— O czym ty myślisz? — usłyszałem głos Laurina. Stał przy mnie, spokojny, uśmiechnięty. — Wołam: „Narbukil!” a ty patrzysz przed siebie i nie odpowiadasz. Mówię: „Za chwilę zobaczymy obrazy utrwalone przez maszyny”, a ty milczysz, śpiąc z otwartymi oczami.
— Przepraszam, rzeczywiście zamyśliłem się.
— Ludzka to rzecz, myślenie — żartował Kosmolog — szczególnie w krytycznej sytuacji.
— W krytycznej?
— Eskadra próbuje ominąć strefę kataklizmu, lecz prawdopodobnie eksplozje wyzwoliły termojądrową reakcję łańcuchową, która ciągle jeszcze rozszerza obszar zagrożenia. — I koniec jakiegoś tam świata może zakończyć kosmiczną podróż.
— W najgorszym razie — odparł poważnie Laurin — przestanie istnieć eskadra Grupy Północnej. Pozostałe będą kontynuować badania Wszechświata.
— Bez nas.
— Słusznie, bez nas — Kosmolog uśmiechnął się. — Jeśli jednak przyjmiemy, że świadomość, opuściwszy ciasną powłokę, powędruje między gwiazdy i zasili jeden z wielu strumieni wpływających do kosmicznego oceanu świadomości absolutnej, jeżeli tak się stanie, nie ma powodu do zmartwienia, ominiemy przecież pośrednie stopnie poznania, wskakując na najwyższe piętro.
— Nie tęsknię za mądrością absolutną. Moja odpowiedź rozbawiła Laurina.
— Skromność czy lenistwo? — zapytał.
Dalsze słowa zagłuszyła syrena, wzywająca kosmonautów do zajęcia miejsc w rakietach ratunkowych, które nazywaliśmy szalupami statków kosmicznych. W razie uszkodzenia czy nawet częściowego zniszczenia gwiazdolotu mogły przez dłuższy czas samodzielnie wędrować po niebieskim oceanie. Sygnał: „Ratujcie nasz intelekt” (SOI) wzywał inne statki kosmiczne do udzielenia pomocy.
— Szybciej! — rozbrzmiewał głos Dowódcy. — Szybciej do rakiet! Uciekamy przed skutkami wybuchu supernowej!
— Mam nadzieję, że zobaczę jeszcze obrazy utrwalone przez maszyny — mówił Laurin sadowiąc się w fotelu. — Ależ tu ciasno. Chyba utyłem.
Podziwiałem dobry humor Kosmologa, domyślając się, że pragnie dodać nam otuchy. Jeszcze dwa fotele były wolne, czekaliśmy więc na komplet, by zamknąć rakietę. Kogo brakowało? Przyjrzałem się uważnie twarzom kosmonautów. Hełmy utrudniały nieco rozpoznanie.
— Czekamy na Terezę i Tytusa — rzekł Laurin. — O, właśnie nadchodzą.
Pierwszy szedł Tytus, za nim Tereza, prowadzona przez dwóch strażników Egina. Czyżby nie mogła iść o własnych siłach? Dostrzegłem pod hełmem mocno zarumienione policzki. Wygląd świadczył raczej o doskonałym zdrowiu. A może był to objaw uderzenia krwi do głowy?
— Nie! Nie! — usłyszałem krzyk Terezy. — Jesteście skończonymi głupcami. Puście mnie! Na znak Tytusa strażnicy cofnęli się.'
— Musimy opuścić gwiazdolot, na pewien czas — tłumaczył Tytus. — To konieczne. Dowódca wie, co robi.
— Nie! Nie! Nikt nie powinien opuszczać gwiazdolotu! — krzyczała Tereza. Po raz pierwszy widziałem tak wzburzoną kobietę. — Czy nie rozumiecie, że to prowokacja?
W korytarzu zjawił się Egin.
— Prowokacja? O czym ty mówisz? Kim są prowokatorzy?
— Póki znajdujemy się na pokładach statków, są bezsilni. Dlatego zainscenizowano kosmiczną katastrofę, dlatego stworzono stan najwyższego zagrożenia, by kosmonauci opuścili statki kosmiczne. Uczynią wtedy z nami, co zechcą.
— Kto? — zapytał Tytus. — Kto inscenizuje, kto stwarza taką sytuację? Kto? Odpowiadaj!
