Выбрать главу

Jeszcze Laurin dodał jedno zdanie, mówiąc: — Najsłuszniejsze wydaje mi się to, co Tytus powiedział o teorii Środka. Jakże często jeszcze sami jesteśmy środkiem wszystkiego.

Czytali potem wspólnie, Paweł Do, Tytus, Laurin a także Tereza, do której nie czuję już najmniejszej nawet urazy, fragmenty starego poematu. Zaczynał się od słów: „Świat jest dookoła mnie, ja jestem światem, wokół którego toczy się życie”. Filozof Akon powiedział w czasie porannego spaceru po galerii statku kosmicznego: „Czy miłując wszystkich ludzi, można być nieludzkim dla siebie?”

Patrzę przez okno gwiazdolotu w Kosmos. Wszechświat toczy się po gigantycznym kole, w samym środku dwa tysiące pojazdów, a w ich centrum znajduje się gwiazdolot Dowódcy, w samym środku statku stoję ja, Narbukil, Kronikarz Wyprawy.

Czwarte Spotkanie

— Stoisz przed oknem i rozmyślasz — usłyszałem głos Tytusa.

Zszedł do galerii, jak co dzień rano, tuż po wschodzie słońca.

— Początek nowego dnia — mówił Paweł Do, uśmiechając się z ekranu do kosmonautów. — Warto uświadomić sobie w czasie porannego spaceru, że uczestniczymy w wyprawie kosmicznej. Gdziekolwiek jesteśmy, istniejemy, przychylnie przyjmowani przez Kosmos.

— Istniejemy — powtórzył Tytus. — Ja istnieję, ty istniejesz. Jestem, ciągle jestem. Podobno rysy naszych twarzy zaostrzyły się. Czyżby przedwczesna starość? Lekarze są zaniepokojeni, wyniki badań nie ujawniły żadnych zakłóceń organicznych, potwierdziły pełną sprawność umysłów.

— Tym gorzej — oświadczył Astromedyk Julis po wielogodzinnej naradzie z ludźmi odpowiedzialnymi za zdrowie ekspedycji. — Tym gorzej, bo te cienie pod oczami, przy nozdrzach i na policzkach świadczą nie tylko o przemęczeniu. Na wszelki wypadek zmieniliśmy nieco skład atmosfery w gwiazdolotach, dodając ozonu i heliosteru, który posiada właściwości regenerujące. Od wczoraj wdychamy słońce i Wszechświat wydaje się słoneczniejszy i bardziej przyjemny.

— Tak, tak — przyznałem — helioster jak gdyby rozjaśnił nasze wnętrza, przewietrzył mózgi. Podobno sygnał-drogowskaz brzmi coraz doniosłej.

— Spotkamy Mądrzejszych od Nas — rzekł Tytus. — Zobaczywszy ciebie przy oknie, usłyszałem twoje myśli.

— Usłyszałeś moje myśli?

— Człowiek myśli obrazami, słowami. W tym drugim przypadku mówi bezgłośnie. Ty rozmyślasz o egocentryzmie.

— Zadziwiające.

— Potrafimy przecież przekazywać i odbierać myśli.

— W szczególnie sprzyjających warunkach.

— Myślałeś: „Eskadra znajduje się w centrum Wszechświata, gwiazdolot Dowódcy w środku eskadry, a ja, Narbukil, stoję w samym środku statku. Jestem więc środkiem Wszechświata.”

— Tak właśnie myślałem.

— Spotkanie z Rozumniejszymi ułatwi nam rozwiązanie tego problemu. — Egocentryzmu?…

— I związku istoty myślącej, świadomej swego istnienia, z innymi bytami, wypełniającymi Kosmos. Tytus stał przy drugim oknie.

— Widzę, słyszę swój głos, czuję pod stopami podłogę galerii, dotykam palcami prawej dłoni balustrady. Jasno, wyraźnie, intensywnie odczuwam rzeczywistość. Za oknem inny gwiazdolot… zbliża się. Co oznacza ten manewr? Spójrz, to przecież nasz statek, dobrze widać numer 2000.

— W przestrzeni kosmicznej ktoś zawiesił gigantyczne zwierciadło. Odbija obraz gwiazdolotu Dowódcy.

Znaleźliśmy się w innym, a przecież takim samym świecie.

— Będę mówił o swoich wrażeniach, o tym, co widzę, co czuję i o tym, co myślę, a ty utrwalaj każde słowo i bądź w pobliżu, nie odchodź — prosił Tytus. — Ciągle stoimy przed lustrem, czy widzisz moje i swoje odbicie?

