— Przypomnijcie sobie zamierzchłe czasy — mówił Laurin. — Prorocy, mędrcy, magowie, wielcy uczeni tak znacznie wyprzedzili swoją epokę, że uznawano ich albo za szaleńców, albo za świętych, albo za ludzi niesłychanie niebezpiecznych. Świętych torturowano, a potem uczniowie wznosili mistrzom wspaniałe świątynie. Niejeden mędrzec spłonął na stosie. Wielu proroków i nauczycieli zginęło męczeńską śmiercią. Podobny los czeka ludzi, którzy pozostaną na Xyris.
— Niekiedy i śmierć bywa pożyteczna — powiedział Tytus, wywołując ogólne poruszenie.
— Zbytnio przejąłeś się swoją rolą — stwierdziła Tereza — ale powinieneś pamiętać, że Główny Bohater nie może zginąć przed zakończeniem dramatu.
— Zamierzamy lepiej poznać Kosmos — odezwał się Dowódca — natomiast nie zamierzamy korygować kosmicznych błędów. Pragniemy zrozumieć czas, ruch, przestrzeń, strukturę dostępnych dla ludzkich zmysłów fragmentów Kosmosu. Zadanie przyspieszenia rozwoju intelektu prymitywnych istot przekracza nasze możliwości. Zażegnaliśmy konflikt, a potem ekipy wyspecjalizowanych kosmonautów zapoznały się z życiem przedstawicieli obu kontynentów. Jedni i drudzy, mam na myśli kapłanów i strojnych antagonistów, szczerze się nienawidzą. Sądziliśmy początkowo, że przyczyną tej nienawiści są Rodzicielki. Nic podobnego. To bardzo stara historia i nikt dobrze nie pamięta, kto właściwie zawinił, czy swawolni i lubieżni, czy szukające nowych wrażeń, płoche istoty, czy mądrzy i fanatyczni strażnicy świątyń i badacze nieba. Tereza rozmawiała z Rodzicielkami. Dowiedziała się, że rodzą często i chętnie, że szanują swoich czcigodnych opiekunów, którzy na noc zdejmują białe brody i peruki i troszczą się skutecznie o własną nieśmiertelność, przekazując swoją wiedzę starannie wychowanym następcom. Nie umiały odpowiedzieć na pytanie, skąd pochodzą. Przyszły na świat w komnatach piramidy. Podziemnymi przejściami wychodzą na plaże, spacerują po ogrodach i plotkują. Zajmują się wychowaniem dzieci, niektóre malują dzbany i misy, używając tych samych farb do barwienia oczu, ust, a także paznokci u rąk i nóg.
Szukaliśmy więc innych źródeł konfliktu. Strojni i piękni, to bez wątpienia arystokracja Drugiego Kontynentu. Budują miasta nad licznymi jeziorami i rzekami. Oswoili i wytresowali prymitywne, człekokształtne stworzenia. Spełniają one posłusznie każde polecenie swoich treserów, wykonując najcięższe prace lądowo-wodne. Chętnie uczestniczą w bijatykach, łatwo je rozjuszyć, wtedy stają się niebezpieczne. Przewiezione przez cieśniny morskie, wielokrotnie plądrowały osady wokół piramid. Strojni budują okręty. Są urodzonymi podróżnikami i awanturnikami. Na pytanie, dlaczego wojują z kapłanami, odpowiedzieli:
— Nie wyobrażamy sobie życia bez tych wojen. Budujemy coraz większe okręty, staczamy coraz większe bitwy. Budzimy się i zasypiamy, przeklinając niemrawych starców. To szaleńcy. Budują i budują świątynie, nieruchome, bezużyteczne. Zmuszają do ciężkiej pracy wiele biednych istot, na które polują dwa razy w roku w wielkich lasach.
— Wy również nie oszczędzacie tych biedaków — powiedział Laurin. — Niszczycie osady, rujnujecie domy, gdzie odpoczywają po całodziennym trudzie.
Odpowiedź była szokująco szczera.
— Trudno zburzyć kamienne świątynie, wielkie jak góry. Niszczymy więc mieszkańców osad, dzięki którym istnieją znienawidzeni starcy.
Wysłałem ekspedycję w głąb kontynentu — mówił dalej Dowódca — by kosmonauci przyjrzeli się życiu istot leśnych w ich naturalnym środowisku. Widzieli szałasy budowane z kory nieznanych drzew, wielkie gniazda uplecione w rozłożystych konarach, dające schronienie w czasie częstych powodzi. Egin rozmawiał z wodzem plemienia. Oto utrwalony fragment tej rozmowy:
„— Białobrodzi zabierają z lasów tysiące istot, wasi bracia cierpią, ustawiają ciężkie, wielkie kamienie, jeden na drugim, jedne na drugim, i giną z wyczerpania.
— Każdy ginie — odparł wódz — ale nie każdy odradza się. Kto buduje wielkie domy z kamienia, ten dotyka bram nieba. Gdy przychodzą tutaj wielcy czarownicy z białymi brodami, tańczymy z wielkiej radości.”
