Выбрать главу

Czou uniósł do ust mikrofon w kokpicie.

– Minimalna naprzód, kurs trzy cztery zero.

Okręt zbliżał się wolno do tratw ratunkowych, dopóki nie znalazł się o pół swojej długości od nich. Lien wściekle popatrzył z góry na rozbitków.

– Cała stop – rozkazał Czou przez mikrofon i zerknął na kapitana. – Co dalej?

Lien nie odpowiedział. Stał bez ruchu, jakby nie potrafił podjąć decyzji. Twarz Czou przybrała gniewny wyraz.

– Kapitanie, musimy szybko dotrzeć do drugiej grupy bojowej. Może zostać zaatakowana i potrzebować naszej pomocy.

Lien nie zareagował, nadal był niezdecydowany. Czou sięgnął po mikrofon i wywołał oficera wachtowego na stanowisku dowodzenia.

– Weźcie klucz do schowka z bronią ręczną. Jest w sejfie w kajucie kapitańskiej. Kombinacja to dzień skierowania tego okrętu do służby. – Tę datę musieli znać wszyscy na pokładzie. – Przyślijcie na górę pięć AK-80 i piętnaście magazynków.

– Czou – odezwał się niepewnie Lien – co wy robicie?

Pierwszy oficer obrzucił kapitana ponurym spojrzeniem.

– Nie możemy ich wziąć do niewoli. Nie chcę Amerykanów na naszym okręcie, zwłaszcza tych. Zatopili grupę bojową, którą mieliśmy chronić, mogliby się zbuntować i próbować przejąć kontrolę nad okrętem. Dokończę to, co zaczęła torpeda Tsunami.

Lien przyjrzał się Czou zmrużonymi oczami. Pierwszy oficer zamierzał złamać prawo międzynarodowe i niepisany kodeks morski. Lien czytał o załogach hitlerowskich U-Bootów, które robiły takie rzeczy i potępiał to. Nigdy nie przypuszczał, że jego protegowany posunie się do czegoś takiego, nawet wobec znienawidzonych Amerykanów.

– Musicie działać, kapitanie – powiedział Czou. – Jeśli nie wydacie rozkazu, pozbawię was dowództwa na podstawie paragrafu dwudziestego trzeciego regulaminu Marynarki Wojennej Armii Ludowo-Wyzwoleńczej.

Lien westchnął, ale nie odpowiedział, nadal stał nieruchomo i patrzył na Amerykanów. Do kiosku wspięli się dwaj marynarze. Przynieśli karabiny. Czou zwrócił się do jednego z nich:

– Marynarzu Ling, aresztujcie kapitana Liena. Zostałem zmuszony do przejęcia dowództwa na okręcie.

Marynarz popatrzył na Czou, ale widząc, że kapitan stoi jak posąg, skinął głową, delikatnie pociągnął ręce Liena do tyłu i związał mu na plecach nadgarstki plastikową linką. Zaczął popychać go w kierunku otworu tunelu, ale zdał sobie sprawę, że będzie musiał poprosić pierwszego oficera o usunięcie się z drogi. Zawahał się, potem pokazał gestem, o co mu chodzi.

– Zostawcie go tutaj, dopóki się nie zanurzymy – zdecydował Czou, skupiając całą uwagę na morzu w dole.

Wziął do ręki jeden z karabinów i popatrzył groźnie na amerykańskich rozbitków.

Kapitan George Dixon zamrugał, usiadł prosto i oparł się ciężko o komandor Donnę Phillips.

– Co się dzieje? Nadeszła pomoc?

– Obawiam się, że to okręt klasy Julang, sir. Albo nie zatonął, albo Chińczycy mają więcej niż jeden.

– Jasna cholera – jęknął Dixon. – Mamy pistolet w pakiecie ratunkowym?

– Kilka dwudziestek dwójek, sir. Dobrych do odstraszenia małego rekina, ale nie do zatrzymania chińskiego okrętu podwodnego.

– O Boże – westchnął Dixon. – Moja matka nie po to o mnie dbała, żebym był jeńcem wojennym. Nie u tych facetów.

– Wyjdziemy z tego, kapitanie. Mój dziadek był jeńcem wojennym w Wietnamie. Mówił, że nie było tak źle, jak wszyscy myśleli – powiedziała Phillips.

Kłamała, jej dziadek został zestrzelony nad Hanoi i rzeczywiście dostał się do niewoli, ale w rzeczywistości przeżył tam dużo gorsze rzeczy niż te, o których opowiadano. Phillips starała się oddychać głęboko i przezwyciężyć strach. Wiedziała, że jeśli zdoła dodać Dixonowi odwagi, widok jego bojowej miny pomoże jej przetrwać.

– Okay, XO, wyjdziemy z tego.

