— Wyrwijcie się z odrętwienia! — wołała — obudźcie swoje mózgi!
Prawdziwa czarownica — pomyślałem. Zrzuciła hełm, potargane, czarne, mokre od potu włosy, rumieńce na policzkach, błyszczące oczy, doprawdy był to widok odrażający. Tytus patrzył w ekran jak urzeczony. Poczułem niemiły chłód w sercu. To, co mnie wydawało się wstrętne, jemu sprawiło wyraźną przyjemność. Całe pokolenia pracowały nad opanowaniem trudnej sztuki sterowania własnym organizmem, a ta kobieta w ciągu kilku minut zniweczyła dorobek ludzkiej mądrości, bezpodstawnie demonstrując upór, gniew, brak poszanowania dla rozumnych decyzji, wreszcie groźne w następstwach szaleństwo.
Zespołowy Rozum nie próżnował. Zastępca Dowódcy, Hesker, wystrzelił rakietę-sondę, pilotowaną przez maszynę. Postanowiono sprawdzić, czy histeryczny opór Terezy, wywołany rzekomym przeczuciem podstępu, ma jakiekolwiek uzasadnienie. Obserwowaliśmy lot rakiety z mieszanymi uczuciami. Jedni uważali, że to strata czasu, zwiększająca zagrożenie, inni, że próba rozwiąże problem. Sonda, zatoczywszy wielkie koło, pomknęła ku zbliżającej się Eskadrze Grupy Zachodniej. Nic nie zakłócało lotu rakiety, aparatura sterująca funkcjonowała prawidłowo, przekazując sygnał: „Wszystko w porządku, wszystko w porządku”. Ktoś chrząknął za moimi plecami, staliśmy w dalszym ciągu w korytarzu, w pobliżu wejścia do tunelu z rakietami ratunkowymi. Obejrzałem się. Laurin zdołał powiedzieć dwa słowa: — Intuicja kobiety… — i umilkł. Sonda kosmiczna rozgorzała nagle błękitnym światłem i zniknęła z naszych oczu niczym zdmuchnięty płomień.
— Przygotować następne rakiety! — rozkaz wydał Dowódca.
Był to dalszy ciąg próby. Lewe skrzydło Eskadry Północnej wykonało manewr, który umożliwił wystrzelenie pięciu zdalnie sterowanych pojazdów w pięciu różnych kierunkach. Śledziłem lot rakiet ze wzrastającym napięciem. Miały upewnić dowództwo, że katastrofa pierwszej sondy nie była przypadkiem. Odczułem ponowne zwolnienie czasu. Jakże wolno przemijały sekundy! Czy rzeczywiście przemijają? Czy czas stanął i rozpoczął wędrówkę ku przeszłości? Pomyślałem: byliśmy świadkami wielkiego wybuchu, nie był to jednak koniec świata, lecz jego początek. Laurin kiedyś tłumaczył teorię „Alfa Beta Gamma”, opracowaną w początkach Pierwszej Ery Kosmicznej. Wszechświat narodził się w postaci bardzo gęstej, gorącej masy neutronowej. Neutrony poczęły rozpadać się na protony i elektrony, przy czym niektóre z pierwszych protonów łączyły się z pozostałymi jeszcze neutronami, tworząc jądra atomowe o. różnym stopniu złożoności. W czasie tego procesu temperatura wynosiła około dziesięciu miliardów stopni i większość pierwiastków ciężkich powstała w ciągu pierwszych trzydziestu minut ekspansji. Dziesięć miliardów stopni!
Jak dotąd nic nie zakłócało lotu pięciu sond kosmicznych. Maszyny informowały: „Temperatura bez zmian, ciśnienie bez zmian, szybkość wzrasta równomiernie, zgodnie z programem. Nie stwierdzono obecności obcych obiektów”. A więc powstał nowy Świat, może nowy Wszechświat. Z niczego eksplodowało coś. Poczułem dziwny niepokój, Panorama Kosmosu, widok mknących pojazdów i podążających za nimi gwiazdolotów, przyspieszony oddech stojącego przy mnie Laurina, lęk przed niewiadomym jeszcze wynikiem próby, świadomość, że uczestniczą w działaniu rozpoznawczym — to wszystko potęgowało strach. Początek i koniec objawiają się niekiedy równocześnie. Wzajemnie warunkują swoje istnienie. Eskadrę gonił obłok dopiero co stworzonej materii. Czy był to naturalny pęd żywego do żywego, czy objaw głodu nowo narodzonego kosmicznego pisklęcia? Czy mieliśmy do czynienia z rozumną materią, która stwarza życie, objawiające się w działaniu struktur zachowawczych i aktywnych? Czy był to ślepy, bezrozumny strzęp mgławicy wyplutej z wnętrza eksplodującej gwiazdy?