Widziałem dwie postacie w skafandrach, nie mogłem jeszcze rozpoznać rysów, ale sylwetki były znajome: wyższa — to Tytus, przysadzista i zgarbiona — to wierna kopia mojej osoby.

— Lądowanie odbyło się tak nagle, że umknęły mojej uwadze wszelkie działania poprzedzające. Zawsze wysyłamy sondy, które z wielką skrupulatnością badają skład atmosfery i warunki na planecie. Dlaczego tym razem zaniechano rekonesansu? To lekkomyślna nieostrożność — mówił Tytus. — Zbesztam Dowódcę.

Wyraziłem swoje zdziwienie.

— Pragniesz zbesztać Pawła Do? — Powinienem go zbesztać, bez potrzeby naraża życie kosmonautów. Nic nie wiemy o tej planecie. Ni stąd, ani zowąd wylądowaliśmy, nie zauważyłem, kiedy to się stało. A ty zauważyłeś?

— Nie — odparłem — staliśmy przy oknach w galerii gwiazdolotu. Dostrzegłeś odbicie naszego statku.

— Potem, co było potem? — dopytywał się Tytus.

— Nastąpił gwałtowny przeskok czasu, ominęliśmy pośrednie stopnie pierwszego, drugiego i wielu jeszcze „potem”. Pęd czasu sprawił, że nasze zmysły nie zdołały uchwycić szczegółów. Gdy siedząc w bardzo szybkim pojeździe, który niknie po szynach, spojrzysz w okno, krajobraz upodobnia się do taśmy o kolorowych pasmach, nikną detale, kształty.

— Gdzie jesteśmy?

— Na szerokich schodach, przed gmachem z czarnego kamienia.

— Budynek bez okien, bez drzwi. To forteca.

— Zamek — powiedziałem bez przekonania.

W rezerwatach na Ziemi zachowały się wspaniałe zamki, ale żaden nie był podobny do tego. Człowiek chętnie przyrównuje coś do czegoś.

Szliśmy po szerokich schodach. Tytus widział białe stopnie, ja niebieskie. Prowadziły do gmachu z czarnego kamienia, lecz czyniły to niedbale, byle jak, bo nie było widać końca tej wędrówki po schodach, aż Tytus stracił panowanie nad sobą.

— Widzisz, do czego prowadzi bezmyślność? Te schody są bezmyślne, bo projektował je bezmyślny architekt. Pierwszy projekt podarł, drugi spalił, trzeci podeptał. Dureń! — krzyczał Tytus — skończony idiota! Postanowił stworzyć monumentalne schody dla monumentalnych ludzi.

— Uspokój się — prosiłem i by udobruchać egzobiologa, powiedziałem: — On te schody zbudował dla ciebie, dla Głównego Bohatera Wyprawy. Po powrocie na Ziemię wejdziesz po tych schodach na sam szczyt, tuż przy tobie staną: Paweł Do, Tereza, Laurin, Akon, Egin, Soke, Julis, Hesker i Kronikarz Wyprawy, Narbukil. Pozostałe stopnie zajmą kosmonauci, uczestnicy ekspedycji. Ludzie będą defilować przed wami, a poeci…

— Poeci — przerwał Tytus — napiszą ballady o czarnym gmachu. Cóż to, budynek ucieka przed nami?

I ja odniosłem takie wrażenie. Dom oddalał się. Biegliśmy po szerokich, raz białych, raz niebieskich schodach, ciągle nie mogąc się zbliżyć do pałacu z czarnego marmuru. Bo to był pałac, nie gmach, nie dom, lecz pałac. Ta pogoń za budynkiem rozbawiła Tytusa, roześmiał się i wtedy budynek stanął jak wryty. Podeszliśmy bliżej, olbrzymiał, potężniał, aż stanęliśmy tuż przy nim. Czerń ściany poszarzała. Tytus oparł czoło o zimny marmur i chichotał. Pomyślałem: nie powinien za długo chichotać. To objaw histerii albo jeszcze czegoś gorszego. Chichot ucichł. Tytus zmęczył się i usiadł pod ścianą z szarego marmuru. Nie, to nie był marmur. Raczej kryształ. Bo ustąpiła szarość i ściany stały się przeźroczyste.

Po tamtej stronie wschodziło słońce. Graliśmy w piłkę na dziedzińcu Akademii Astronautycznej. Sędziował Laurin, który przerywał grę gwizdkiem. W czasie przerw tłumaczył, na czym polega różnica między koinomaterią i antymaterią. Podczas wielkiej przerwy odwiedził graczy filozof Akon. Przyniósł drugą piłkę, mówiąc, że jest to antypiłka, czym bardzo zdenerwował Laurina.