Jouett uśmiechnął się.
– Tak jest, sir, obsadzić stanowiska bojowe i podgrzać vortexy od jeden do dwanaście. Oficer zanurzenia, podać przez radiowęzeł, że obsadzamy stanowiska bojowe.
Trzydzieści dwie minuty później dwanaście torped kawitujących Vortex Mod Echo pędziło przez wodę. Mknęły z szybkością trzystu węzłów, w procesorach miały załadowaną lokalizację chińskiej floty.
W radiu odezwała się rozgłośnia BBC w Tajpej. Whitworth czekała na prognozę pogody o wpół do czwartej. Plan ataku zakładał ścisłą „kontrolę emisji” – nowoczesne określenie ciszy radiowej i radarowej – żeby zaskoczyć chińską grupę bojową. Ale jednocześnie uderzenie musiało być odpowiednio skoordynowane, tak aby wszystkie pociski wystrzelone w okręty czerwonych eksplodowały równocześnie w dokładnie określonej sekundzie, inaczej flota nieprzyjacielska zostałaby zaalarmowana i mogłaby się przygotować do obrony. Wiking chciał zaskoczyć Chińczyków we śnie, kiedy będą płynęli w normalnym szyku, nie spodziewając się ataku. Czułe anteny kierunkowe i detektory częstotliwości nie mogłyby wykryć amerykańskich samolotów z wyłączonymi radiami i radarami.
Piloci dostali rozkaz słuchania rozgłośni BBC w Tajpej i włączenia, w momencie gdy rozpocznie ona nadawanie prognozy pogody, radarów, które w ułamku sekundy miały namierzyć cele. W ciągu następnych dziesięciu sekund komputery kierowania ogniem dokonałyby selekcji wrogich okrętów, po kilku minutach pociski dotarłyby do swoich celów i eksplodowały.
– Według amerykańskich źródeł wojskowych w Pentagonie strategiczne siły rakietowe czerwonych Chin postawiono dziś w stan pełnej gotowości – oznajmił reporter BBC. Whitworth klepnęła się lewą ręką w hełm i czekała. – Ambasador czerwonych Chin został wezwany rano do Białego Domu, żeby wyjaśnić powód tankowania pocisków w silosach Armii Ludowo-Wyzwoleńczej.
– Jaki jest status, Łysa? – zapytała Whitworth.
– Wszystkie pociski uzbrojone i na zasilaniu. Czekają na przydział celów z radaru kierowania ogniem.
– Trzymasz palec na włączniku radaru?
– Mój biedny palec już mnie boli od przyciskania dźwigienki.
– Na tym kończymy wiadomości ze świata. Podajemy prognozę pogody, sponsorowaną częściowo przez firmę Samsung…
– Włącz radar! – krzyknęła Whitworth.
– Radar włączony, cele wyświetlone – odpowiedziała komandor porucznik Felix. – Komputer kierowania ogniem przydziela cele.
– Szybciej, Łys. Muszę strzelać.
– Przydział celów w dziewięćdziesięciu procentach. Przydział zakończony! Jedynka, foxtrot!
– Odpalam jedynkę – powiedziała spokojnie Whitworth, uzbroiła obwód spustowy w drążku sterowym, wybrała pocisk numer jeden i wcisnęła czerwony przycisk. Na wysięgniku pod prawym skrzydłem samolotu odpalił silnik pierwszego Mark 80, pocisk osiągnął pełny ciąg i opuścił wyrzutnię. Blask na moment oślepił Whitworth, gdy JSOW poszybował w dal i łagodnie zanurkował slalomem w kierunku lotniskowca Nanczing. Felix wywołała pociski od drugiego do szóstego i Whitworth wystrzeliła je. Potem F-22 przechylił się w skręcie z szybkością dwóch machów i przyspieszeniem siedmiu g, opuścił swoją pozycję ogniową i wzbił się tysiąc pięćset metrów wyżej do wysokości operacyjnej. Z innych maszyn eskadry nadchodziły meldunki o wystrzeleniu pocisków, gdyż kontrola emisji skończyła się wraz z prognozą pogody.
Na niebie widniały ślady pocisków zaczynające się przy skrzydłach odrzutowców i opadające slalomami ku okrętom grupy bojowej. Podczas gdy JSO W szybowały w dół do swoich celów, pociski manewrujące Equalizer skręcały w górę, wzbijały się pionowo nad wrogą flotą, zawracały łukiem i opadły z wysoka po linii prostej – po części dlatego, że baterie przeciwlotnicze mają zwykle kąt wzniosu siedemdziesiąt stopni, a po części dlatego, żeby nie wchodzić w drogę nadlatującym JSOW Mark 80.
