— Cierpię zapewne na zanik pamięci, nie mogłem odnaleźć drogi do Domu Rodzinnego. Czy w czasie naszej „nieobecności” przebudowano gwiazdolot numer 2000?
Paweł Do milczał, patrzył na mnie z ironicznym uśmiechem.
— Dlaczego nie odpowiadasz? — zapytał Laurin, a zbliżając się do Dowódcy, mówił: — Ten sam i nie ten sam, podobny bardzo do oryginału, lecz tylko podobny, niestarannie wykonano reprodukcję. Nie wróciliśmy do czasu teraźniejszego. Źle czuję się w cudzej skórze. Spójrzcie, ani śladu blizny nad lewym obojczykiem. Nasza świadomość pozostała w sobowtórach stworzonych na planecie Efera.
— Nonsens — zaprotestował Dowódca. — Jesteś chory, Laurin.
— Co zrobiliście z Domem Rodzinnym? — Tytus włączył ekran wewnętrzny statku. — Widzę wieżę obserwacyjną, kabinę Nawigatora, galerie, pracownię Narbukila, pomieszczenia załogi, kosmonautów na stanowiskach, maszyny, aparaty, Dom Rodzinny zniknął bez śladu.
— A jednak nastąpiło to, czego obawiałem się najbardziej — oświadczył Dowódca. — Uszkodzenie kory kresomózgowia. Wezwę Julisa.
Czekał widocznie w pobliżu, bo zjawił się natychmiast.
— Tak, tak — mówił unikając naszych spojrzeń — to klasyczne objawy zakłócenia pamięci. Nie można bezkarnie manipulować ludzką świadomością, nie wolno z taką bezwzględnością penetrować podświadomości.
— Co z Domem Rodzinnym? — odezwał się cudownie opanowany Tytus.
— Ależ Dom Rodzinny nigdy nie istniał — oświadczył Dowódca — czy dobrze mówię, Julis?
— Istniał jedynie w ich wyobraźni — poprawił lekarz.
— Kłamiesz! — zawołałem tracąc cierpliwość.
— Oni obaj kłamią — stwierdził spokojnie Tytus. — Znajdujemy się na pokładzie bliźniaczego gwiazdolotu Dowódcy, to reprodukcja statku, oglądaliśmy ją wielokrotnie na ekranach w galerii, usiłując odgadnąć, jakie jest przeznaczenie tej kopii. Teraz już wiemy.
— Czy rzeczywiście wiedzą? — Julis zwrócił się do Dowódcy.
— Domyślają się. < — O czym teraz myślą?
— O Domu Rodzinnym.
— Mogą pokrzyżować nasze plany.
— Tak, myślą bardzo intensywnie. — Nie zdołaliśmy odtworzyć Domu Rodzinnego.
— Sam dom nie byłby problemem. Nie zdołaliśmy przeniknąć do świadomości jego mieszkańców.
— Ojca i matki?…
— Dziwne istoty, broniły się bardzo skutecznie przed wszelkimi próbami.
— Broniły? Walczyły!
— Dwie słabe istoty pokonały Rozumniejszych.
— Nie pokonały. Utrudniły wykonanie zadania. Musimy znaleźć inne rozwiązanie.
— A kosmonauci?
— Już nie słyszą tej rozmowy! Wkrótce znajdą się w swoim gwiazdolocie.
Czas przemijał i wracał, przyspieszał, zwalniał. Ta arytmia denerwowała. Powrót do czasu teraźniejszego trwał dłużej niż zwykle. Cały wysiłek woli koncentrowaliśmy na Domu Rodzinnym. Jak najszybciej znaleźć się w gościnnej izbie. „Gdzie jesteśmy?” — pytała Tereza. „Ciągle jeszcze w drodze” — odpowiadał Akon. „Idziemy pod górę — mówił Laurin. — Stale pod górę. Przed sekundą obejrzałem się.” „Nie powinieneś” — rzekł Tytus. „Uczyniłem to instynktownie — tłumaczył się Laurin — podświadomie, by przekonać się, jaką już pokonaliśmy przestrzeń.” „Co zobaczyłeś?” — zapytałem. „Reprodukcję gwiazdolotu stojącą przed Szkołą Aniołów — odrzekł Laurin. — Widziałem sylwetki pięciu kosmonautów: Tytusa, Terezy, Laurina, Akona i Narbukila. Wyszli ze statku i zniknęli w bramie gmachu o różowych ścianach.” „Mam nadzieję, że nie wyrządzą im krzywdy” — zaniepokoiła się Tereza. „Nie wyrządzą — zapewnił Tytus. — Nie rozbija się pucharu przed spełnieniem toastu.” — Droga biegnie w dół — powiedział uradowany Laurin. — Przekroczyliśmy granicę czasu. Już widać budynki Akademii Astronautycznej.