— ONI — odparła Tereza — ONI są tam, na zewnątrz. Zawiodła twoja fenomenalna intuicja, a ja, czuję, czuję, że to podstęp. Jesteśmy bezpieczni w gwiazdolocie i nikomu nie wolno opuścić statków kosmicznych.
Na ścianie korytarza zabłysnął ekran i ukazała się postać Dowódcy.
— Lęk Terezy przed opuszczeniem gwiazdolotu ma swoje uzasadnienie — mówił Paweł Do. — Nie dostrzega ona pośrednio grożącego nam niebezpieczeństwa. Dookoła cisza i pozorny spokój, statek nie tonie, woda nie wdziera się do kajut. Maszyny funkcjonują, płoną światła, ciepło i jasno. Jakże zatem opuścić przytulny dom i skoczyć w otchłań kosmiczną? Dokładnie za pięć minut rakiety ratunkowe zostaną wprowadzone na wyrzutnie.
— Nie! To szaleństwo! — krzyczała Tereza. — Nie opuszczajcie gwiazdolotu!
— Upłynęła minuta — powiedział Dowódca. — Obłok materii, wyrzuconej w czasie licznych eskplozji, rozprzestrzenia się, rośnie i wkrótce pochłonie eskadrę. Nie możemy nagle zahamować i pomknąć w odwrotnym kierunku. Staraliśmy się ominąć strefę wybuchu po szerokim łuku, stopniowo oddalając się od centrum kataklizmu. Bezskutecznie. Pozostało jedno rozsądne wyjście: wykorzystać rakiety ratunkowe które podążą w najdogodniejszą stronę, ku Zachodniej Grupie Eskadry. Marny jeszcze dwie minuty czasu. Uśpijcie Terezę. Wszyscy do rakiet. Wykonać rozkaz!
Łatwo było powiedzieć: „Wykonać rozkaz!” Tereza, wykorzystując chwilową nieuwagę strażników, odepchnęła Tytusa i pobiegła korytarzem wiodącym do pomieszczeń Nawigatora.
Musze przyznać, że ta scena ubawiła mnie, chociaż oczywiście nie okazałem tego, przybierając poważny, a nawet zatroskany wyraz twarzy. Tytus nie widział nigdy histeryzującej kobiety, a był to przecież dopiero początek. Strażnicy pobiegli za nią, ale zdążyła zatrzasnąć drzwi. „Dowódca podejmie decyzję: opuszczamy gwiazdolot, pozostawiając Terezę.” Rozważałem w myślach najrozmaitsze ewentualności, najchętniej wracając do pierwszej. Mimo grożącego niebezpieczeństwa, nie umiałem osłabić żywiołowej wprost niechęci do specjalistki od postrzegania pozazmysłowego. W istocie nie można jej odmówić spostrzegawczości, sprytu i pewnej inteligencji. Dobrze władała wszystkimi swoimi zmysłami, egzystowała jednak w świecie czysto zmysłowym, a owe „pozazmysłowe” doznania przypominały wizje „nawiedzanych” bądź boskie natchnienie poetów. Niewielu ludzi posiada nadprzyrodzoną zdolność przekraczania granic obszaru zmysłowego.
Czas zwolnił znowu swoje przemijanie. Takie przynajmniej odniosłem wrażenie. Strażnicy usiłowali sforsować drzwi. Dowódca nawiązał kontakt z komendantami Zespołów Grupy Północnej i Zachodniej. Słyszałem jego głos:
— Nie można zostawić Terezy, nie możemy opuścić gwiazdolotu. Temperatura wzrasta. Tylko natychmiastowe i bezbłędne działanie zespołowe uchroni nas przed katastrofą.
Jednocześnie Tytus stojąc przed zamkniętymi drzwiami, przemawiał do Terezy:
— Narażasz życie wielu ludzi, to nie ma sensu.
Mówił do przysłowiowej i rzeczywistej ściany. Tereza w odpowiedzi włączyła ekran. Na tle czarnego Kosmosu zobaczyliśmy obłok fosforyzującej materii, tryskały z niego fontanny ognia.
— Oto potwór kosmiczny, które pożre eskadrę — drwiła Tereza. — Rozumni i odważni kosmonauci przerazili się ognistej chmury! — No, no — wymruczał Laurin i na tym poprzestał, bo na ekranie pojawiła się rozwścieczona kobieta.