Выбрать главу

– Możemy ją pochować – powiedział David. – Patrz, tutaj leży stara skrzynka na narzędzia. Moglibyśmy jej użyć jako trumny. Zakopiemy ją na podwórku, będzie odpoczywała w spokoju.

Melanie potrząsnęła przecząco głową.

– Ona to my, David. Nie możemy jej pochować. Ona jest tobą i mną. Ona jest całą twoją miłością w jednej paczuszce i moją miłością także, ponieważ ty i ja jesteśmy tą samą osobą, a Echo była nami także.

David delikatnie pogłaskał zmierzwione futro na wydętym brzuszku Echo. Wewnątrz kociego ciałka, pomiędzy rozkładającymi się wnętrznościami, rozległ się głośny dźwięk, jakby plusk.

– Masz rację – powiedział głosem ochrypłym z emocji. – Ale jeśli jej nie pochowamy, to co zrobimy?

* * *

Siedzieli naprzeciwko siebie w kuchni po przeciwnych stronach sosnowego stołu. W kuchni było jeszcze chłodniej niż w innych częściach mieszkania, ponieważ wiatr nawiewał do środka zimne powietrze przez wentylator nad płytą grzejną. Oboje byli ubrani w wełniane płaszcze, a Melanie miała nawet na dłoniach czerwone jednopalczaste rękawice.

– To jest twoja miłość – powiedziała Melanie. Przed nią, na dużym niebieskim talerzu obiadowym, leżała na boku Echo. – Jeżeli stanie się częścią mnie, wtedy przenigdy nie umrze, a przynajmniej nie umrze tak długo, dopóki ja żyję.

– Kocham cię – wyszeptał David. Wyglądał, jakby nagle postarzał się o wiele lat. Miał niemal białe włosy, prawie jak jego dziadek.

Melanie obiema rękami złapała za futro na gardle Echo i mocno pociągnęła. Musiała trochę nim kręcić, jednak w końcu zdołała rozerwać skórę kotki. Wsadziła do środka dwa palce, potem cztery i rozpruła brzuch martwego zwierzątka, kawałek po kawałku, a towarzyszył temu odgłos rozdzieranego płótna. Ukazała się klatka piersiowa z blado – żółtymi, szlamowatymi płucami i wnętrzności, poskręcane i tak jaskrawozielone, jakby świeciły.

David wpatrywał się w Melanie i drżał. Wyraz jej twarzy był nadzwyczajny, jakby uduchowiony – oto święta Melanie od Uświęconej Konsumpcji. Jak łopatkę wsunęła rękę do otworu w brzuchu Echo i po chwili wyciągnęła z niego żołądek oraz kawałki wnętrzności i tkanki łącznej. Następnie pochyliła się i wsadziła wszystko do swoich ust. 2uła powoli, z otwartymi oczami. Kocie trzewia zwisały jej z ust pętelkami, wśród których można było wyraźnie wyodrębnić dwunastnicę, łączącą się z ciałem zwierzęcia poprzez cienką, trzęsącą się siateczkę.

Melanie przełknęła raz i drugi. Następnie wyrwała jedną z łapek Echo i wbiła w nią zęby, rozrywając futro, mięso i po chwili żując to, co zdołała oderwać od kości. To samo uczyniła z następną łapką, mimo że mięso z uda było już w stanie takiego rozkładu, iż przypominało raczej czarną melasę. Resztki futra przylepiły się do skóry Melanie jak broda.

Melanie potrzebowała niemal godziny, żeby zjeść Echo. Kiedy wsuwała sobie do ust gąbczaste płuca kota, zakrztusiła się i David musiał jej przynieść szklankę wody. Przez cały czas ani ona, ani on nie odzywali się nawet jednym słowem, jednak nie odrywali od siebie nawzajem wzroku. Był to rytuał przeistoczenia, w którym miłość stawała się ciałem, a ciało było pochłaniane, żeby na powrót mogło stać się miłością.

W końcu z Echo pozostała jedynie głowa, kości i cienki, mokry ogon. David pochylił się nad stołem kuchennym i złapał Melanie za ręce.

– Nie wiem, dokąd zmierzamy – powiedział drżącym głosem.

– Ale już to zrobiliśmy, jesteśmy jedną osobą. Możemy teraz zmierzać tam, dokąd zapragniemy. Możemy robić wszystko, co tylko zechcemy.

– Boję się nas.

– Nie musisz. Nic złego nie może nam się teraz przydarzyć.

