– Nic się nie martw. Zapewne się mylę.
Mark wytarł nos w pomiętą jednorazową chusteczkę. Po chwili pociągnął nosem.
– Fuj! – zawołał. – Nigel już śmierdzi. Zgniłym kurczakiem albo czymś takim.
– To krew – powiedziała Katie. Po chwili dodała: – Mój wujek był rzeźnikiem. Zawsze mawiał, że krew ma najgorszy zapach na świecie.
Przez chwilę siedzieli w milczeniu. Zapach krwi stawał się coraz bardziej gęsty i nieznośny. Mark z trudem powstrzymywał odruchy wymiotne. Miał suche gardło i żałował teraz, że zanim poddał się tej próbie, nie wypił chociaż szklanki soku pomarańczowego.
– Może przyniosłabyś mi coś do picia? – poprosił Katie.
– Ciii… – wyszeptała. – Chyba coś widzę.
– Co? Gdzie?
– Patrz w lustro, na sam środek. Jakby bardzo słabe światło.
W ciemności Mark skierował wzrok na lustro. W pierwszej chwili niczego nie zobaczył. Wreszcie jednak wyłowił wzrokiem migotanie, jakby ktoś machał białą szarfą. Po chwili zjawisko się powtórzyło.
Stopniowo, bardzo powoli, na wypolerowanym kręgu zaczęła ukazywać się twarz. Mark poczuł, jak ciarki przebiegają mu po grzbiecie. Dolna szczęka zaczęła mu się trząść tak bardzo, że musiał mocno zacisnąć zęby, żeby opanować drżenie. Twarz w lustrze była blada i nijaka, ale równocześnie dziwnie piękna. Wpatrywały się w niego jej oczy, jakby uśmiechnięte i w ogóle nie mrugające. Odnosił wrażenie, że spogląda na twarz marmurowej statuy, a nie istoty ludzkiej. Spróbował odwrócić wzrok, lecz nie mógł. Za każdym razem, kiedy starał się popatrzeć na Katie, coś go zmuszało do natychmiastowego skierowania oczu w stronę lustra.
W ciemnym salonie zaczynało brakować powietrza. Czuł, że się dusi i dławi. A kiedy się odezwał: – Katie, czy widzisz to samo, co ja widzę? – jego głos był przytłumiony, jakby starał się mówić, mając poduszkę przyłożoną do twarzy.
Nie wydając żadnego dźwięku, kobieta odeszła na krok od lustra. Była naga, a jej skóra miała kolor księżyca. Przez chwilę przylegała do niej czarna patyna, jak oleista pajęczyna, jednak uczyniwszy jeszcze jeden krok do przodu, pozbyła się jej i pozostała błyszcząca, nieskazitelnie czysta.
Mark nie mógł nic poradzić na to, że się na nią gapi. Podchodziła coraz bliżej do niego, aż wreszcie mógł wyciągnąć rękę i ją dotknąć. Miała wysokie czoło i włosy splecione w dziwne, wyszukane warkoczyki. Nie miała rzęs, przez co jej twarz pozbawiona była wszelkiego wyrazu. Jej oczy były jednak nadzwyczajne. Wyglądały tak, jakby z chciwością patrzyły na śmierć.
Uniosła prawą rękę i lekko pocałowała koniuszki swoich palców. Mark czuł otaczającą ją aurę, jakby w powietrzu unosiła się elektryczność i mrożący chłód, tak jakby ktoś zostawił otwarte drzwi lodówki. Coś wyszeptała, ale jej słowa zabrzmiały raczej jak wypowiedziane po francusku niż po angielsku. Były bardzo łagodne i jakby ulotne. Mark zdołał zrozumieć tylko kilka słów.
– Mój kochany – mówiła. – Chodź do mnie, daj mi całe swoje życie.
Na jej piersiach widniały wąskie strumyki zakrzepłej krwi. Biegły po lekko wypukłym brzuchu aż do jej ud. Na nogach również miała krew. Mark patrzył na nią, nie będąc w stanie wypowiedzieć ani słowa. Nie wiedział, co powinien mówić ani jak postępować. Odnosił wrażenie, że opuszcza go cała energia.
Pewnego dnia i tak wszyscy musimy umrzeć, myślał. Ale umrzeć teraz, dzisiaj, w ramionach tej nagiej kobiety… Ach, jaka to by była przygoda.
– Mark! – zawołała Katie. – Złap ją. Przytrzymaj ją! Kobieta odwróciła się i syknęła na Katie z nienawiścią, jak wąż. Mark uniósł się z krzesła i spróbował złapać rękę kobiety, była jednak zimna i śliska, jak nadtopiony lód. Jej przeguby wyślizgnęły mu się z dłoni.
