Выбрать главу

W kokpicie myśliwca dowódca eskadry komandor Diane „Zakręcona” Whitworth skończyła kontrolę przedstartową według listy i sprawdziła łączność wewnętrzną ze swoim oficerem przechwytywania radarowego, komandor porucznik Jane „Łysą” Felix. Whitworth nazywano Zakręconą, bo miała stopień naukowy z dziedziny sztucznej inteligencji i pasjonowała się tą tematyką. Przezwisko „Łysej” Felix wzięło się stąd, że kiedy się bała, mówiła: „Wyłysieję od tego”. Trzymały się razem niemal od początku służby i pozostały parą, gdy Whitworth objęła dowodzenie eskadrą. Oficer pokładowy dał jej sygnał, że ma pozwolenie na start. Zacisnęła palce w rękawicy na dźwigniach przepustnic przy lewym kolanie i pchnęła je płynnym ruchem do przednich ograniczników. Za jej plecami zawyły silniki. Wskazówki na tarczach przyrządów elektronicznych obróciły się i pokazały sto procent ciągu. Pociągnęła dźwignie z prawej strony do zapadek, potem pchnęła je naprzód i włączyła dopalacze.

Wycie silników odrzutowych zamieniło się w huk napędu rakietowego, gdy paliwo JP-5 zostało wtryśnięte do dysz wylotowych. Z rur wydechowych wystrzeliły dwa czterometrowe płomienie, samolot zaczął wibrować. Whitworth sprawdziła wskazania na panelu, skinęła głową oficerowi pokładowemu i zasalutowała mu na znak, że jest gotowa do startu. Odwzajemnił gest pałką sygnalizacyjną i odwrócił się, tak że jego szeroko rozstawione nogi znalazły się na jednej linii z katapultą. Zgrabnym, szybkim ruchem zatoczył pałką łuk wysoko nad głową, wskazał przed siebie, opuścił pałkę do pokładu, potem uniósł ją i skierował na wprost, co było dla drugiego oficera sygnałem do uruchomienia katapulty.

Myśliwiec, drzemiący dotąd nieruchomo na pokładzie, wystrzelił nagle naprzód. Przyspieszenie wbiło Whitworth w oparcie fotela. Pędziła przed siebie, krew szumiała jej w uszach. Przez chwilę czuła, że leci poziomym torem w samolocie, w następnym momencie doznała wrażenia, że wznosi się pionowo w rakiecie, pokład lotniskowca wydawał się wysoką ścianą. Prawą ręką trzymała drążek sterowy, lewą przesuwała dźwignie przepustnic. Kadłub odrzutowca zatrząsł się po odczepieniu katapulty, pokład okrętu stopił się z ciemnym morzem i nieco jaśniejszym, rozgwieżdżonym niebem. Po gwałtownym katapultowaniu, gdy maszyna wzbiła się w powietrze i okręt pozostał z tyłu, ruch myśliwca nagle stał się spokojny. Whitworth poderwała samolot i morze zniknęło. Widać było tylko gwiazdy. Zerknęła w lusterko wsteczne na słabo oświetlony lotniskowiec za sobą, pokład malał w oczach, odrzutowiec wznosił się coraz wyżej, za kokpitem huczały silniki. Wysokościomierz na panelu instrumentów pokazał trzysta metrów, liczba ciągle rosła. Whitworth przechyliła maszynę w lewym skręcie, okrążyła Johna Paula Jonesa i wyrównała na wysokości dwunastu tysięcy metrów. Potem odleciała w kierunku wyznaczonej pozycji i czekała na resztę eskadry.

Nie czekała długo. Katapulty lotniskowca wystrzeliwały samolot za samolotem, dopóki w powietrzu nie znalazły się wszystkie maszyny, oprócz rezerwowych. Kiedy jej eskadra uformowała się za nią, Whitworth bez transmisji radiowej zamachała skrzydłami i na pełnym otwarciu przepustnic skierowała się na północny zachód. Myśliwiec przyspieszył do jednego macha i przekroczył barierę dźwięku, mając po obu stronach pozostałe odrzutowce eskadry. Whitworth spodziewała się, że w ciągu następnej godziny napotkają chińskie samoloty szturmowe Panda i rakiety przeciwlotnicze Cobra. Po strąceniu jednych i drugich do morza jej eskadra wystrzeliłaby swoje pociski JSOW Mark 80 w lotniskowiec Czerwonych i ich krążowniki.

– Odbierasz mnie, Łys?

– Wszystko gra, Zak – zatrzeszczał interkom.- Jak dotąd jesteśmy same. Niebo należy do nas.

