Выбрать главу

Zastanawiał się przez chwilę, czy nie powinien zbliżać się do punktu wystrzelenia zygzakiem, żeby pozbyć się wszelkich amerykańskich jednostek wojskowych, które będą próbowały go zatrzymać. Wydawało się to paranoją i znacznie wydłużyłoby czas, jaki ich dzielił od momentu eksplozji pocisków. Odrzucił ten pomysł. Popłynie prosto. Może nawet przyspieszy z trzydziestu pięciu węzłów do pięćdziesięciu. Ale wtedy Snarc będzie tak hałasował, że łatwo go wykryją. Nie, najlepsza jest średnia prędkość. Pogratulował sobie dobrego instynktu. Dokończył wprowadzanie celów i teraz nie miał już nic do roboty, musiał tylko czekać.

Czekać i obmyślić plan ucieczki, wiedział bowiem, że po starcie pocisków z morza na niebie pojawi się dwanaście śladów wskazujących jego pozycję. Jeśli Amerykanie wykryją go w momencie odpalania, zginie w ciągu godziny. Jeżeli przeżyje wystrzelenie i pociski dotrą do wybrzeża, obława zacznie się po eksplozjach. Tak czy inaczej, będzie martwy, jeśli zostanie na pokładzie Snarca. Musi opuścić okręt. Ewakuacja na środku oceanu nie była niestety przyjemną perspektywą.

Bez paniki, pomyślał. Trzeba wezwać Amorna do punktu odpalenia pocisków, żeby mnie stąd zabrał. Tylko co zrobić z Wangiem? Zostawić go na okręcie i niech sam sobie radzi? Zastrzelić go przed opuszczeniem Snarca? Wziąć go ze sobą i wciągnąć do interesu?

Krivak kazał Jeden Zero Siedem zwolnić i podejść na małą głębokość. Połączy się przez komórkę z Pedrem i Amornem i powie im, żeby przypłynęli po niego wyczarterowanym jachtem w pobliże jego pozycji ogniowej. Potem skieruje Snarca do Chin. Do tego czasu zdecyduje, co zrobić z Wangiem. Kilka dziewięciomilimetrowych pocisków prosto w oczy byłoby zapewne najlepszym rozwiązaniem. Snarc stałby się pływającą trumną doktora i naukowiec mógłby umrzeć razem ze swoim dziełem.

Admirał John Patton nie cierpiał biura w betonowym bunkrze ewakuacyjnym. Było ciasne i cuchnęło pleśnią. Próbował się skoncentrować na swoim e-mailu, gdy do pokoju zajrzała komandor Marissa Tyler, jego sztabowiec. Miała zaniepokojoną minę. Wskazał jej krzesło.

– Jakiś problem? – zapytał.

– Jedna ze stacji nasłuchowych NSA, monitorująca satelitarną sieć telefonii komórkowej, zarejestrowała rozmowę. Padło słowo Snarc. Oto treść.

Marissa połączyła swój notebook z wyświetlaczem głównym i na ekranie pojawił się moduł nagrania dźwiękowego. Wybrała wskaźnikiem laserowym funkcję odtwarzania.

– Amorn, to ja. Krivak. Na Snarcu, do cholery.

– Teraz pana słyszę.

– To słuchaj uważnie. Weźmiesz szybki jacht motorowy i przypłyniesz na pozycję na Atlantyku, którą ci zaraz podam.

Patton odsłuchał to jeszcze dwa razy, potem zaczął pospiesznie pisać wiadomość do Kelly’ego McKee.

24

Tym razem łączniczka wachtowa od razu mocno potrząsnęła ramieniem admirała Ericcsona.

– Sir, wiem, że pan nie śpi – powiedziała głośno. – Jest godzina pierwsza. Kapitan Hendricks przesyła wyrazy szacunku i prosi pana do kabiny operacji powietrznych. Start samolotów szturmowych zaczyna się za dwadzieścia minut, sir.

Odwróciła się i wymknęła z kajuty. Ericcson podniósł się z trudem do pozycji siedzącej.

– Jasne, że nie spałem, do cholery – mruknął.

Wziął ze skrzyneczki cygara, przejrzał się w lustrze i otworzył drzwi na korytarz. Wartownicy z korpusu marines wyprężyli się na baczność. Zasalutował im niedbale i poszedł do kabiny operacji powietrznych. Każdy mijany oficer, podoficer i marynarz witał go szybkim „Dzień dobry, panie admirale”. W pomieszczeniu operacyjnym panował półmrok, kabinę oświetlały jedynie monitory. Ericcson czekał przez chwilę, aż jego wzrok przyzwyczai się do przyćmionego światła.

– Witam, admirale – powiedział dowódca lotniskowca, Hendricks.

