– Czy nigdy się do mnie nie odezwiesz? – zapytała. Lo Duc Tho posłał jej tylko nieobecny uśmiech. Wciąż milczał. – Przypuszczam, że taka jest właśnie natura fantazji – mówiła dalej. – Fantazje nie kłócą się ze swoimi autorami i nie prowadzą z nimi jałowych konwersacji.
Pochyliła się tak, że jej sutki dotknęły jego klatki piersiowej. Zaczęła kołysać piersiami w prawo i w lewo.
– Chyba powinniśmy cię trochę ozdobić – powiedziała. – Co powiesz na kilka srebrnych kółeczek w sutkach? A może masz ochotę na jakieś tatuaże? Wyglądałbyś fantastycznie z wytatuowanymi kwiatkami.
Pocałowała go i przesunęła palcami po jego prostych lśniących włosach. Jego skóra nie miała najmniejszej skazy, poza drobną blizną w kształcie gwiazdy na prawym ramieniu.
– Dotknij mnie – powiedziała, znów siadając prosto. Lo Duc Tho wsunął rękę między jej uda i zaczął pieścić jej łechtaczkę czubkiem środkowego palca. Jego dotyk był tak lekki, że Jessica odnosiła wrażenie, jakby ją lizał językiem. Była tak podniecona, że ruchy młodzieńca wywoływały dźwięk, jakby to ktoś cmokał wilgotnymi ustami.
Uniosła biodra, wzięła do ręki jego penis i wsunęła go sobie między uda. Następnie opadła na niego, do samego końca, aż poczuła, jak jego moszna zderza się z jej pośladkami. Wydała z siebie długi drżący jęk świadczący o absolutnej rozkoszy. Jeżeli to nie było niczym innym, jak tylko fantazją, niczym innym jak jej własnym pożądaniem, była to fantazja niewiarygodnie intensywna i Jessica zupełnie nie dbała o to, czy oszalała czy nie.
– Lo Duc Tho – szeptała bez końca, z każdym oddechem. – Lo Duc Tho…
Wydawał się jej taki długi, twardy i śliski, że odnosiła wrażenie, iż penetruje jej ciało głębiej, niż uczynił to do tej pory którykolwiek z kochających się z nią mężczyzn. Wierzyła niemal, że główka jego penisa jest zdolna dotrzeć aż do jej serca.
– Doprowadzasz mnie do szaleństwa – dyszała. – Zabijasz mnie.
Oboje błyszczeli od potu, ale Lo Duc Tho wciąż zdawał się zbytnio nie wysilać ani nie angażować w to, co robił z Jessicą. A ona ujeżdżała jego penis z coraz większym zapamiętaniem, z ostrymi plaśnięciami opadając na jego uda. W pewnej chwili przyłapała go na tym, że zamknął oczy, jakby w końcu zaczynał odczuwać chociaż cząstkę przyjemności, będącej udziałem Jessiki.
Skrajnie wyczerpana, zsunęła się z niego i położyła się na plecach. Lo Duc Tho uniósł się obok niej, jakby miał zamiar wspiąć się teraz na nią, Jessica jednak wsunęła palce w jego włosy i powiedziała:
– Jesteś moją fantazją, pamiętasz? Chcę, żebyś mnie teraz lizał.
Tym razem także ona pragnęła orgazmu. Tym razem bardzo go potrzebowała.
Cichy i posłuszny, Lo Duc Tho przeczołgał się wzdłuż niej i położył między jej nogami. Niczym urzeczona, Jessica wpatrywała się w młodzieńca, który zbliżał wąski ruchliwy język do jej łechtaczki. On także spojrzał na nią i już nie odwrócił od niej wzroku. Odnosiła wrażenie, że oboje znajdują się na tratwie, na środku oceanu, i obmywają ich gwałtowne fale, przed którymi nie ma ucieczki.
Orgazm, który ogarnął Jessicę, ogłuszył ją i oślepił. Zdawał się trwać w nieskończoność, aż wreszcie dziewczyna nie potrafiła już znieść wyginających jej plecy spazmów i odepchnęła od siebie Lo Duc Tho.
Tyle że Lo Duc Tho przy niej nie było. Leżała sama w pogniecionej pościeli, telewizor migotał obrazami bez głosu, a książka Coleridge’a leżała na podłodze. Z pewnością musiała ją tam zrzucić.