Kapitan sięgnął do kieszeni na piersi pod emblematem delfinów i wyjął złotą monetę od żony, zamrugał szybko i schował ją z powrotem. Phillips czekała na jakieś słowo otuchy lub pocieszający gest z jego strony, ale zamknął oczy. Najpierw pomyślała, że to stres, ale po chwili zorientowała się, że stracił przytomność.

Porucznik Brett Oliver, oficer przydzielony do Agencji Bezpieczeństwa Narodowego, który dołączył do załogi w trakcie operacji, zaczął się trząść ze strachu.

– XO – powiedział drżącym głosem – nie mogę się dostać do niewoli. Za dużo wiem. Jestem agentem NSA. Złamią mnie na przesłuchaniach. Dowiedzą się o sieci łączności bojowej i możemy przegrać wojnę.

– Niech pan nie będzie śmieszny – odparła ostro Phillips, ale rozumiała jego lęk. Próbowała coś wymyślić, lecz nie umiała znaleźć wyjścia z sytuacji.

– Proszę mi dać dwudziestkę dwójkę – zażądał.

– Co pan ma zamiar zrobić, panie Oliver?

– Proszę o pistolet, XO – powtórzył.

Na moment z jego oczu zniknął strach i pojawiło się w nich zdecydowanie. Phillips niechętnie wręczyła mu broń.

– Ale niech pan jej użyje dopiero w ostateczności – powiedziała.

– Żegnaj, Donna – odparł. – Powodzenia.

Zsunął się tyłem z tratwy i popłynął w kierunku przeciwnym do Julanga. Phillips obserwowała go, ale ledwo widziała jego głowę wśród grzbietów fal. Kiedy zniknął jej z oczu, rozległ się pojedynczy strzał.

– O Jezu – wyszeptała.

Kiedy podniosła wzrok, julang stał blisko tratwy. Patrzyła ze zdumieniem na nieprzyjacielski okręt. Dotąd był tylko bezosobowym diamentem na wyświetlaczu kierowania ogniem lub mgliście zapamiętanym ziarnistym zdjęciem wywiadowczym. W rzeczywistości wydawał się ogromny. Kiosk górował nad tratwami jak wieża, kadłub był szerszy niż kadłub Leoparda. Na mostku dostrzegła kilku mężczyzn. Wszyscy trzymali miotły w rękach. Nie… to była broń…

Phillips przyglądała się, jak z odległości niecałych trzydziestu metrów celują z karabinów automatycznych do tratw ratunkowych. Nagle zdała sobie sprawę, że nie grożą rozbitkom bronią, żeby wziąć ich do niewoli, lecz zamierzają strzelać, żeby zabić.

– Załoga! – wrzasnęła bez namysłu. – Wszyscy do wody! Ale już!

Zepchnęła Dixona z tratwy, chwyciła za ramię mężczyznę siedzącego obok i rzuciła się do morza w momencie, gdy nad falami rozległy się pierwsze strzały.

Czou Ping uniósł AK-80 i poczuł w dłoniach ciężar karabinu. Zanim broń dostarczono na mostek, zamontowano na niej precyzyjną lunetę dalekiego zasięgu. Czou zobaczył w celowniku najbliższą tratwę ratunkową z kobietą siedzącą obok mężczyzny opartego bezwładnie o żółtą burtę. Mężczyzna miał na piersi złote insygnia, był chyba wyższym oficerem. Czou odbezpieczył karabin i już miał zacząć strzelać, gdy nagle rozległ się jakiś huk.

– Co to było? – zapytał i odsunął twarz od lunety.

– Strzelają do nas, komisarzu! – zawołał marynarz Ling. – Ognia! Czou znów przyłożył oko do celownika optycznego, ale ludzie na tratwach właśnie skakali do morza. Odnalazł starszego oficera, do którego wcześniej mierzył, naprowadził podziałkę na jego pierś i pociągnął za spust. Karabin kopnął go lekko i wystrzelił pojedynczy pocisk.

– Przestawcie broń na ogień ciągły! – krzyknął marynarz Ling.

– Cholerny karabin! – zaklął Czou.

Znalazł przełącznik i znów wycelował do ludzi w wodzie. Nacisnął spust i zasypał rozbitków i tratwy gradem pocisków. Strzelał, dopóki nie opróżnił magazynka.

Kiedy wyjął pusty i włożył następny, odezwały się inne karabiny. Czou opróżnił drugi magazynek. W kierunku Amerykanów leciały nad falami serie pocisków.

– Obserwacja przez peryskop numer dwa. Podać głębokość i szybkość – rozkazał kapitan Andrew Deahl ze stanowiska dowodzenia w sterowni USS Essex, atomowego okrętu podwodnego klasy Virginia, wysłanego przez admirała McKee na poszukiwanie julanga.