— Leżymy w gabinecie lekarskim — wyszeptała Tereza. — Co się stało?
— Straciliście przytomność — wyjaśnił Julis. — To zapewne wina Efera.
Paweł Do pochylał się nad ciągle jeszcze nieprzytomnym Tytusem.
— Za chwilę otworzy oczy — stwierdził astromedyk. — Nic im nie będzie. Najważniejsze, że wrócili.
Czy naprawdę wróciliśmy? Czy to nowa mistyfikacja? Przyglądałem się uważnie Dowódcy i lekarzowi.
— Gabinet Julisa sąsiaduje z ogrodem, otwórzcie drzwi — prosiłem. — Chcą zobaczyć zielone drzewa.
Spełniono moją prośbę. Były drzewa, był ogród, widziałem piaszczystą drogę i drewniany płot. Przed Domem siedział na ławie Gospodarz-Ojciec i palił fajkę. Matka rozwieszała na podwórzu bieliznę.
Odetchnąłem z ulgą.
Laurin powiedział: — Nareszcie w domu — a filozof Akon dodał: — Marzę o gorącej kąpieli. Tyle pyłu na kosmicznych drogach!
Komplementy Efera
— Pośrednik Efer błaga o przebaczenie — oświadczył Paweł Do. — Bezustannie przekazuje wyrazy ubolewania, wykorzystując naszą aparaturę odbiorczo-nadawczą, i na wszelki wypadek powtarza to samo na fali telepatycznej. „Rozumniejsi od Was — mówił — zapominają o stopniach pośrednich, a przeskoki stają się najczęściej źródłem nieporozumień. Postanowiono stworzyć nie tylko wierną kopię gwiazdolotu numer 2000, ale także całej jego załogi. Nie mogliśmy jednak zrealizować tego zadania bez pomocy pięciu ludzi, prawdziwych kosmonautów.”
Zapytałem o cel, o sens nowego eksperymentu. Efer tłumaczył:
„Jesteście harmonijnie, bezbłędnie skonstruowani.”
„Bezbłędnie?” — zapytałem zdumiony tym nieoczekiwanym komplementem.
„W porównaniu z innymi istotami i tworami myślącymi, żyjącymi na licznych planetach systemów słonecznych Galaktyki. Kształty wasze budzą podziw; nie tylko kształty: posiadacie wiele wdzięku, czaru osobistego, rzekłbym, gracji. Wrażliwi, subtelni, delikatni, a równocześnie silni, wytrwali, odporni na trudy, pełni energii i żarliwości.”
„Posiadamy również sporo wad” — powiedziałem zażenowany słowami Efera.
„Detale, drobiazgi — odparł. — Drobne błędy.” „Ongiś popełnialiśmy wielkie błędy” — przypomniałem.
„Ongiś, ongiś — Efer roześmiał się. — Zdołaliście przezwyciężyć własne słabości bez jakiejkolwiek pomocy z zewnątrz, samodzielnie pokonując wszelkie przeszkody na drodze wiodącej do Prawdziwego Rozumu.” Ongiś” nie ma żadnego znaczenia. Rozumniejsi pragną reprodukować ludzi i zapełnić nimi wiele światów. Dokonują drobnych korekt, zmierzających do przyśpieszenia rozwoju waszego rozumu. Mieszkańcy planet będą utrzymywać ze sobą stały kontakt, współpracując i wymieniając doświadczenia. Ludzie z ludźmi łatwo się dogadają
— tłumaczył Efer — znikną bowiem bariery cywilizacyjne, fizyczne i psychiczne. Powstanie Wielka Kosmiczna Rodzina Ludzka.”
„Czy to jedyny powód zainteresowania ludźmi?”
— zapytałem.
Efer odpowiedział bez namysłu:
„To najważniejszy powód. Rozumniejsi uznali, że stanowicie doskonały materiał dla stworzenia nowej, zdrowej generacji kosmicznej. Jesteście urodzonymi konstruktorami, badaczami, odkrywcami.”
Długo jeszcze mówił, czym jesteśmy i jakimi wspaniałymi zaletami obdarzyła ludzi natura.
„Rozumniejsi działają zapewne dla dobra Rozummniejszych — powiedziałem. — A czy uwzględniono również dobro ludzi?”
„Staniecie się przecież współgospodarzami Tej Strefy Kosmosu — odrzekł Efer — to rozległe i bogate gospodarstwo.”
„Tej strefy Kosmosu — powtórzyłem. — Są więc również inne strefy?”