Выбрать главу

— Innych nie potrzeba sprawdzać.

— Wystarczy wierzyć?

— Tak, wierzę w swoją mądrość, bo co dzień korzystam z owoców mego rozumu. Wierzę w mądrość mądrzejszych ode mnie, bo doświadczam łask, których źródłem jest moja gorąca wiara.

— Żyjesz więc bez konfliktów, bez kłopotów, bez rozterek, bez bólów?

— Czasem rżnie mnie w brzuchu od nadmiernego myślenia.

— I słodyczy…

— Gdy myślę, jem, gdy przestaję jeść, nie myślę. Na głodnego nic mądrego nie wymyślę.

— Nie chorujesz, nie cierpisz?

— Choruję i cierpię.

— Więc narzekasz?

— Wzywam medyka.

— Medykowi wierzysz? — Jieśli go wzywam, wierzę. Mamy dobrych medyków.

— Nie dokuczają wam epidemie?

— Dokuczają.

— Najmądrzejsi nie potrafią ich zwalczyć?

— Nie żądajmy zbyt wiele.

— Choroby skracają życie.

— Niczego nie skracają — rzekł Ore. — Mówiłem: nie istniejemy Tu, istniejemy Tam.

— Tam jest lepiej?

— To jedna z zasadniczych prawd, bo wszystkich nie wymieniłem. Za specjalnym zezwoleniem obu Rządców można dobrowolnie i przed czasem przejść do Drugiej Strefy Jedynego Państwa Niebieskiego Środka.

— Czy ktokolwiek wrócił Stamtąd, czy opowiadał, jak Tam jest?

— Dlaczego mieliby tak postępować? Rządca Terytorium Planet często odwiedza Rządcę Przestrzeni Międzygwiezdnej, a wróciwszy opowiada, co widział.

— I to wystarcza!

— W zupełności!

Filozof Akon przymknął oczy. Cierpliwość tego człowieka wystawiona była na ciężką próbę.

— Wkrótce zakończymy rozmowę — pocieszył Wodza. — Jeszcze dwa, trzy pytania.

— Chętnie odpowiem.

— Czy prowadzicie wojny?

— Wojna? Co to jest wojna?

— Dwie armie walczą ze sobą, zabijają swoich żołnierzy — filozof pomyślał, że zdefiniowanie wojny sprawia mu pewien kłopot. — Dwie armie toczą bitwy, wiele bitew to wojna.

— Dwie armie? — nie mógł zrozumieć Ore. — Komu są potrzebne dwie armie? Lepiej dowodzić jedną wielką armią.

— Nigdy nie walczyliście z sobą?

— Z sobą — Wódz o mało nie zakrztusił się cukierkiem. — O czym ty mówisz? Czy rozsądna istota sama sobie ucina nos albo ucho? Czy istota rozumna i zdrowa niszczy swoje ciało?

— Miałem na myśli walki prowadzone między różnymi plemionami i grupami? Czy nie biliście się z sąsiadami? Z mieszkańcami innych planet?

— Nie, tylko z Obcymi z dalekich prowincji Wszechświata.

— Jak wiele toczyliście takich walk?

— Niewiele. Droga do Środka Niebieskiego daleka i niebezpieczna.

— Zdołaliśmy ją jednak pokonać,

— Dlatego musieliśmy interweniować. Najpierw skryliśmy nasz system słoneczny za sztucznie wytworzonym obłokiem.

— Sądziliśmy, że nastąpiła eksplozja supernowej, a potem, że eksplodował nowy Wszechświat.

— Otrzymałem rozkaz: odstraszyć obcych.

— Spłonęło dwieście rakiet sterowanych przez maszyny.

— Bo przekroczyliście granice.

— Co zniszczyło nasze sondy?

— Wysokie temperatury.

— Wiele nie brakowało, by kosmonauci opuścili gwiazdoloty.

— Myśliwy często wypłasza zwierzynę z kryjówki.

— Tym razem było to polowanie na istoty myślące.

— Słusznie — zgodził się Ore. — Potraficie myśleć. Przekonała nas o tym decyzja pozostania w gwiazdolotach. Wasze statki posiadają skuteczne osłony przeciwżarowe. Zniosą bardzo wysokie temperatury. W statkach byliście bezpieczni.

— Początkowo rozmiary obserwowanych planet i słońca wydały nam się niesłychanie małe!

— Ulegliście złudzeniu, które wywołała termiczna bariera. Doskonale potrafimy bronić granic Jedynego Państwa Niebieskiego Środka.

— I mimo tej doskonałości przegraliście

— Co zamierzacie? — zapytał Ore, wkładając do ust kawałek czekolady.

— Za chwilę usiądziesz w wielkim fotelu w największej rakiecie i wrócisz na rodzimą planetę, dokąd już odesłaliśmy twoich podkomendnych.

— A wy, co wy uczynicie?

— Pomkniemy w Kosmos, kontynuując wyprawę. Wódz Ore radośnie zagulgotał.

