Выбрать главу

— Podwójne? — zdziwił się Akon.

— No tak, bo gdy gwiazdoloty z szybkością światła przemierzają przestrzenie kosmiczne, wy wędrujecie po czasie minionym. Czy można dotrzymać wam towarzystwa?

— Znakomity pomysł — ucieszył się Tytus. — Twój udział w tych eskapadach jest nieodzowny. Uwaga, znowu zacierają się obrazy rzeczywistości, niknie w oddali galeria…..a pojawia się krajobraz. Droga biegnie teraz w dół i widać w zielonej dolinie białe domy miasteczka, czerwoną basztę i stary wiatrak na wzniesieniu. Czy widzicie to samo?

— Tak — odparła Tereza. — Widzę domy, wiatrak, drzewa, słyszę tętent kopyt końskich.

— Bo to konna przejażdżka — wyjaśnił Laurin. — Ty również siedzisz na koniu.

— Nie pamiętam tego miasta — powiedziała Tereza. — Chętnie dosiadaliśmy koni, znakomicie odpoczywając po wielogodzinnej pracy w Akademii Astronautycznej. Jeździliśmy po rezerwacie leśnym, po parkach, a najczęściej na przełaj, łąkami w stronę jeziora.

— Stara treść w nowej formie — orzekł filozof Akon, jechał na kiepskim koniu, z trudem utrzymując się w siodle. — Koń w moim wieku to czyste szaleństwo.

— Koń jest o wiele młodszy od ciebie — zapewnił Laurin. — Koń w twoim wieku byłby słoniem albo żółwiem.

— Źle się wyraziłem, chciałem powiedzieć, że jazda na koniu w moim wieku to szaleństwo. Za kilka dni skończę sto lat. O czym mówiliśmy? Aha, o starej treści w nowej formie. Rozumniejsi odtwarzają fragmenty autentycznej przeszłości, przeżywamy ją powtórnie, lecz sceneria inna, starsza. Podobne miasta wznoszono w czasach historycznych na zachodzie strefy, zwanej Europą. Panował tam zdrowy klimat, powietrze przesycone słońcem regenerowało siły, przywracając energię i pogodę ducha.

Narbukil skrzywił się niemiłosiernie, czyżbym powiedział coś niestosownego? — Wybacz, proszę, nie zamierzałem cię urazić.

— Nie uraziłeś — odparłem lekko poirytowany.

— Siodło twarde niczym skała, a koń począł nagle cwałować. I ja pierwszy raz oglądam podobną panoramę.

— Ciszej — prosił Tytus — słyszę dźwięki sygnału-drogowskazu.

— Za chwilę wrócimy do gwiazdolotu — powiedziałem — ale przepowiednia nie sprawdziła się. W dalszym ciągu cwałowaliśmy drogą, prowadzącą do miasteczka. Sygnał-drogowskaz dźwięczał w uszach, stawał się coraz bardziej natarczywy.

Tereza zatrzymała gwałtownie konia wołając:

— Oni chcą nas ogłuszyć. Mam dosyć tego! Sygnał przycichł.

— Zrozumieli — ucieszył się Laurin. — Ten sygnał wskazuje nam drogę nie tylko w Kosmosie.

— Jedźmy, jedźmy — przynaglał Tytus. — Szkoda czasu, najdalej za kwadrans dotrzemy do miasta.

Spiął konia ostrogami i pognał na przełaj przez łąki, a my za nim.

— Co za cudowna okolica — zachwycał się Laurin.

Wierzyłem mu na słowo. Skupiwszy całą uwagę na trudnej sztuce utrzymania równowagi w pełnym galopie, nie miałem możności podziwiania widoków. Wreszcie skończyła się tak wariacka jazda. Zsiedliśmy z koni przed wysoką, lecz wąską bramą.

Sygnał-drogowskaz umilkł, co oznaczało, że jesteśmy u celu.

Po przejściu przez dwie bramy, znaleźliśmy się na obszernym, dwupiętrowym dziedzińcu arkadowym.

— Zachwycające — rozanielił się filozof Akon mimo silnego zmęczenia. — Ile lekkości w tych arkadach, ile radosnego uroku, ile harmonijnego rytmu!

— Widzę postać ludzką na balkonie — Tytus przerwał uniesienie Akona. — Gestami zaprasza do środka pałacu.

