nim gwałtowny opór. Nie był pewien, czy potrafiłby wytłumaczyć, co się dzieje choćby z nim samym, ale zamiast wyciągnąć zawór butli alarmowego pompowania kamizelki ratunkowej, sięgnął w mrok komory ewakuacyjnej pod sobą, w głąb otworu włazu. Wciągnął się z powrotem do środka, chwycił koło ryglujące, pociągnął właz do siebie i dał nura pod klapę. Ciężki, stalowy właz wepchnął go do zalanej komory ewakuacyjnej. Klapa opadła z metalicznym dźwiękiem na przylgnie. Obrócił koło i zaryglował właz.

Brak tlenu wywołał u niego zawroty głowy. Wiedział, że za chwilę może otworzyć usta, wchłonie wodę, a potem umrze tutaj samotnie. Uniósł rękę i wymacał szczyt butli powietrznej, skąd wychodził gumowy wąż regulatora, przesunął dłonią wzdłuż węża i znalazł regulator. Włożył go do ust i wcisnął przycisk zaworu upustowego. Jeśli nie zadziała, jestem martwy, pomyślał. Utonę. Jaka to śmierć? – przeleciało mu przez głowę. Wiedział, że być może dowie się już niedługo. Poczuł jednak, że regulator zaczął wibrować na skutek przepływu pęcherzy powietrza. Nadszedł czas, żeby spróbować oddychać. Jeśli wchłonie wodę zamiast powietrza, straci przytomność i zostanie mu marne kilka sekund życia, gdy niedotleniony mózg będzie jeszcze walczył ze śmiercią.

Pacino mocno zacisnął powieki i wykonał wdech, ale zamiast zabójczej wody morskiej do jego płuc napłynął życiodajny tlen. Odetchnął głęboko dziesięć razy jak po przebiegnięciu sprintem kilometra. Odzyskał jasność umysłu i zdał sobie sprawę, że zrobił cholernie głupio, wracając do tonącego okrętu zamiast wypłynąć na powierzchnię. Ale nie ma już odwrotu, pomyślał. Musiał dostać się niżej i zobaczyć, czy może pomóc załodze.

Dopiero po chwili zorientował się, że nie jest sam w komorze ewakuacyjnej. Przed nim unosił się w wodzie martwy bosman Keating z przerażająco zmiażdżoną twarzą. Jego nozdrza sterczały groteskowo tam, gdzie powinny być usta, oczy i czoło miał wbite głęboko w pękniętą czaszkę. Fala uderzeniowa po eksplozji rzuciła go zapewne twarzą na przegrodę.

Pacino na moment przymknął oczy, potem zmusił się, żeby ruszyć naprzód.

Kilka tygodni wcześniej, podczas zdobywania kwalifikacji oficera zanurzenia, musiał zademonstrować znajomość mechanizmów komory ewakuacyjnej. Otworzył zawór wlotowy u szczytu komory, żeby wpuścić powietrze z wnętrza okrętu, potem otworzył zawór odpływowy na dnie komory, żeby woda spłynęła do zęzy przedziału dziobowego. Poziom wody zaczął gwałtownie opadać, ciśnienie wpadającego powietrza poraziło Pacinowi uszy. Zdjął płetwy i zauważył, że przez zawór powietrzny dostaje się ciemny dym. Komorę oświetloną akumulatorową latarnią bojową zaczęła zasnuwać mgła. Nawet w akwalungu Pacino poczuł drażniący odór chemikaliów.

Kiedy woda opadła do dna komory, obrócił szybko pierścień włazu i pociągnął klapę do góry, żeby móc wskoczyć do otworu. Myślał naprawdę szczerze, że jest przygotowany na wszystko, ale się mylił.

17

Aspirant Patch Pacino otworzył dolny właz komory ewakuacyjnej, chcąc zsunąć się po drabince na środkowy poziom przedziału dziobowego. Podstawa drabinki była osadzona w niszy wąskiego korytarza, który prowadził do sterowni, po lewej jego stronie mieściła się kajuta kapitańska, po prawej kabina radiowa.

Kiedy otworzył klapę, do komory ewakuacyjnej wdarła się czarna chmura toksycznego gazu. Żar uderzył Pacina w twarz i oślepił go na moment. Oczy zaczęły mu gwałtownie łzawić i pożałował, że nie ma maski. Przyszło mu do głowy, że kiedy zużyje całe powietrze z butli akwalungu, będzie oddychać tą trucizną, ale postanowił o tym nie myśleć, bo wiedział, że w przeciwnym razie nie oprze się chęci ucieczki. Opuścił nogi do otworu włazu, zamierzając postawić bose stopy na szczeblu drabinki, ale nie mógł go jakoś znaleźć. Wdrapał się z powrotem do komory ewakuacyjnej, przetarł oczy i znalazł latarnię bojową – olbrzymią latarkę wielkości akumulatora samochodowego. Wyjął ją z uchwytu, znów opuścił nogi do włazu i poświecił w dół.