— A teraz — kończył Dowódca — teraz podejmijcie decyzję, czy zostawimy na tej planecie nauczycieli, czy poprzestaniemy na dobrych radach i naukach.
— W podziemiach piramidy — odezwał się Laurin — odkryliśmy drugie sanktuarium. Na ścianach kolorowe malowidła przedstawiają scenę zstąpienia dziesięciu bogów z nieba na planetę Xyris. Nad głowami bóstw unoszą się skrzydlate dyski. Wiele wskazuje na to, że ktoś nas wyprzedził, że gospodarze tej strefy Kosmosu od czasu do czasu wizytują swoje gospodarstwo. Na czarnych, kamiennych płytach wyryto wiele znaków i rysunków. Są to zapewne rady, nauki, zalecenia, recepty na mądrość. Zapytaliśmy strażników świątyni, czy zdołali rozszyfrować te znaki. Odpowiedzieli: „Bez trudu, to nasze tajemne pismo. Dzięki niemu poznaliśmy sposoby budowy Domów Boga, tam i obserwacji nieba. Tu napisane — mówił kapłan — że nadejdzie czas powrotu wysłańców niebios, a stanie się to przed potopem. Przepowiednia sprawdziła się.”
Znowu jesteśmy w drodze. Gwiazdolot Dowódcy prowadzi eskadrę Grupy Północnej. Astromedyk zbadał Tytusa i mnie. Analiza krwi wykazała lekkie zatrucie. Ciernie nieznanego krzewu zanieczyściły krew. Kuracja przebiega pomyślnie. Przepisano nam specjalną dietę, a ponieważ nikt tak nie umie gotować jak Matka, stołujemy się w Domu Rodzinnym. Nie tylko spożywamy tutaj posiłki. Także nocujemy. Drewniane, szerokie łoża, pachnąca pościel. Słychać dalekie szczekanie psów albo krople deszczu bębniące na szybach. Do wyboru. Wczoraj Tytus powiedział do Gospodarza:
— A może jednak powinienem pozostać na Xyris?… Długo milczeliśmy, wreszcie przemówił Tytus:
— Altruizm współczesnych ludzi, mieszkańców Ziemi, ciągle jeszcze ma charakter heliocentryczny, bo nie zdołał przekroczyć granic naszego Układu Słonecznego. Szukamy Mądrzejszych, by z ich pomocą przyspieszyć rozwój własnego rozumu, ale napotkawszy Mniej Mądrych, spieszymy dalej, zadawalając się chwilowym zażegnaniem konfliktu. Nie wystarczy radzić: „Korzystajcie z rozumu w
pawidłowy sposób.” Należy pouczyć, jak to należy czynić, by zlikwidować szkodliwe odruchy, by wyeliminować destruktywne działanie nienawiści.
— Gdy w Zamierzchłych Czasach ludzie rozważali przyczyny zła panoszącego się na Ziemi, ówcześni mędrcy odpowiadali: „Katastrofy ziemskie stanowią dalszy ciąg katastrofy niebieskiej.” Mówili: „Istniejący Absolut nie znajdował upodobania w swym osamotnieniu. Życie owej Nadistoty byłoby pospolite i oschłe, gdyby zabrakło Jej niepokoju, bólu, cierpienia i drążenia przez zasadą negatywną. Duch absolutny nie może istnieć w absolutnym osamotnieniu. Tragedia broni Go przed martwotą.”
— Usiłowano usprawiedliwić lub co najmniej wytłumaczyć istnienie bezmyślnego okrucieństwa, ślepego losu.
Tytus roześmiał się:
— Myśli ludzkie biegły po coraz bardziej zawiłych ścieżkach, zamiast prostować drogi wiodące do poznania, tworzono filozoficzne meandry i labirynty bez wyjścia. Jedne bóstwa żądały bezkrytycznej miłości od swoich wyznawców, inne egzystowały dzięki nienawiści śmiertelników. Bogowie współżyli z ludźmi, czyniąc ich półbogami, bądź zsyłali straszliwe kary na grzeszników, znajdujących zadziwiające upodobania w łamaniu boskich przykazań i działaniu na własną zgubę. Potem nadszedł okres materializowania bogów, utożsamiania Stwórcy z materią Kosmosu. Sporo uwagi poświęcono inżynierii niebieskiej, łącząc wszystko z wszystkim dla uzasadniania sensu „Jedni” albo rozdzielając Doskonałe od Niedoskonałego, co znowu stało się okazją do spekulacji na temat względności wszelkich pojęć i zjawisk. — Jak więc sam widzisz — mówiłem do Tytusa — wiele potrzeba było czasu, by Najmądrzejsi odnaleźli właściwą drogę, na którą tak niedawno wstąpiliśmy. Słabo rozwinięte mózgi mieszkańców planety Xyris nie są zdolne do przyjęcia naszej wiedzy. Nie przelejesz wody z morza do jednej muszli, a obudzenie drzemiących umysłów wymagałoby zoperowania wielu milionów mózgów. Powiedz, czy to realne?