Rakiety przekazały informacje:
„Gwałtowny spadek temperatury. Ustaje działanie silników.” A dokładnie po upływie sekundy sondy błysnęły zimnym, niebieskim światłem i po prostu przestały istnieć. Natomiast obłok materii rozprzestrzeniał się z coraz większą szybkością. Intensywniała jego jasność, a fontanny wyrzuconego ognia skręcały się w spiralne pasma, które kurczyły się, wydłużały niczym rozżarzone do białości sprężyny.
— Trawi — szepnął Laurin — oby udławił się…
Zaledwie wypowiedział to życzenie, ustały erupcje, spirale przygasły, pociemniał cały obłok i począł wolno maleć.
— Intuicja Terezy uratowała wiele ludzi — powiedział Dowódca. — Popełniłem błąd „czystego rozumu”. Wracajcie na swoje stanowiska do wieży. Odebrałem sygnał zbliżającej się Eskadry Zachodniej.
Trzecie spotkanie
W bardzo dawnych czasach człowiek strapiony mógł szukać pociechy i rady u kapłana. Stare księgi podają, że ludzie wyliczali także swoje błędy, zwane grzechami, wyrażali głęboki żal, prosząc o karę. Była to najczęściej kara symboliczna, polegająca na odmówieniu odpowiedniej ilości modlitw. Nieco później szeroko stosowano metodę psychoanalizy. Pacjent obnażał swoją duszę przed lekarzem. Ten próbował odnaleźć istotną przyczynę wewnętrznych konfliktów, źródeł niepokojów, załamań i zapisywał najskuteczniejszą kurację. Efekty były różne, w większości przypadków ulgę przynosiła możliwość wygadania się. Przedstawicieli Cywilizacji Dziesiątej Ery Kosmicznej uczono samodzielnego rozwiązywania wewnętrznych konfliktów. Od najmłodszych lat wbijano nam w głowę, że rozumna istota sama steruje swoim organizmem. Niewątpliwie przeceniliśmy rolę Rozumu, wyjaławiając życie z jakichkolwiek impulsów, ekscytacji i emocji. Wiedliśmy egzystencję Mędrców i Filozofów, o różnym poziomie mądrości i o różnej wartości spekulacji filozoficznych. Bunt kobiet wyzwolił ludzi z marazmu, ocalił cywilizację przed skostnieniem i martwotą. Informacje przekazywane na Ziemię, wiadomości nadawane z Kosmosu elektryzowały mieszkańców Ziemi. Drogę eskadry znaczyły tysiące sztucznych satelitów-stacji przekaźnikowych wyrzucanych z gwiazdolotów w przestrzeń międzygwiezdną, bądź pozostawionych na planetoidach i księżycach, spotkanych na trasie Wielkiej Wyprawy. Stacje te umożliwiały utrzymanie kontaktu z rodzimą planetą mimo stale wzrastającej odległości. Ludzie żyli naszymi przygodami, komentując najbardziej nawet błahe wydarzenia. Można powiedzieć bez przesady, że w tej ekspedycji kosmicznej uczestniczyli dosłownie wszyscy. Była to wiać wyprawa dziesięciu miliardów istot, zafascynowanych najwspanialszą w historii cywilizacji ziemskiej podróżą. Świadomość tego czyniła nasze życie lżejszym, zmniejszała tęsknotę, uczucie osamotnienia, likwidowała lęk, dodając sił, tak potrzebnych do pokonania wielu jeszcze przeszkód.
Przerwałem rozmyślania, na ekranach ukazały się gwiazdoloty Grupy Zachodniej, radośnie witane przez załogi Zespołu Północnego. Wspólne obserwacje niebezpiecznej materii, podobnej teraz do mgławicy, wykazały, że obłok maleje i przygasa.
Kosmolog Laurin zaproponował wysłanie sond zdalnie sterowanych w celu dokładniejszego zbadania zjawiska.
Strateg Soke ostrzegał przed nawrotem agresywności tej substancji niebieskiej, przed drażnieniem żywej i jak się wydawało rozumnej materii.
Zdaniem Egina Odpowiedzialnego za Bezpieczeństwo Kosmonautów, należało zbombardować obłok, by nic nigdy, jak się wyraził, nie zagrażało bezpieczeństwu wypraw kosmicznych.
Filozof Akon z gwiazdolotu Komendanta Grupy Zachodniej upomniał Egina, iż niepotrzebnie użył słowa „nigdy”, zwrócił przy tym uwagę, że nikt nie ma prawa wtrącać się w wewnętrzne sprawy Kosmosu.