— Szkoda czasu na rozmowy. Okręty trzeba spalić i zatopić — pouczał kapłan. — Dziesięć Błogosławionych Palców zmiażdży nikczemnego wroga jednym uderzeniem.
— Cóż to za nieoczekiwana zmiana nastrojów — zawołał Egin, udając oburzenie. — Rozkazujecie wysłańcom niebios!
— Panie, wybacz — wyjąkał kapłan. — Strach odebrał mi rozum…
— I uczynił zuchwałym — dokończył Egin — a zuchwalstwo w tej sytuacji dowodzi braku poczucia rzeczywistości. Czy nie umiecie przewidywać konsekwencji własnej głupoty?
Kapłan nie zrozumiał i Egin zrezygnował z dalszej rozmowy.
— Proponuję opuszczenie tarasu — powiedział do Pawła. — Przenieśmy się do zatoki, tam będziemy swobodniejsi.
— Słusznie — zgodził się Dowódca — włączcie silniki.
W chwilę później strumienie sprężonego powietrza uniosły Laurina i Terezę. Zdumienie kapłanów było szczere.
— Zajmujemy dogodniejszą pozycję — wyjaśnił Tytus. — Przenosimy się do zatoki. Pozostańcie w świątyni, oczekując wiadomości.
Aparaty umieszczone w tornistrach funkcjonowały bez zarzutu. W ciągu kilku minut dotarliśmy do plaży nad zatoką.
— Dziesięć Błogosławionych Palców unoszących się nad piramidą, to widok doprawdy niecodzienny — mówił Laurin — nawet dla tych ekspertów od cudów. Mieli bardzo zabawne miny. Dopiero teraz uwierzą w nasze boskie pochodzenie. — A nie wierzyli? — zapytała ze zdziwieniem Tereza.
— Nie — rzekł Kosmolog. — Są inteligentni, rozwiązali niektóre tajemnice mechaniki swojego układu słonecznego i zdobyta wiedza uczyniła tych mędrców realistycznymi mistykami lub jeśli wolicie, mistycznymi rea” irtami.
— Sceptykami — powiedział Egin. — Wiedzą więcej, ale nie przyznają się do tego. Doszli do przekonania, że nie należy za wcześnie ujawniać całej mądrości.
— Są zatem nie tylko rozumni, lecz i przezorni — pochwalił nieludzko obiektywny Tytus.
Nadeszli zwiadowcy, oddział nasz liczył teraz piętnastu ludzi i zdaniem Pawła Do mógł stoczyć zwycięską walkę z wielotysięczną armią.
— Oczywiście żartujesz — rzekł Tytui. — Nie zamierzamy przecież z nikim walczyć.
— Teoretyzuję — Dowódca uśmiechnął się. — Mniej więcej za godzinę okręty wpłyną do zatoki. Zapewne wyślą rekonesans, wtedy poprosimy gości do namiotu, który ustawimy na wzniesieniu między drzewami. Pogawędzimy z przedstawicielami Drugiego Kontynentu, zobaczą statek kosmiczny i jak sądzę, wrócą do swojego kraju. Zażegnamy w ten sposób konflikt, nie przerywając snu mieszkańców nadmorskiego miasta.
Bardzo starannie przygotowaliśmy się do nowego spotkania z istotami myślącymi. Ogłoszono stan alarmowy dla gwiazdolotów Grupy Północnej. Zgodnie z rozkazem Dowódcy statki kosmiczne weszły na orbitę parkingową planety Kyris. Pojemnik z kosmonautami wprowadzono do zatoki, skąd w każdej chwili mógł wystartować w Kosmos. W namiocie Dowódcy zainstalowano ekrany i aparatu7 Fenomen Kosmoro rę, umożliwiającą kierowanie akcją na lądzie, morzu i w stratosferze.
— Znam stare przysłowie — odezwał się Tytus, który bez entuzjazmu przypatrywał się tym przygotowaniom. — Nie strzelajcie z armaty do wróbla.
— Masz rację — zgodził się Paweł Do. — Wszakże poprzednie spotkanie z obcą planetą nauczyło nas ostrożności. Tam wyobraźnia płatała figle, katastrofizm Borcy stworzył niebezpieczną sytuację. Na planecie Xyris mamy do czynienia z Istotami Myślącymi. Jednak nie wiemy, o czym myślą. Spotkaliśmy przedstawicieli cywilizacji, która bardzo przypomina mieszkańców Ziemi w okresie Wczesnego Prymitywu. To tak wygląda, lecz nie jesteśmy pewni, czy tak jest w rzeczywistości. Załóżmy, że ktoś chce nas wprowadzić w błąd, że ten prymitywizm to dekoracje, kamuflaż…
Tytus położył dłoń na ramieniu Dowódcy.
— Wybacz — powiedział — łatwowierność osłabia czujność. Przytoczyłem złe przysłowie. W Kosmosie wróbel może zadziobać armatę.
— Uwaga — zawołał Egin — okręty wpływają do zatoki!