O trzeciej trzydzieści trzy czasu pekińskiego dziewięćdziesiąt amerykańskich pocisków z głowicami plazmowymi mknęło ku okrętom chińskiej formacji. Leciały z szybkością ponaddźwiękową i były nie do zatrzymania. Tylko jeden chybił i wpadł do morza dwanaście metrów na zachód od fregaty, w którą miał trafić. Wszystkie pozostałe uderzyły w cele w przeciągu sześćdziesięciu pięciu sekund i przez tę minutę na drugą grupę bojową Czerwonych spadał z nieba ogień i siarka. O trzeciej trzydzieści pięć było po ataku. Z sześćdziesięciu okrętów nawodnych na powierzchni pozostało tylko czternaście.
Szesnaście minut po ataku powietrznym w ocalałe okręty uderzyło z głębi morza dwanaście pocisków podwodnych Vortex. Wśród nocy jasnej jak dzień wyrosło dwanaście grzybów dodatkowych eksplozji. Okręty zaopatrzeniowe, które nie były celami amerykańskich JSOW i pocisków manewrujących Equalizer, wyparowały lub rozleciały się na kawałki. Liczba ocalałych okrętów zmalała do dwóch.
W drodze powrotnej komandor Whitworth słuchała rozmów radiowych. Samolot radarowy AWACS szacował straty nieprzyjaciela dla admirała na lotniskowcu. Wyglądało na to, że atak się powiódł. Whitworth niemal żałowała, że nie napotkali chińskich pand i nie doszło do walki powietrznej. Ale z drugiej strony, być może dlatego ona i Łysa przeżyły i mogły nadal latać. Noc była jeszcze czarna jak smoła, kiedy podchodziły do lądowania na lotniskowcu. Ciężki myśliwiec usiadł na pokładzie, hak trafił w linę hamującą i w ciągu pół sekundy szybkość maszyny spadła ze stu dwudziestu węzłów przy pełnym otwarciu przepustnic do zera. Whitworth miała wrażenie, że oczy wyjdą jej z orbit. Odkołowała z lądowiska na bok, otworzyła kabinę i uśmiechnęła się do swojego mechanika w stopniu bosmana. Wygramoliła się z kokpitu i weszła do wyspy lotniskowca na odprawę z eskadrą.
Pływająca cysterna Tajsang pruła niewielkie fale. Była pora nocnej wachty, okręt podążał w szyku z grupą bojową w kierunku Cieśniny Tajwańskiej. Na mostku stał oficer pokładowy, podporucznik Fang Siu. Kwalifikacje oficera pokładowego uzyskał dopiero rok temu, ale dzieciństwo spędził na kutrze rybackim ojca, który wyśmiałby nowoczesne udogodnienia w sterowni Tajsanga – satelitarny system nawigacyjny GPS, radar do przeszukiwania powierzchni morza, pokazujący odległą linię brzegową i okręty formacji, ekrany monitorów komputerowych o wysokiej rozdzielczości, wyświetlające mapy morskie z pozycjami okrętów floty, klimatyzację i skośną polaryzacyjną szybę czołową z wirującymi szklanymi kręgami, zapewniającymi widoczność w czasie sztormu. Stanowisko sternika wyglądało jak w zachodnich filmach science fiction.
Fang ziewnął, nocna wachta zawsze wydawała się dużo dłuższa niż poranna czy popołudniowa. Na szczęście pozostał mu już tylko tydzień nocnej służby. Potem będzie miał cztery dni wolne i wróci na tydzień na poranną wachtę. Uniósł do oczu lornetkę i przyjrzał się płynącym w szyku okrętom. Patrzył przez chwilę na ich światła nawigacyjne, żeby się upewnić, czy żaden nie zaczął wcześniej zygzakować, co groziło kolizją i było bardziej niebezpieczne niż jakikolwiek czający się okręt podwodny nieprzyjaciela. Włożył głowę pod osłonę radaru, sprawdził odległości do otaczających go okrętów i znów popatrzył przez lornetkę. Wciąż jeszcze mógł dostrzec lotniskowiec Nanczing z lewej burty na kierunku zero dziewięć zero, choć widział właściwie nie kadłub, ale światła. Do świtu pozostały trzy godziny i dopiero wtedy szary kształt lotniskowca odcinałby się wyraźnie na tle granatowego morza i jasnobłękitnego nieba. Fang już miał opuścić lornetkę, gdy nagle szyby sterowni eksplodowały do wewnątrz. Fala uderzeniowa rzuciła go na tylną przegrodę, odłamki szkła pokaleczyły mu ciało, tylko twarz ochroniła lornetka. Osuwając się wolno na pokład, zobaczył że Nanczing zamienia się w białą kulę ognia – przez dwie sekundy patrzył z niedowierzaniem na ten obraz. Wybuch oparzył mu oczy, w jego polu widzenia migotały iskry. Morze oświetliły eksplozje, noc jakby naraz umknęła gdzieś i zrobiło się jasno jak w dzień. Na horyzoncie wylatywały w powietrze kolejne okręty. Fang stracił słuch i zdał sobie sprawę, że ogłuszyła go pierwsza detonacja. Osunął się niżej, żeby dłużej nie patrzeć przez wybite okna. Ale do sterowni wciąż docierały błyski eksplozji i blask pożarów.