Выбрать главу

– O nic.

– Jack, kiedy mówiłam, że zawarłeś pakt z diabłem… Przecież wcale tak nie myślałam.

– Cóż, może cały ten rytuał to była wielka głupota z mojej strony?

– Jeśli sądzisz, że dzięki niemu naprawdę będziemy bogaci…

Wziąłem ją za ręce i pocałowałem w czoło.

– Sam nie wiem. Czasami człowiek zatrzymuje się nagle, przygląda się sobie i myśli: mój Boże, czy to naprawdę jestem ja? Czy to naprawdę ja się tak zachowuję?

– Jesteś dobrym człowiekiem, Jack.

– Kiedyś tak myślałem. Teraz nie jestem już tego taki pewien.

* * *

Leżeliśmy oboje w łóżku, jednak była to kolejna noc, podczas której nie mogłem zasnąć. Czas mijał, a zegar w holu wybijał godzinę za godziną. O trzeciej, po ucichnięciu trzech kolejnych uderzeń zegara, byłem niemal pewny, że słyszę słabe dzwonienie dzwonków. A co najmniej ich echo. Przez chwilę zmagałem się z poduszką, chcąc się wygodnie ułożyć, pościel mieliśmy jednak tak porozrzucaną, że nie chciałem pociągać za nią zbyt mocno, żeby nie obudzić Jenny.

Kiedy się już ułożyłem, jeszcze raz usłyszałem dzwoneczki. Leżałem w ciemności, czekając i nasłuchując. Nagle dobiegły mnie głuche stukoty, tuż za oknem naszej sypialni, jakby ktoś uderzał w drewniane ramy nad oknem. Uniosłem się na łokciu i wyjrzałem na zewnątrz.

Padał gęsty śnieg i ulica lśniła bielą. Na naszym podjeździe dostrzegłem długie czarne sanie z zaprzężonymi do nich ośmioma wychudłymi czarnymi psami, szybko oddychającymi, jakby po wysiłku. Sanie były puste, jeśli nie brać pod uwagę leżących w nich czarnych worków. Nagle zdałem sobie sprawę, co było źródłem głuchego stukotu: ktoś oparł o nasz dom długą drabinę.

– Jenny! – krzyknąłem, szarpiąc ją za rękę. – Jenny, wstawaj! Dzwoń na policję!

Usiadła i popatrzyła na mnie zamglonym wzrokiem.

– Dzwoń na policję! Natychmiast!

Naraz, dokładnie nad nami, usłyszałem kroki – ktoś chodził po dachu. Potem usłyszałem, że wyrywa dachówki. Dzieci, na miłość boską! Ktoś próbował dostać się do naszych dzieci.

Pobiegłem do ich pokoju, jednak kiedy dotarłem do drzwi, zatrzasnęły się i ktoś przekręcił klucz od środka. Zacząłem uderzać w nie pięściami, naparłem ramieniem, ale nie miałem najmniejszej szansy, żeby dostać się do pokoju.

– Tracey! Mikey! Obudźcie się! Otwórzcie drzwi! Otwórzcie drzwi i uciekajcie, szybko!

Usłyszałem skrzypienie, jakby ktoś wyciągał gwoździe z dachu. Znów waliłem pięściami w drzwi i krzyczałem.

– Tracey! Mikey! Obudźcie się! Musicie się stamtąd wydostać!

Nagle usłyszałem płacz Mikeya i Tracey, wołającą:

– Co się dzieje? Co się dzieje? Sufit pęka!

– Drzwi są zamknięte na klucz! Przekręćcie klucz w zamku i uciekajcie stamtąd jak najszybciej!

Podbiegła do mnie Jenny z rozwianymi włosami.

– Policja zaraz tu będzie. Za pięć minut, powiedzieli. Co się dzieje?

– Otwórz te drzwi, Tracey, do cholery! Otwórz drzwi!

– Nie mogę! – jęknęła Tracey. – Klucz się nie chce obracać.

– Co się dzieje? – krzyknęła do mnie Jenny. – Co się dzieje? Dlaczego nie możesz otworzyć drzwi?

– To on – powiedziałem. – Mężczyzna, który tu był dziś po południu. To Szatan.

– Co? Co ty takiego zrobiłeś? Wyciągnij stamtąd moje dzieci! Natychmiast wyciągnij moje dzieci!

Przytrzymałem się poręczy i kopnąłem drzwi bosą stopą. Były jednak zbyt mocne, żeby od tego pęknąć. W pokoju Tracey i Mikey wrzeszczeli histerycznie.

– Tatusiu, ktoś do nas wchodzi przez sufit! Tatusiu, otwórz drzwi! To jest mężczyzna i on wchodzi przez sufit.

Cholera jasna, pomyślałem. Cholera jasna, cholera jasna. Jenny była już kompletnie przerażona i waliła dłońmi w drzwi tak mocno, że połamała sobie paznokcie i poplamiła drewno krwią.