Nie mogła się ruszyć. Wiedziała, że powinna wstać, jednak nie była w stanie. Leżała, wpatrując się w sufit, i oddychała jak maratończyk po biegu. Co się ze mną dzieje? – myślała. Nigdy dotąd nie uprawiałam seksu w taki sposób. Może jednak nie uprawiałam go i teraz?
Wciąż leżała, kiedy otworzyły się drzwi sypialni i do środka wszedł Michael, ściągając z szyi jedwabny krawat w paski.
– Hej, wciąż nie śpisz? Jezu, już się bałem, że ci faceci będą pili i pili przez całą noc. – Podszedł do łóżka i usiadł obok niej. – Wyglądasz, jakbyś miała gorączkę. Nic ci nie jest?
– Nie, czuję się doskonale. Wyciągnął rękę i dotknął jej czoła.
– Jezu, ty przecież płoniesz. Ja nie żartuję… Sprawiasz wrażenie, jakby dopadła cię grypa. Powinnaś się dobrze przykryć, a nie leżeć na kołdrze, rozebrana.
Nie wiedziała, co odpowiedzieć. Nie potrafiła opanować drżenia i wciąż brakowało jej oddechu.
– Z samego rana zadzwonię do doktora Biedermeyera. I nie ma mowy, żebyś jutro poszła do pracy.
Wrócił z dwiema szklankami mleka.
– I jak się teraz czujesz? Powinienem był się domyślić, że dzieje się coś złego, kiedy przydarzył ci się ten wypadek z sosem.
Jessica siedziała wyprostowana na łóżku, w czarnym jedwabnym kimonie, z włosami zawiniętymi w turban z ręcznika.
– To nie był wypadek, Michael.
– Nie rozumiem cię. Nie chcesz chyba powiedzieć, że celowo zrobiłaś ten cały bałagan?
– Michael, muszę ci coś powiedzieć.
Zdjął szlafrok i wsunął się do łóżka obok niej.
– Jesteś bardzo zestresowana, kochanie. Wiem o tym. Dlatego właśnie zamierzam zadzwonić do doktora Biedermeyera. Przepisze ci coś, żebyś trzymała się w ryzach, dopóki nie skończysz z tym Nawilż Swoje Oczy. Może prozac?
– Nie potrzebuję doktora Biedermeyera, Michael, i nie potrzebuję prozacu. Spotykam się z kimś.
Michael właśnie upił duży łyk mleka, teraz jednak powoli przyłożył dłoń do gardła, jakby Jessica powiedziała mu właśnie, że mleko jest zatrute.
– Spotykasz się z kimś? Z kim?
– To nie to, co myślisz. Nie mam romansu. Mam halucynacje. Widuję kogoś w marzeniach. Tutaj, w domu.
– Co? – zawołał Michael i roześmiał się z niedowierzaniem. Zabrzmiało to prawie jak szczeknięcie psa. – Nie rozumiem cię. Co to za halucynacje? Jakaś fatamorgana?
– Chodzi raczej o ducha. Tyle że ten duch nie przechodzi przez ściany ani nic w tym rodzaju. Czuję jego dotyk. Potrafię też wyczuć jego zapach.
– Ducha? Na miłość boską, Jessica! Do tej pory uważałem, że jesteś najbardziej pragmatyczną kobietą, jaką spotkałem w życiu.
Przez sekundę kusiło ją, żeby mu powiedzieć prawdę, uznała jednak, że Michael nie będzie w stanie jej przyjąć. Oprócz tego, że miał bardzo jednoznaczne poglądy na seks, był także ogromnym zazdrośnikiem. Nawet myśl o tym, że kocha się z nią duch, wprawiłaby go w wielkie zdenerwowanie.
Złapał ją za rękę.
– Posłuchaj, najdroższa… Nadal uważam, że wszystkiemu winien jest stres. Ty i ja dobrze wiemy, że duchy nie istnieją. To, co widzisz, co czujesz, wszystko jest w twojej głowie. Pamiętasz Cheta Lewisa, który pracował swego czasu dla Langtona & Clarke’a? Z przepracowania zaczął wierzyć, że na ulicach gonią go czarne psy.
– Proszę, Michael. Nie chcę widzieć na oczy doktora Biedermeyera i nie chcę prozacu. To nie ma nic wspólnego ze stresem. Myślę, że najlepszym sposobem opisania tego, co się ze mną dzieje, jest porównanie do epifanii, do objawienia.
Michael wyglądał na kompletnie zdezorientowanego.
– Epifania? Coś takiego jak apokalipsa? Płonące krzewy, coś w tym rodzaju? Jezu, ty naprawdę potrzebujesz lekarza.