Mieli go znaleźć, zanim zdąży dołączyć do drugiej grupy bojowej. Deahl stał za konsolą dowodzenia w hełmie Type 23. Mimo dziennej pory w sterowni było ciemno, żeby kapitan mógł lepiej widzieć morze przez peryskop. Załoga obsadziła stanowiska bojowe, kiedy tylko sonar wykrył julanga z dużej odległości i teraz czekała w milczeniu na rozkazy. Gdy julang, oznaczony jako Cel Jeden, wynurzył się pionowo, Deahl kazał zaczekać z odpaleniem torped w wyrzutniach jeden i dwa. Wstrzymał atak, żeby zobaczyć, co się dzieje.
– Głębokość dwadzieścia jeden metrów, szybkość zero, kapitanie.
– Peryskop idzie do góry.
Deahl poruszył joystickiem przypiętym do jego umięśnionego uda i maszt fotoniczny wysunął się z kiosku. Kapitan zobaczył w wizjerze spody fal z nałożonymi komputerowo kierunkami i linią wskazującą julanga. Kiedy peryskop przebił powierzchnię, Deahl oznajmił:
– Peryskop wynurzony! Mam na powierzchni Cel Jeden. Obserwacja celu! Kierunek trzy zero pięć. Wysokość masztu dziesięć metrów. Odległość czterysta pięćdziesiąt metrów. Kąt na dziobie sto dwadzieścia stopni na sterburtę. Uwaga, zespół kierowania ogniem, wstrzymujemy atak torpedowy do momentu rozpoznania działań Celu Jeden.
– Skurwiel pewnie ma awarię, kapitanie – odezwał się XO.
– Sonar, tu kapitan – powiedział Deahl do swojego mikrofonu na wysięgniku. – Masz oznaki braku napędu Celu Jeden?
– Kapitanie, tu sonar. Nie. Jego silniki pracują na obrotach biegu jałowego, ale płynie.
– To tyle, jeśli chodzi o twoją teorię, XO – powiedział Deahl.
Miał trzydzieści osiem lat, biegał w maratonach. Essex był pierwszym okrętem, którym dowodził, objął to stanowisko zaledwie dwa miesiące temu. Załoga uwielbiała poprzedniego kapitana i na razie dowodzenie wyglądało zupełnie inaczej, niż Deahl sobie wyobrażał. Przekonał się, że od zastępcy dowódcy do kapitana jest daleka droga i czasem brakowało mu wiary w siebie. Wojna na Morzu Wschodniochińskim skomplikowała jego sytuację, ale przynajmniej nauczył się polegać na swoim oficerze wykonawczym, choć nie przyszło mu to łatwo. Był nowojorczykiem i początkowo nie ufał XO Harlanowi Simoneaux z Południa.
– Kapitanie, ludzie w kiosku mają karabiny – zameldował XO. – Strzelają do czegoś!
– Co za cholera? – mruknął Deahl.
– Niech to szlag! Kapitanie, w tamtym miejscu zatonął Leopard! Tam są rozbitkowie!
– Szybki strzał z jedynki, Cel Jeden! – krzyknął Deahl.- Wyłączyć blokady przeciwpowrotne, natychmiastowa gotowość, tryb uderzenia na powierzchni, poszukiwanie aktywne przy dużej szybkości, kontakt bezpośredni!
Wrota zewnętrzne wyrzutni otwarto już wcześniej. Torpeda Mark 58 Alert/Acute od trzydziestu minut była na zasilaniu i miała wprowadzony namiar na cel. Czekała tylko na wystrzelenie. Wykonanie przez oficera uzbrojenia ryzykownych rozkazów kapitana trwało chwilę – musiał zaprogramować torpedę, tak żeby mogła zdetonować w niewielkiej odległości od własnego okrętu i wyłączyć blokady bezpieczeństwa.
– Wprowadzone! – zameldował w końcu XO.
– W pogotowiu – zawołał oficer uzbrojenia zza swojej konsoli gotowej do odpalenia torpedy.
– Strzał na wyliczoną pozycję!
– Ognia! – krzyknął oficer uzbrojenia. Pokład zadrżał i wystrzelenie torpedy poraziło Deahlowi uszy.
– Sir, wyrzutnia jeden odpalona elektrycznie – zameldował oficer uzbrojenia.
– Dowodzenie, tu sonar. Wystrzelenie własnej torpedy normalne.
Ledwo szef sonaru umilkł, obraz w wizjerze Type 23 zbladł, potem zniknął. Deahl zamrugał, ale wnętrze hełmu było ciemne. Coś się stało z masztem Type 23, pomyślał. W tym momencie przez kadłub dotarł huk eksplozji i okręt zatrząsł się gwałtownie jak od uderzenia ogromnym młotem kowalskim.
– Dowodzenie, tu sonar. Eksplozja z kierunku do Celu Jeden.
– To chyba jasne – zauważył sarkastycznie Simoneaux.
– Wysunięcie peryskopu numer jeden – oznajmił kapitan Deahl i wybrał sterownikiem na udzie peryskop z prawej burty. Z kiosku wysunął się drugi Type 23 i przebił fale. Deahl zobaczył wielką, pomarańczowoczarną chmurę w kształcie grzyba i duże kawałki metalu spadające z nieba. Dywan szczątków na powierzchni morza rósł z każdą sekundą.
– Cel Jeden załatwiony – powiedział Deahl bezbarwnym głosem, właśnie zdał sobie sprawę, że być może popełnił katastrofalny błąd – jeśli rozbitkowie znajdowali się w odległości sześćdziesięciu metrów od kadłuba Julanga, to już było po nich.
