Выбрать главу

– Tak jest – odpowiedział w imieniu oficerów generał.

– To dobrze. Może zechcecie obejrzeć z nami film? Bardzo interesujący.

Zgasły światła i na ekranie wyświetlacza pojawił się obraz cyfrowy.

Admirał Czu patrzył ze zgrozą, jak na horyzoncie eksploduje okręt za okrętem. Białe kule ognia czerwieniały, przybierały kształty grzybów i wznosiły się ku niebu, aż wypełniły całe morze w oddali. Kiedy film się skończył, Czu zamrugał, żeby powstrzymać łzy wściekłości i rozpaczy. Zginęły tysiące jego towarzyszy.

– Kto to zrobił? – zapytał spokojnym, przyjaznym tonem minister obrony, komisarz ludowy, Di Ksiu. Nie doczekał się odpowiedzi, więc zerwał się z miejsca i wrzasnął: – Kto to zrobił?!

Kiedy stało się oczywiste, że admirał Dong nie zamierza zabrać głosu, Czu odchrząknął.

– Komisarzu Di, należy przypuszczać, że tej rzezi dokonała amerykańska grupa nawodna lotniskowca lub może ich okręty podwodne albo obie te siły.

– Ich okręty podwodne, przed którymi wasze siły miały chronić naszą grupę bojową, admirale Czu? Grupa nawodna lotniskowca, którą wasze okręty podwodne miały zatopić?

Czu rozważał, czy powinien się bronić, ale chciał już mieć za sobą to spotkanie. Wiedział, że trafi do więzienia lub stanie przed plutonem egzekucyjnym.

– Tak.

– Więc chyba zgodzicie się z nami, że zawiedliście?

– Macie rację. – Czu spuścił wzrok i wpatrzył się w stół. – W imieniu sił podwodnych z całym szacunkiem przepraszam i biorę na siebie całą odpowiedzialność za nasze zaniedbanie.

Na chwilę zapadła cisza, potem zabrał głos komisarz Di.

– Więc może jeszcze jest nadzieja dla Armii Ludowo-Wyzwoleńczej. – Czu podniósł wzrok na ministra obrony. – Mamy w naszym wojsku przynajmniej jednego człowieka z charakterem, prawdomównego i odpowiedzialnego. Admirale Czu, zapewne zapamiętacie ten dzień, dzień, w którym nasza grupa bojowa została zatopiona przez niewidocznego wroga, jako najgorszy w waszej karierze, ale zapamiętacie go również jako dzień, w którym objęliście dowództwo nad resztą floty. Jesteście teraz admirałem dowodzącym. Dong, przekażcie mu swoje gwiazdki.

Do sali weszli dwaj czerwonogwardziści i stanęli po obu stronach Donga. Admirał wstał, zerwał naramienniki i podsunął je Czu. Minister Di nawet nie spojrzał na byłego dowódcę floty, kiedy wyprowadzano go z sali. Dong odwrócił się i popatrzył na Czu ciemnymi, smutnymi oczami, które, zanim upłynie godzina, miały się zamknąć na zawsze.

Czu przełknął ślinę.

– Tak jest towarzyszu ministrze. Dziękuję – odpowiedział.

– Bierzcie się do roboty, admirale Czu. Wygląda na to, że mamy problemy z naszą ofensywą. Dowodzicie teraz mniejszymi siłami. Co zamierzacie?

– Ustawię flotę w szyku przeciwpodwodnym i skieruję ją na Ocean Indyjski. Okręty nawodne będą w drodze zygzakowały. Okręty podwodne popłyną przed nimi i będą szukały nieprzyjaciela.

Di skinął głową.

– Bardzo dobrze. Życzę powodzenia wam i waszej flocie. Ale ostrzegam was, admirale. Nie straćcie drugiej grupy bojowej, bo ta wojna będzie skończona, zanim się zacznie.

– Tak jest – odrzekł Czu. – Czy wolno mi będzie odłączyć moje okręty podwodne i wysłać je w misję odwetową przeciwko nieprzyjacielowi? Jeśli zostaną zwolnione z obowiązku eskortowania grupy bojowej, będą mogły wysunąć się daleko naprzód i dokonać zemsty.

Minister Di popatrzył nań przez chwilę obojętnym chłodnym wzrokiem.

– Macie tydzień. Nie zawiedźcie nas. Poinformujcie swoich dowódców, że nikt nie może dostać się do niewoli, jest to absolutnie zabronione. Jeśli sytuacja tego wymaga, każdy okręt ma być zniszczony, załoga powinna zginąć, a kapitan powinien odebrać sobie życie strzałem w głowę.

– Tak jest – odpowiedział Czu. – Czy dostanę zgodę na przeprowadzenie tajnej operacji przeciwko celom amerykańskim?

– O czym mówicie, Czu?

Czu zdał dziesięciominutową relację z porwania Snarca.

– Ten okręt nie dotarł na Ocean Indyjski, jak zakładał nasz plan, gdyż przejęcie nad nim kontroli zajęło nam więcej czasu, niż się spodziewaliśmy. Ale mogę go skierować w stronę wschodniego wybrzeża Stanów Zjednoczonych. W Norfolk, w tamtejszym stanie Wirginia, znajduje się kwatera główna dowództwa floty amerykańskiej, są też tam jej bazy. Snarc mógłby czekać w zasadzce na płytkich wodach na ich powracające okręty.