Boże, mogłem teraz zrobić tylko jedno i miałem nadzieję, że nie jest na to za późno. Zbiegłem po schodach, przeskakując po trzy stopnie naraz.

– Dokąd biegniesz, Jack? – zawołała za mną Jenny. – Jack! Musimy otworzyć te drzwi.

– Mamo! Mamusiu! Widzę jego nogi. Otwórz drzwi, mamusiu!

Przemknąłem przez kuchnię i otworzyłem drzwi prowadzące do garażu. Chwyciłem metalową skrzynkę leżącą na warsztacie i pobiegłem z nią z powrotem do góry.

– Na Boga, po co to przywlokłeś? – wrzasnęła na mnie Jenny. – Mogłeś przynieść siekierę!

Stanąłem jednak pod drzwiami i krzyknąłem:

– Posłuchaj mnie! Mam ją! Mam twoją skrzynkę! Jeśli zostawisz moje dzieci w spokoju i otworzysz drzwi, od razu możesz ją dostać! Natychmiast!

Usłyszałem tąpnięcie, gdy mężczyzna przedarł się przez sufit i skoczył na podłogę. Tracey jęknęła, a Mikey cicho zapiszczał, jak zawsze, kiedy coś go naprawdę mocno przestraszyło.

– Słyszysz mnie? – zapytałem go. – Trzymam ją w ręku. Możesz ją dostać z powrotem, bez żadnych pytań, bez opłat, zupełnie za darmo. Otwórz tylko drzwi, weź tę skrzynkę i pozwolimy ci odejść.

Nastąpiła długa, bardzo długa cisza. Wciąż słyszałem jęki przerażonego Mikeya, mężczyzna więc nic złego jeszcze dzieciom nie zrobił.

– Proszę – powiedziałem. – To są nasze dzieci. Jenny stała blisko mnie, co chwilę zaciskając pokrwawione dłonie w pięści. Nagle wrzasnęła:

– Otwieraj te drzwi, draniu! Otwieraj drzwi!

Znów zapadła cisza. Wreszcie klucz zazgrzytał w drzwiach, a one same zaczęły się otwierać.

Tracey i Mikey kucali za łóżkiem Mikeya. Mężczyzna stał na środku ich sypialni. Jego czarne ubranie pokryte było białą powłoką tynku. Zdołał wywalić w suficie dziurę szeroką na trzy stopy i śnieg padał teraz prosto do pokoju, natychmiast topniejąc na dywanie. Mężczyzna trzymał w ręce duży, zakrzywiony sierp z czarną rączką i naoliwionym ostrzem.

Zrobiłem krok do przodu i wyciągnąłem lewą rękę, w której trzymałem skrzynkę.

– Masz – powiedziałem. – W środku jest wszystko poza odrobiną prochów, które wysypałem na trawę.

Uśmiechnął się do mnie i wsunął sierp za pasek. Następnie chwycił skrzynkę w obie ręce.

– Przepraszam, że ją zabrałem – znów powiedziałem. – Nie wiedziałem, że należy do pana… że po tylu latach pan wciąż żyje.

Jenny przemknęła za mną, złapała Tracey i Mikeya i pośpiesznie wyszła z nimi z pokoju. Mężczyzna znacząco uniósł brew i odezwał się do mnie:

– Piękne dzieci. Mądrze postąpiłeś.

– Nie, zachowałem się dokładnie tak, jak pan powiedział. Byłem chciwy. Chciałem czegoś, nie mając zamiaru dać niczego w zamian. I z tego powodu prawie straciłem rodzinę.

– Och, Jack, nie bądź wobec siebie taki zasadniczy. Wszyscy popełniamy błędy.

Jego błąd polegał na tym, że postawił skrzynkę na podłodze i otworzył ją, chcąc się upewnić, że wszystko w środku jest na swoim miejscu. Powinien był mi zaufać. Kiedy pochylił się nad skrzynką, wykonałem zamach jak miotacz baseballowy i uniosłem do góry sierp, który trzymałem w prawej ręce. Mężczyzna wyczuł mój ruch i zaczął podnosić wzrok, s jednak w tym samym momencie zadałem mu cios w szyję, z tyłu głowy. Ostrze sierpa przecięło jego sztywne szare j włosy, kręgi szyjne i połowę gardła. Głowa natychmiast t opadła mu na piersi, jakby przytwierdzona była do reszty ciała na zawiasie i krew wystrzeliła z jego szyi potężnym strumieniem, spływającym prosto do skrzynki. Popatrzył na mnie, naprawdę na mnie popatrzył, do góry nogami, spod ramienia i w tej chwili zrozumiałem, że to spojrzenie będzie źródłem moich koszmarów w ciągu niezliczonych świąt Bożego Narodzenia, które dopiero nadejdą. Wreszcie mężczyzna przechylił się na bok i padł na dywan.