– Teraz, Katie! – krzyknął.
Katie rzuciła się na zasłony i zerwała je. Przytrzymujące je żabki pękały jak drewno w płomieniach. Kobieta zaatakowała ją i była już niemal przy oknie, gdy puściła ostatnia żabka i do pokoju wpadło szare światło dżdżystego poranka. Kobieta znów się odwróciła i popatrzyła na Marka. Wyraz jej twarzy sprawił, że niemal przestało mu bić serce.
– Spośród wszystkich mężczyzn – wyszeptała – to ty okazałeś się najbardziej wiarołomny. I zostaniesz za to ukarany.
Katie klęczała, gwałtownie starając się uwolnić z zasłon, które na nią spadły. Kobieta złapała ją za włosy, uniosła ją i wbiła zęby w jej szyję. Rozległ się głośny trzask. Katie nawet nie krzyczała. Patrzyła tylko na Marka w bezgłośnej desperacji i po chwili przewróciła się na dywan. Z jej szyi trysnęła krew, plamiąc meble.
Kobieta powoli ruszyła w kierunku Marka, a on zaczął się cofać, krok po kroku. Uniósł fotel i postawił go między sobą a nią. Ale ona się zatrzymała. Jej skóra lśniła w taki sposób, jakby się topiła. Zamknęła oczy. Mark czekał, wstrzymawszy oddech. Katie trzęsła się w konwulsjach, jedną nogą uderzając w stolik, na którym stały puste puszki po piwie. Grzechotały teraz, uderzając jedna o drugą.
Kobieta otworzyła oczy i posłała Markowi nieprzeniknione spojrzenie. Następnie odwróciła się w kierunku lustra. Zrobiła trzy kroki i lustro ją połknęło, jak tafla spokojnej wody.
Mark czekał i czekał, nie ruszając się. Deszcz padał coraz słabiej. Usłyszał warkot samochodu do rozwożenia mleka.
Po chwili usiadł. Pomyślał, że powinien przecież zadzwonić na policję, ale co właściwie miał im powiedzieć? Że najlepiej byłoby przywiązać zwłoki do lustra i wrzucić je gdzieś tam, gdzie już nikt nigdy ich nie znajdzie? Ale to przecież i tak nie powstrzyma ich pytań, prawda?
Dzień mijał bardzo powoli. Krótko po drugiej chmury na moment ustąpiły i naga jabłoń w ogrodzie za domem zaiskrzyła promieniami słonecznymi. O wpół do trzeciej usłyszał jakieś kroki i trzaski w holu, tak głośne, że aż podskoczył. To była jednak tylko stara kobieta z rozklekotanym wózkiem na zakupy, wpychająca do skrzynki na listy egzemplarz „Wincanton Advertiser”.
Powoli zapadał zmrok, a Mark siedział w fotelu przed lustrem i czekał.
„Boję się cieni”, powiedziała
Dama z Camelot.
Camelot
„Camelot” jest drugim z dwóch opowiadań, które oparłem na „The Lady of Shalott”, słynnym wierszu Tennysona (pierwsze, „Wizerunek zła”, bezpośrednio poprzedza niniejsze opowiadanie).
Najgłębszą zagadką zawartą w „The Lady of Shalott” jest tajemnica lustra, w które została zaklęta pewna dama po to, żeby to z niego właśnie patrzyła na świat. (Nigdy nie było jej wolno wyglądać bezpośrednio przez okno.) Od najwcześniejszej młodości fascynowały mnie lustra (Alicję po drugiej stronie lustra czytałem tak często, aż w końcu książka się rozsypała) i wciąż uważam, że posiadają dziwną antylogikę, która zawiera w sobie więcej pytań niż odpowiedzi.
Wyjaśniano mi to już wiele razy, a mimo to wciąż nie mogę zrozumieć, dlaczego lustra pokazują lewe strony naszych twarzy z prawej strony i na odwrót, natomiast nigdy nie ukazują ich do góry nogami!
Świat „Camelotu” jest światem luster, ale jest też czymś więcej. Jest światem, w którym nasze najgłębsze pragnienia mamy zawsze na wyciągnięcie ręki.
Camelot
Jack rzucał właśnie na patelnię doskonale posiekany czosnek, kiedy ktoś zaczął walić do drzwi restauracji.
– Cholera – westchnął.
Zdjął patelnię z palnika i wytarł dłonie w fartuch. Pukanie powtórzyło się i teraz było już mocniejsze. Poza tym ktoś potrząsnął klamką.