David opuścił głowę, wciąż bardzo mocno ściskając palce Melanie.

– Teraz najlepiej… najlepiej będzie, jak zawołam mechanika.

– Jeszcze nie. Chodźmy najpierw do łóżka.

– Zimno mi, Melanie. Jeszcze nigdy w życiu nie było mi tak zimno. Nawet kiedy grałem w Chicago, a temperatura spadła do minus trzynastu stopni.

– Ja cię rozgrzeję.

Wstał, ale kiedy się odwrócił, Melanie zaczęła gwałtownie wymiotować. Przyłożyła rękę do ust, jednak jej ramiona skuliły się w straszliwym, przejmującym spazmie i zwymiotowała wszystko na stół – skórę, futro, kości i śliskie ochłapy zepsutego mięsa. David przycisnął ją mocno do siebie, jednak Melanie nie była w stanie powstrzymać się przed wydaleniem wszystkiego, co jeszcze przed chwilą wkładała do ust.

Wreszcie wyprostowała się, miała bladą twarz, była spocona i wstrząsał nią szloch.

– Przepraszam. Przepraszam. Próbowałam to w sobie zatrzymać. To nie znaczy, że cię nie kocham. Proszę, David, nie pomyśl sobie przez to, że cię nie kocham.

David pocałował jej włosy, zlizał pot z jej czoła i wyssał ślinę, spływającą z kącików jej ust.

– To nie ma znaczenia, Mel. Masz rację, możemy teraz robić wszystko, czego tylko zapragniemy. Jesteśmy jednością i tylko to się liczy. Popatrz.

Wziął do ręki futro i wnętrzności ze stołu i wsunął wszystko do ust. Połknął i wziął kolejną porcję, którą także zjadł.

– Wiesz, jak to smakuje? Tak jak my będziemy smakowali, kiedy umrzemy.

* * *

Leżeli objęci przez cały dzień i całą noc. Temperatura wciąż spadała i spadała, jak kamień rzucony do studni. Późnym popołudniem następnego dnia David zaczął się gwałtownie trząść, a w miarę jak na dworze robiło się ciemniej, coraz głośniej jęczał, pocił się i rzucał z boku na bok.

– David… Powinnam wezwać lekarza.

– Wszystko, co chcemy… Wszystko…

– Mogłabym zatelefonować do Jima Pułaskiego, on pewnie pomoże.

David niespodziewanie usiadł, nieruchomy i sztywny.

– Jesteśmy jednością. Jesteśmy jednością. Nie pozwól im na atak! Nie mogą minąć linii pięćdziesięciu jardów. Jesteśmy jednością!

* * *

Obudziła się kilka minut po północy. David leżał spokojny, cichy i równie zimny jak powietrze dookoła nich. Pościel była zamarznięta, a kiedy Melanie podniosła kołdrę, zorientowała się, że otworzyły się zwieracze Davida i chłopak zabrudził prześcieradło. Pocałowała go, głaskała jego włosy i co chwilę szeptała jego imię, wiedziała jednak, że odszedł. Kiedy nastał poranek, wyczyściła go tak, jak zawsze się nawzajem czyścili, językiem, a potem ułożyła go nagiego na kołdrze, z szeroko otwartymi oczami i rękami rozrzuconymi na bok. Pomyślała, że jeszcze nigdy w życiu nie widziała tak doskonale wyglądającego mężczyzny.

* * *

Oczywiście, był środek zimy, jednej z najgorszych zim od 1965 roku i zmysł powonienia u pana Kasabiana nie funkcjonował najlepiej. Jednak kiedy w piątek rano wrócił do domu, uderzył go nie tylko panujący tu chłód, ale też kwaśny zapach na korytarzu. Zapukał do drzwi Davida i Melanie i zawołał:

– Melanie? David? Jesteście tam?

Nikt nie odpowiadał, zapukał więc jeszcze raz.

– David? Melanie? Wszystko u was w porządku?

Zaczął się niepokoić. Samochody ich obojga stały na podjeździe, przykryte śniegiem, a na werandzie nie było żadnych śladów stóp, musieli więc być w domu. Spróbował sforsować drzwi, napierając na nie ramieniem, były jednak zbyt mocne, a jego ramię zbyt słabe, żeby mógł sobie poradzić.

W końcu wszedł na górę i zatelefonował do pani Gustaffson.

– Myślę, że coś się stało z Melanie i Davidem.

– Niby coś złego? Ale ja muszę być za godzinę w Manitowoc.