Nie sprawdziły się przewidywania Dowódcy. Moim zdaniem, nikt nie mógł przewidzieć dalszych wydarzeń. Istoty człekokształtne obdarzyliśmy ludzką mentalnością, sądząc, że podobni do ludzi, będą postępować jak ludzie. Liczono się z możliwością niespodzianek, lecz najsprawniejsze nawet mózgi nie mogły odgadnąć, co uczynią załogi okrętów, jak zachowają się przedstawiciele Drugiego Kontynentu. Oczekiwaliśmy rekonesansu, kilku czy kilkunastu żołnierzy w szalupie. Tymczasem załogi niemal równocześnie opuściły wszystkie okręty. W jaki sposób? Nitt, nie spuszczali łodzi. Po prostu wskakiwali do wody i płynęli ku wybrzeżom. Pokonanie przestrzeni około tysiąca metrów nie sprawiało im najmniejszej trudności.
— Woda to ich drugi żywioł — orzekł Laurin i dodał z właściwą sobie skromnością: — Znam się na tym, płyną ze zdumiewającą szybkością.
— Za chwilę powitamy na plaży przedstawicieli innego kontynentu — przypomniał. Tytus. — Kto wygłosi przemówienie powitalne?
— Nikt — zdecydował Do. — Nie będzie powitań, przyjrzyjmy się gościom, nie krępujmy ich inicjatywy, a wkrótce zobaczymy, co uczynią.
Podobnego widowiska nie oglądałem nigdy w życiu, daję słowo Kronikarza Wyprawy. Wyskakiwali z wody niczym delfiny, popisujące się w oceanarium. Nadzy, zarośnięci, podobni raczej do mitycznych faunów niż do istot ludzkich. Tarzali się w piasku, baraszkowali ze sobą, rycząc z wielkiej uciechy.
— Około stu osobników płci męskiej — stwierdził spokojnie Egin, jak gdyby oglądał spektakl w cyrku. — Nie mają żadnej broni, barczyste sylwetki świadczą o dużej sile.
— Dzicy — wyszeptała Tereza — dzicy ludzie.
— Dwa słowa, dwa błędy — powiedział Tytus
— Nie są dzicy i nie są też ludźmi.
— Zachowują się jak zwierzęta wypuszczone na wolność — wygłosił swą opinię Kosmolog — człekokształtne zwierzęta. Lądowo-wodne — uzupełnił.
— Spójrzcie na te szerokie stopy, doskonale zastępują tylną płetwę.
Interesującą rozmowę przerwało pojawienie się kilku łodzi. Przywiozły wielce dystyngowane istoty w pstrokatych sukniach.
— Ci prezentują się o wiele lepiej — powiedział Laurin — przypominają co prawda karnawałowych wesołków w błazeńskich strojach, jednak nikogo nie zawstydzają swoją bezwstydną nagością i zbyt swobodnym zachowaniem.
Rozległ się ostry gwizd. Nagie stworzenia przerwały zabawę i otoczyły wystrojone istoty, które poczęły wrzeszczeć i tupać nogami.
— Oficerowie besztają żołnierzy — skomentował tę scenę Egin.
— Albo wyrażają im swoje uznanie — rzekł Tytus. — Któż może odgadnąć, co oznaczają te wrzaski?
— Że nie suknia zdobi człowieka — odezwała się Tereza.
— Człowieka? — zdziwił się Egin.
— Są bardzo podobni do ludzi — stwierdził Tytus. — Istoty w barwnych szatach reprezentują zapewne elitę Drugiego Kontynentu, natomiast stworzenia pozbawione szat lub nie nawykłe do ich noszenia, nic nie reprezentują albo niewiele. Spójrzcie, z jaką potulnością słuchają rozkrzyczanych panów, ramiona skulone, pozwieszane głowy… — Tytus westchnął — pomyślałem: „kudłate łby”, ale intuicja mi mówi, że to nie zwierzęta.
— Wkrótce przekonamy się, kim są nowo przybyli i co rzeczywiście reprezentują — przemówił Dowódca. — Pora przedstawić się. Zapalcie światła.
Smugi reflektorów spłynęły na plażę. Wyszliśmy z namiotu, ukrytego za drzewami. Ludzie Egina wydobyli z futerałów bezpieczną broń. Nikomu nie wyrządzała krzywdy, neutralizowała jedynie agresywność, przemieniając szalejące bestie w łagodne owieczki. Prawdę powiedziawszy, nikt nie zdołał jeszcze sprawdzić działania tego wynalazku. Ludzkie bestie dawno wyginęły na Ziemi, a dzikie zwierzęta żyjące w rezerwatach łasiły się do swoich opiekunów, dobrze rozumiejąc, komu zawdzięczają rajską egzystencję. Człowiek Odpowiedzialny za Bezpieczeństwo Ludzi w Kosmosie zaproponował, by skonstruować sztuczną bestię i na niej wypróbować broń, lecz Najwyższa Rada Konstruktorów oznajmiła, że żaden współczesny człowiek nie wie, jak zachowuje się mityczna bestia, a tworzenie sztucznych potworów w celach doświadczalnych bez jakiegokolwiek doświadczenia w tej dziedzinie może źle się skończyć. Krótko mówiąc, dysponowaliśmy nie sprawdzoną bronią i Egin, odpowiedzialny za życie kosmonautów, żywił nieśmiałą nadzieję, że wreszcie wypróbuje działanie neutralizatorów. Nie wypróbował. Istoty w pstrokatych strojach dosłownie osłupiały na nasz widok. Strach sparaliżował gromadę nagich stworzeń.