– Dzień dobry, sir – przywitał go oficer operacyjny okrętu, Simon Weber, świeżo awansowany na komandora. Przejął obowiązki kapitana Jonesa, który niedawno zakończył turę morską i rozpoczął lądową.

– Dzień dobry, admirale – odezwał się kapitan Pułaski. Szef operacyjny grupy bojowej lotniskowca po raz pierwszy podczas tego rejsu wyglądał na wypoczętego.

– Panowie – zagrzmiał Ericcson i wyjął partagasa – chodzą słuchy, że lada moment uderzymy na przeciwnika.

Oficer operacji powietrznych komandor Eric Nussbaum odwrócił się na obrotowym fotelu dowodzenia, wstał i podszedł do admirała.

– Sir, samoloty startują za pięć minut. Proszę o pozwolenie na przeprowadzenie akcji zgodnie z planem ataku Delta i pańskimi nocnymi rozkazami.

Ericcson odciął koniec cygara złotym obcinaczem, wetknął partagasa w zęby.

– Zespół operacji powietrznych, macie pozwolenie na akcję zgodną z planem ataku Delta – oznajmił. Przytknął do cygara płomień zapalniczki i dodał: – Panowie, życzę wszystkim powodzenia.

Zespół odpowiedział i zapadła cisza. Oficer operacji powietrznych wrócił na swój fotel dowodzenia przy dużej konsoli i włożył słuchawki. Ericcson wypuścił dym z cygara i popatrzył na wyświetlacz taktyczny. Korzystanie z niego wymagało przyzwyczajenia. Z lewej strony widniało wschodnie wybrzeże białych Chin, na dole Cieśnina Tajwańska. Na wschodzie znajdowały się Siły Specjalne Alpha Floty Pacyfiku, na północy widać było drugą grupę bojową Czerwonych. Ekran obok pokazywał w powiększeniu jej okręty płynące w formacji przeciwpodwodnej. Kurs każdego z nich wskazywała strzałka wektorowa, jej długość zależała od szybkości okrętu. Wrogie obiekty oznaczono symbolami okrętów. Celem numer jeden był lotniskowiec Nanczing, następne miejsca w hierarchii ważności zajmowały ciężkie krążowniki atomowe klasy Pekin oraz krążowniki rakietowe. Informacje na ekranie napływały z szesnastu UAV – bezzałogowych pojazdów powietrznych – Mark 14 Predator, wystrzelonych w czasie wieczornej wachty. Maleńkie samolociki miały powłokę antyradarową i pułap niemal czternastu tysięcy metrów. Krążyły nad flotą chińską i obserwowały ją za pomocą przyrządów optycznych i w podczerwieni. Normalnie pozycje wrogich okrętów potwierdzałyby satelity Keyhole poprzez system danych taktycznych marynarki wojennej, ale ponieważ sieć została rozpracowana, Ericcson musiał przeprowadzić atak, posługując się własnymi środkami. Wiking z satysfakcją skinął głową. Predatory warte były miliardów, które wydano na ich skonstruowanie.

– Sześćdziesiąt sekund, admirale. Może chciałby się pan przenieść na galerię?

Ericcson skinął głową szefowi operacji powietrznych i przeszedł do pomieszczenia obserwacyjnego z pochyłymi oknami wychodzącymi na pokład startowy. Na przednich katapultach stały dwa F-22 z zamkniętymi kabinami. W ciemności żarzyły się ich wydechy. Za samolotami unosiły się wolno z pokładu osłony ochronne odchylające strumienie gazów wylotowych. Przy maszynach uwijała się jeszcze przez jakiś czas obsługa, potem się cofnęła. Obok kokpitu lewego odrzutowca, który miał wystartować jako pierwszy, pozostał tylko jeden mężczyzna w wielkim hełmie ze słuchawkami. Trzymał dwie duże pałki sygnalizacyjne podświetlone na czerwono i posługiwał się nimi z wprawą perkusisty. Kiedy nadeszła godzina startu, wymienił sygnały z pilotem F-22. Ericcson przyglądał się temu z mieszanymi uczuciami. Brakowało mu latania, ale dowodząc flotą uwielbiał takie momenty, gdy jego ludzie i maszyny przypominali mu orkiestrę grającą pod batutą swojego dyrygenta.

Daleko w dole myśliwiec na lewej katapulcie z ogłuszającym hukiem zwiększył, potem zmniejszył obroty. Stery poziome wychyliły się w górę i w dół, ster pionowy w lewo i w prawo. W przyćmionym świetle lamp na pokładzie startowym widać było emblemat na ogonie samolotu – białą trupią czaszkę i skrzyżowane piszczele na czarnym tle. Ericcson dowodził kiedyś tą eskadrą.