Członkowie biura politycznego poprosili Czu, żeby na chwilę wyszedł z sali. Spacerował nerwowo po korytarzu, dopóki nie wezwali go z powrotem.

– Czy ten zrobotyzowany okręt podwodny ma na pokładzie pociski manewrujące?

– Tak, komisarzu Di.

– Mógłby zaatakować amerykańskie budynki rządowe? Biały Dom, Kapitol i ten przeklęty na wieki Pentagon?

– Tak.

– Więc zróbcie to, admirale Czu. Jesteście wolni. Meldujcie o postępach.

– Mogę się odmeldować?

Di skinął głową. Czu wstał, skłonił się członkom politbiura i szybko wyszedł.

Znalazłszy się w swoim samochodzie służbowym, spojrzał surowo na swojego młodego szefa sztabu.

– Połącz mnie telefonicznie z Sergiem – polecił. – Mam nowe zadanie dla jego robota podwodnego. Jeśli wie, gdzie on teraz jest.

– Jeden, podejdź okrętem na głębokość wynurzenia masztów – polecił Krivak. Jednostka Jeden Zero Siedem już nie odpowiadała mu słowami, wykonywała tylko rozkazy. Krivak nie wiedział, czy jeśli wyda jednostce rozkaz otwarcia ognia do następnego okrętu amerykańskiego, polecenie zostanie wykonane. Skoro popadła w stan katatonii po zatopieniu Piranii, wyobrażał sobie, co by się stało, gdyby kazał jej zaatakować całą grupę bojową.

Na głębokości peryskopowej Krivak zdjął hełm interfejsowy i odczekał dziesięć minut, żeby przyzwyczaić się do fizycznej rzeczywistości. Kiedy przestało mu się kręcić w głowie, usiadł prosto, potem wolno wstał. Miał mdłości.

– Wang, nastaw nasze radio na antenę BRA-44. Kiedy dostroisz je do właściwej częstotliwości, bądź tak miły i pozwól, bym został sam przez kilka minut.

Nawiązanie bezpiecznej łączności satelitarnej z Pekinem zajęło trochę czasu, ale w końcu w kwaterze głównej dowództwa Armii Ludowo-Wyzwoleńczej odezwał się admirał Czu Hua-Feng. Krivak przez chwilę wymieniał z nim osobiste kody identyfikacyjne, chroniące ich przed ewentualnym podstępem wroga. Potem zrelacjonował dotychczasowy przebieg wypadków i przeprosił za zwłokę w podróży na Ocean Indyjski.

– Za późno na przeprosiny – odparł Czu. – Ale może pan jeszcze coś zrobić dla mnie i Republiki Ludowej. Chcę, żeby Amerykanie przeżyli dużo większą tragedię narodową niż ta, jaką był atak terrorystyczny na Nowy Jork przed laty. Nie mam środków, żeby dokonać poważnych zniszczeń, ale chciałbym, żeby obecne pokolenie Amerykanów zapamiętało naszą walkę. Ma pan w zasięgu pocisków manewrujących jakieś cele amerykańskie?

– Sprawdzę, ale o ile wiem, jestem oddalony o tydzień drogi od miejsc, które warto byłoby zaatakować. Pociski mają zasięg około trzech tysięcy mil morskich.

– Ile pan ich ma?

– Dwanaście, admirale.

– Z głowicami plazmowymi? Jest jakaś szansa, żeby przekształcić je w broń termojądrową?

– Nie. Są w zbiorniku balastowym i nie mamy możliwości wyjęcia ich na morzu. Moglibyśmy zawinąć do portu z suchym dokiem i popracować nad tym…

– Nie. Będą musiały wystarczyć głowice plazmowe. Chcę mieć jak najszybciej pociski w powietrzu. Muszę wykorzystać moją ograniczoną siłę ognia do wyrządzenia jak największych szkód.

– Co mam zaatakować?

– Zniszczyć pewne symbole, żeby Amerykanów tak zabolały ciosy wymierzone ich krajowi, jak mnie bolą straty mojej ojczyzny. Niech pan wyceluje pociski w Biały Dom, Kapitol, Pentagon, Statuę Wolności, Empire State Building, Independence Hall, Sears Tower. Chcę, żeby dokonał pan zemsty na amerykańskiej marynarce wojennej. Niech pan zniszczy kwaterę główną dowództwa Połączonej Floty w Norfolk i kwaterę główną Połączonego Dowództwa Podwodnego. Bazy okrętów podwodnych w Groton w Connecticut i nabrzeża dla okrętów podwodnych w bazie morskiej w Norfolk. I grobowiec Johna Paula Jonesa w kaplicy ich szkoły morskiej w Annapolis w Maryland. Dwanaście celów, dwanaście pocisków. Musi pan wystrzelić wszystkie jednocześnie, żeby nie zaalarmować amerykańskich sił powietrznych obrony wybrzeża.