— Czy przyjmiemy zaproszenie?

— Powinniśmy przyjąć — odrzekła Tereza. — Ciągle zachowujemy pamięć czasu teraźniejszego i świadomość obecności w czasie minionym.

— Lecz ustało falowanie czasu — zauważyłem. — Już tak często nie wracamy do gwiazdolotu.

— Nie pozwólmy na siebie zbyt długo czekać — rzekł filozof. — Tęsknię za wygodnym fotelem i umieram z pragnienia.

Był to oczywiście zwrot retoryczny. Akon mimo zmęczenia trzymał się świetnie, szedł szybko po schodach, wyprzedziwszy Tytusa i Terezę. Odniosłem wrażenie, iż uczynił to w ściśle określonym celu. W przedsionku pałacowym pierwszego piętra powitał nas młody, sympatyczny mężczyzna.

— Bądźcie pozdrowieni — powiedział, rozsuwając ciemnopurpurową kotarę. — W tej sali odpoczniecie po uciążliwej wędrówce. W dzbanach nektary, na paterach owoce. Akonie, ugasisz pragnienie, wszedłeś pierwszy, zasłaniając Tytusa przed zdradzieckim ciosem?

— Nie wiem, kim jesteś — odrzekł Akon — Znasz dobrze imiona gości, odgadłeś przyczynę mojego pośpiechu. Czy można usiąść?

— Siadajcie, siadajcie, bardzo proszę.

Rozejrzałem się uważnie po nieco mrocznej sali. Ciężkie story nie przepuszczały słonecznego światła. Młody człowiek zapalił kandelabry. Wtedy dopiero zobaczyłem zastawiony stół i wygodne fotele. — Siadajcie — powtórzył nieznajomy, a gdy spełniliśmy prośbę, napełnił sześć kielichów i wzniósł toast. — Za powodzenie kosmicznej wyprawy.

— A więc za przyszłość— powiedziała Tereza.

— Za trzy czasy — rzekł Tytus. — Za przeszłość, która przywiodła nas do tej komnaty, za teraźniejszość, dobrze znaną w gwiazdolocie i jeszcze trudną do zdefiniowania w tym miejscu, wreszcie za przyszłość!

Młody człowiek uśmiechnął się przyjaźnie. Był nie tylko sympatyczny,był także przystojny, żeby nie powiedzieć urodziwy. Ciemne, długie włosy opadały na biały, szeroki kołnierz. Zielony aksamit kurtki kontrastował z czerwonymi pończochami. Na czarnych trzewikach lśniły srebrne klamry. Drobne dłonie o smukłych palcach spoczywały na kolanach. Delikatne, niemal kobiece rysy wzbudzały zaufanie. Ileż to dziecko mogło mieć lat?

— Szesnaście — odparł, czytając w moich myślach — ale już wiele przecierpiałem. — Milczeliśmy, więc mówił dalej: — W czasie bijatyki straciłem prawe oko. Rana długo dokuczała, przez dwa lata nosiłem czarną opaskę, a teraz… — jednym ruchem wyjął sztuczne oko i położył je na talerzu obok brzoskwini. Usłyszałem lekkie westchnienie Terezy. Młodzieniec podniósł kielich.

— Za pomyślność ekspedycji — powtórzył i pierwszy opróżnił puchar.

Poszliśmy w jego ślady. Nektar był wyborny, gasił pragnienie, rozjaśniał umysł.

— Bodajże odgadujesz myśli — odezwała się Tereza. — Więc spełnij moją prośbę.

— Chętnie — rzekł młody człowiek i umieścił oko w oczodole. — Przepraszam, byłem niedelikatny. Zapomniałem o kobiecej wrażliwości. Pora przedstawić się. Jestem jednym z mieszkańców tego miasta. Podobno istnieje ono w rzeczywistości. Nazywają mnie Efer, ale mam wiele innych imion: Będę pośredniczył między Rozumnie jszymi a wami.

— Bez pośrednictwa ani rusz — rzekł Kosmolog Laurin. — Niemniej czujemy się wdzięczni, że zechciałeś wystąpić w takiej roli.

— Rozumniejsi mimo najlepszych chęci nie mogą bezpośrednio rozmawiać z ludźmi.