– Oficer pokładowy, pionowe wynurzenie okrętu!
– Kapitanie, ciała w wodzie z lewej burty, trzydzieści stopni od dziobu!
Komandor Deahl skierował Essexa na pozycję wskazaną przez OOD i kazał zastopować maszyny.
– Nurkowie do wody – zarządził.
Przez następne dwie godziny przeczesywali morze wokół miejsca zatonięcia julanga. Wyłowili trzydzieści pięć osób, trzynaście nie żyło, reszta była nieprzytomna. Ocalało pięciu Chińczyków, w tym dwóch oficerów, jeśli Deahl prawidłowo rozszyfrował emblematy na ich mundurach. Martwych zawinięto w worki na śmiecie i umieszczono w chłodni. Żywych zabrano do mesy załogi. Deahl kazał odkręcić stoły od pokładu, żeby stworzyć miejsca dla uratowanych, na podłodze rozłożono materace załogi. Rannymi zajął się sanitariusz w stopniu starszego bosmana, odbywający ostatnią turę na morzu. Kapitan Deahl obserwował jego zabiegi z rogu pomieszczenia, w końcu sanitariusz podszedł do niego, ocierając pot z czoła.
– I co, bosmanie?
– Mieli szczęście, sir. Skaleczenia, złamania i kilka ran postrzałowych. XO Leoparda Phillips, jest w dobrej formie jeśli nie liczyć przestrzelonego ramienia. Kapitan Dixon został trafiony dwa razy w ramię i raz w pierś. Miał krwawienie wewnętrzne, ale jego stan jest stabilny.
– Dostał w pierś i jeszcze żyje? – zdziwił się Deahl.
– Miał w kieszeni na piersi jakąś pamiątkę, coś ciężkiego ze złota, medalion lub zegarek albo coś w tym rodzaju. Teraz to wklęsły kawałek metalu zagięty wokół rozpłaszczonego pocisku z karabinu AK-80, ale uratował mu życie. Gdyby kieszeń była pusta, Dixon dostałby prosto w serce.
– Szczęściarz – mruknął Deahl. – A co z Chińczykami?
– Będzie dobrze, sir. Byli na szczycie kiosku julanga, więc eksplozja zrzuciła ich tylko do morza. Jeden z nich to chyba kapitan.
– Który to?
Starszy bosman zaprowadził Deahla do chińskiego oficera dowodzącego. Dziwne, pomyślał Deahl, leżący pod kocem, z zamkniętymi oczami i igłą kroplówki w ramieniu, dowódca Czerwonych wyglądał niewinnie jak śpiące dziecko. Nie przypominał groźnego potwora, którego Deahl sobie wyobrażał. To po prostu wojna, pomyślał Deahl. Gdyby nie wojna, ten facet miałby pewnie teraz na głowie dom, żonę, dzieci, upierdliwego szefa eskadry, okręt wymagający obsługi technicznej, załogę potrzebującą dowodzenia i wszystkie inne problemy codziennego życia. Deal uświadomił sobie nagle, że w pewnym sensie łączy go więcej z tym chińskim oficerem niż z jakimkolwiek cywilem z własnego kraju.
– Dzięki, starszy – powiedział do bosmana. – Daj mi znać, kiedy któryś z nich odzyska przytomność.
Poszedł do sterowni i polecił oficerowi pokładowemu:
– Płyń na północ, dopóki nie znajdziemy drugiej grupy bojowej. I cholernie uważaj na inne chińskie okręty podwodne.
23
Komandor Rob Catardi trząsł się z zimna przy panelu kontroli składu powietrza. Analizator pokazywał, że poziom tlenku i dwutlenku węgla jest w normie, ale tlenu było dziewiętnaście i dziewięć dziesiątych procenta i szybko go ubywało. Zawory tlenowe były całkowicie otwarte, a żadna cząsteczka gazu nie wydostawała się na zewnątrz. Catardi wziął do ręki książkę techniczną instalacji rurowej DSV-a i poszukał systemu tlenowego, licząc na to, że znajdzie zawór odcinający między zbiornikami dla modułu dowodzenia i większego pomieszczenia ładowni. Ku jego radości był taki zawór. Kapitan poszedł wzdłuż instalacji biegnącej pod sufitem i dotarł do miejsca, gdzie rura ze stali nierdzewnej wychodziła poza przegrodę modułu dowodzenia. Tuż przed przegrodą znalazł zawór odcinający. Był otwarty, a zbiornik był pusty. Catardi cztery razy otworzył i zamknął zawór, ale bez skutku. Nie ulegało wątpliwości, że uduszą się tutaj. Za dziesięć godzin, kiedy nadejdzie pomoc, będą nieprzytomni. Nie mogli się doczekać na ratowniczy pojazd głębinowy, ale wiedzieli, że samo jego przybycie to nie wszystko. Musiał przeciąć stalowy kadłub Piranii grubości pięciu centymetrów, sięgnąć do wnętrza i usunąć płytę nad DSV-em. Jeden błąd przy wyjmowaniu i płyta ich przygniecie. Ratownicy będą musieli przyspawać do DSV-a kołnierz przejściowy, potem przeciąć jego kadłub i wyciągnąć wszystkie rury i kable, które skaziłyby atmosferę toksycznymi chemikaliami ze spalonej izolacji. To mnóstwo pracy, upłynie pewnie tydzień, zanim się z tym uporają i będą mogli wejść do DSV-a. Przez ten czas ocaleli członkowie załogi Piranii zdążą umrzeć.