— Nie przegraliśmy! — wołał uradowany. — I tym razem odnieśliśmy wspaniałe zwycięstwo, zniechęcając Obcych do lądowania na planetach Niebieskiego Środka. Zwyciężyliśmy! Zwyciężyliśmy!

— Odpowiedz jeszcze na jedno pytanie, dlaczego uszkodziliście Gwiazdolot Numer 2000?

— Żeby go opanować.

— Zamierzaliście coś zostawić na pamiątkę?

— Istotnie, materiały o dużej sile niszczenia.

— Chodziło o spowodowanie wybuchu?

— Nie, o niedostrzegalne promieniowanie stopniowo likwidujące istoty.

— Byłoby to bezmyślne, okrutne morderstwo! — zawołał oburzony Akon. — Po co mordować ludzi, którzy nie są waszymi wrogami?

Ore odsunął talerz ze słodyczami. — Mówiłem z tobą bardzo długo, co dobrze świadczy o mojej cierpliwej mądrości, lecz nigdy nie zdołam zniżyć się do twojego poziomu, a ty nigdy nie dorównasz memu rozumowi, bo istoty z prowincji Jedynego Państwa Niebieskiego Środka są niesłychanie prymitywne. Zgodnie z rozkazem nieomylnych Rządców odpędzamy i zabijamy Obcych.

Akon włączył ekrany i Ore zobaczył załogi gwiazdolotów. Kosmonauci przysłuchiwali się tej niecodziennej rozmowie. Pochmurne twarze ludzi zaniepokoiły herszta kosmicznych rozbójników.

— Ale… ale — jąkał — nie zabiliśmy nikogo.

— Pogawędka skończona — rzekł Akon i zwrócił się do Dowódcy. — Co zrobimy z tym zuchwałym indorem?j

— Niech wraca, skąd przybył — powiedział Paweł Do. — Sondy obserwacyjne zebrały bogaty materiał, utrwaliły tysiące obrazów z życia mieszkańców Państwa Niebieskiego Środka. Porównamy je z relacjami Ore.

Spełniwszy polecenie Pawła Do, które nazwał prośbą, utrwaliłem rozmowę filozofa Akona z Wielkim Wodzem, a raczej Wielkim Pyszałkiem Ore, sprawiedliwie nazwanym hersztem zbójców. Maszyny usunęły wszystkie uszkodzenia gwiazdolotu Dowódcy, wymieniono osłony zewnętrzne, ściany, sufity a także firmament nad od nowa wybudowanym Domem Rodzinnym. Grupa Północna i Zachodnia coraz szybciej zbliżały się do Grupy Południowej. Ta zmniejszyła nieco swoją szybkość, by ułatwić spotkanie. Coraz wyraźniej odbierany sygnał-drogowskaz wzbudził czujność całej eskadry.

Co jeszcze warto powiedzieć o dniach minionych? Że wiele dyskutowano o butnych „indorach”. Że niektórzy żałowali, iż tak przyjaźnie rozstaliśmy się z nieprzyjaznymi dla nas istotami. Niektórzy mówili: „Warto ich było nauczyć rozumu.” A inni powiadali: „Należało przekonać te istoty, że świat, w którym żyją, nie stanowi centrum Kosmosu.” Dowódca milczał i słuchał, więc dalej debatowano nad tym, co należało uczynić, a czego nie. Sam odczuwałem pewien niedosyt, nie wiedząc, czy to brak deseru po obiedzie, czy nie zaspokojony głód spowodowany przyspieszoną przemianą materii.

Tu, w Kosmosie, materia niekiedy odmawiała posłuszeństwa człowiekowi, który jest materią. Astromedyk Julis i inni lekarze byli nieco zaniepokojeni stanem zdrowia kosmonautów. Rysy twarzy jakby się wyostrzyły. Na Ziemi minęło podobno jedenaście lat, według zegarów gwiazdolotów — cztery lata. Ale wracając jeszcze do tych rozmów o „indorach”, chciałbym przytoczyć słowa nieludzko wyrozumiałego Tytusa:

— Przekonani są o swojej mądrości i nieomylności. Jeżeli to szczere i silne przekonanie, byłoby wielką niepoczciwością zburzyć to mniemanie. Uważają, że żyją w samym środku Kosmosu. To przecież często powtarzana hipoteza, a dla niektórych pewność. Podobno każdy punkt Wszechświata może być jego środkiem. Wierzą, że wszystkie gwiazdy i planety należą do nich. Może dlatego zawsze czuli się bogaczami. Nie powinni mordować. Przeczuwam, że lubią przechwałki, a w rzeczywistości nie zabijają, poprzestając na straszeniu. Jeżeli mylę się, to tym gorzej dla tych istot. Skłonność do unicestwiania życia może przekształcić się w manię prześladowczą, a to prowadzi, jak twierdzą eksperci, do samozniszczenia.