Na galerii obserwacyjnej Johna Paula Jonesa admirał Ericcson śledził z satysfakcją start ostatnich samolotów. Do katapult przyczepiono myśliwce rezerwowe, ich silniki pracowały na biegu jałowym. Maszyny miały tu przeczekać walkę na pokładzie i chronić okręt. Ericcson wyjął cygaro i wrócił do kabiny operacji powietrznych.

– Port Royal, Sea of Japan, Coral Sea i Atlas Mountain wystrzeliwują pociski manewrujące Equalizer, admirale – poinformował komandor Weber spoza swojego wyświetlacza.

Ciężkie ponaddźwiękowe pociski samosterujące dużego kalibru startowały poziomo z krótkich pokładów krążowników, potem wzbijały się do góry pod kątem trzydziestu stopni i po zapłonie stałego paliwa rakietowego osiągały wysokość piętnastu tysięcy metrów, na której uruchamiały się ich silniki strumieniowe.

– Boże, połam zęby w ich ustach – zaczął mruczeć do siebie Ericcson, myśląc o flocie Czerwonych. – Roztrzaskaj kły lwiąt, Panie! Niech znikną jak woda, która spływa. Uraduje się sprawiedliwy, gdy ujrzy pomstę. Stopy swoje obmyje we krwi bezbożnego. – Podniósł wzrok i spostrzegł, że Pułaski patrzy na niego ze zdumieniem. Wiking wzruszył ramionami. – Psalm pięćdziesiąty ósmy – wyjaśnił.

Osiemdziesiąt dwie mile morskie przed Johnem Paulem Jonesem, a sto pięćdziesiąt metrów poniżej jego kila, atomowy okręt podwodny szybkiego ataku płynął na pełnych obrotach śruby przy pięćdziesięciu procentach mocy reaktora w kierunku drugiej grupy bojowej Czerwonych i obserwował amerykańską formację nawodną, chroniąc ją bez jej wiedzy.

Sterownia USS Hornet, okrętu podwodnego klasy Virginia, była zaciemniona na rozkaz komandora Browninga „B.D” Dallasa, oficera dowodzącego. Zegary na okręcie wskazywały dwudziestą czasu zulu. Od momentu gdy zapadła nad nimi noc, Dallas palił papierosa za papierosem. Zakaszlał i powiedział sobie, że trzeba koniecznie rzucić ten parszywy nałóg, ale zaraz dodał w myśli, że z wprowadzeniem owej decyzji w życie zaczeka do końca swej tury dowodzenia. Dallas był średniego wzrostu, dobrze zbudowanym mężczyzną i od kilku lat łysiał od czoła.

Dowodził Siódmą Eskadrą Okrętów Podwodnych. Stał teraz na stanowisku dowodzenia i rozmawiał cicho z oficerem pokładowym, młodym Dickiem Jouettem.

– Cyclops łapie siły nawodne Jonesa, mimo że są w naszym stożku ciszy – powiedział Jouett. – Antena głowicowa aktualizuje dane z przestrzeni pola walki, a rufowa odbiera rozproszone okręty formacji.

– Jak dokładny jest namiar na chińską grupę bojową? – zapytał Dallas z szorstkim akcentem charakterystycznym dla mieszkańców zachodniego Chicago.

– Połączone Dowództwo Podwodne przekazało nam telemetrię z predatorów Jonesa. Lepsza byłaby w czasie rzeczywistym, lecz mamy tylko taką. Jest załadowana do Cyclopsa, ale żeby potwierdzić cele, będziemy musieli wystrzelić własnego predatora albo UUV-a.

Bezzałogowy pojazd podwodny UUV Mark 60 działał jak torpeda, ale zbierał dane wywiadowcze dla macierzystego okrętu. Przekazywał je przewodowo do wyrzutni torpedowej lub holował małą boję, która transmitowała informacje do satelity taktycznego, skąd trafiały poprzez boję odbiorczą okrętu podwodnego do systemu Cyclops.

– Bez satelitów i sieci łączności jesteśmy do tyłu – poskarżył się Jouett.

– Taka jest wojna – odparł B.D. Dallas, koncentrując uwagę na wyświetlaczu obrazu akustycznego systemu Cyclops na konsoli dowodzenia. – Trzeba umieć działać w każdych warunkach. Obsadzić stanowiska bojowe. Zaatakujemy Chińczyków pociskami Vortex. Przygotować wyrzutnie od jeden do dwanaście i otworzyć wrota zewnętrzne.