Выбрать главу

– Dobrze, dobrze! Przecież słyszę!

Ruszył do drzwi między okrągłymi stolikami i giętymi krzesłami. Żółte płócienne zasłony na oknach były zaciągnięte i widział przez nie jedynie cienie. Słońce wczesnego poranka deformowało je, marszcząc i tworząc na ich rogach ośle uszy.

Odciągnął zasuwę i otworzył drzwi za pomocą klucza. Na zewnątrz stali dwaj mężczyźni w płaszczach przeciwdeszczowych koloru kitu. Jeden z nich był smagły, nieogolony i miał tłuste włosy, zaczesane do tyłu. Drugi był płowowłosy, miał nadwagę i kropelki potu nad górną wargą.

– Słucham?

Smagły mężczyzna pokazał identyfikator w pozłacanym portfeliku.

– Sierżant Waxman z policji w San Francisco. Czy pan Jack Keller?

– To ja. Coś się stało?

Sierżant Waxman otworzył notes i popatrzył na zapisane kartki z miną, jakby nie bardzo potrafił odczytać własne pismo.

– Czy mieszka pan na Heliograph Street numer 3663, mieszkanie numer 2?

– Tak, mieszkam. Na miłość boską, niech mi pan powie, co się stało?

– Mieszka pan z niejaką Jacqueline Fronsard, lat dwadzieścia cztery, studentką śpiewu bałtyckiego w Instytucie Śpiewu Bałtyckiego?

– Zgadza się.

– Z przykrością pana informuję, panie Keller, że pani Fronsard została wciągnięta przez lustro.

– Co?

– Dzisiaj około dziewiątej trzydzieści pańscy sąsiedzi usłyszeli jej krzyk. Jeden z nich włamał się do pańskiego mieszkania, żeby jej pomóc. Sąsiedzi próbowali wyciągnąć ją z tego lustra, ale nie dali rady.

– Boże! – Jack nie mógł uwierzyć w to, co mówił policjant. – Jakie… Które to jest lustro?

– Duże pochylone lustro w sypialni.

– O Boże! Gdzie ono teraz jest? Mam nadzieję, że się nie stłukło.

– Nie. Jest nietknięte. Zostawiliśmy je na miejscu. Koroner może je kazać przenieść, jeśli pan zechce. To zależy tylko od pana.

Jack zakrył oczy ręką i trzymał ją tak przez chwilę. Może, jeśli będzie zasłaniał się przed światem w ten sposób wystarczająco długo, detektywi znikną i okaże się, że to wszystko wcale się nie zdarzyło. Jednak nawet w ciemności słyszał, jak szeleszczą ich płaszcze i jak szurają ich buty na wypolerowanej drewnianej podłodze. W końcu podniósł na nich wzrok i powiedział:

– Kupiłem to lustro sześć miesięcy temu. Właściciel przysięgał mi, że jest grzeczne.

– Zechce mi pan powiedzieć, gdzie je pan nabył?

– W Loculus Antiques, w Sonomie. Mam gdzieś ich wizytówkę.

– Niech pan jej nie szuka. Znajdziemy ich, jeśli będzie trzeba. Będę jednak z panem szczery. Raczej nie ma wielkiej nadziei na restytucję pańskiej partnerki.

– Jezu, nie interesuje mnie restytucja. Ja po prostu chcę…

Pomyślał o Jacqueline, stojącej na balkonie, nagiej, jedynie w wielkim słomkowym kapeluszu, na którym ułożyła sobie zaskakująco wysoką stertę brzoskwiń, gruszek i bananów. Widział ją, niczym w filmie na zwolnionych obrotach, jak odwraca ku niemu twarz. Widział te lśniące brązowe oczy, rozstawione tak szeroko, że wyglądała raczej jak piękny łosoś niż jak kobieta. Te brązowe ramiona, henna na włosach. Te niezwykłe piersi z sutkami lśniącymi jak śliwki.

– W każdym twoim spojrzeniu widzę pożądanie – szeptała. Zawsze jedynie szeptała, oszczędzając krtań dla śpiewu bałtyckiego.

Pchnęła go na pstrokatą kanapę i uklękła nad jego klatką piersiową. Wtedy pokazała mu wszystko, najpierw aksamitny wygolony srom, a potem rozsunęła wargi, żeby zobaczył zielone piórko kanarka, które wsunęła sobie do cewki moczowej.

– Upierzona próżność – wyszeptała.

Sierżant Waxman złapał Jacka za ramię i uścisnął go uspokajająco.

– Naprawdę bardzo mi przykro z powodu tego, co się stało, panie Keller. Widziałem ją osobiście i muszę powiedzieć… Cóż, miała klasę, prawda?

– Co mam teraz robić? – zapytał Jack.

Po raz pierwszy w życiu czuł się całkowicie pozbawiony woli, czuł się, jakby dryfował na wodzie niczym mężczyzna na łodzi z jednym tylko wiosłem, pływający w kółko, pozbawiony jakiejkolwiek pomocy.

– Wszyscy ludzie mają prawo do podejmowania własnych decyzji – powiedział policjant o płowych włosach.

– Decyzji? Jakich decyzji? W jakiej sprawie?

– W sprawie swoich luster, proszę pana. Niektórzy wstawiają je do piwnic albo na strychy z nadzieją, że nadejdą czasy, kiedy będziemy w stanie uwalniać z nich ich najbliższych. Niektórzy, cóż… Zakopują je, organizują godne pogrzeby.

– Zakopują? Nie wiedziałem.

– Taka postawa nie jest częsta, ale nie jest też nieznana. Są też tacy, którzy po prostu przykrywają je powłokami albo prześcieradłami i pozostawiają na swoim miejscu, niektórzy lekarze są jednak zdania, że taka postawa to okrucieństwo, ponieważ osoba w lustrze nadal słyszy, co się wokół niej dzieje.

– O Boże – jęknął Jack.

Policjant o płowych włosach wyciągnął z kieszeni starannie złożoną chusteczkę i przetarł nią czoło.

– Jednak większość ludzi…

– Większość ludzi? Słucham, co takiego?

– Większość wcześniej czy później rozbija lustra. Myślę, że to jest tak, jakby w szpitalu odłączali aparaturę sztucznie podtrzymującą życie.

Jack wbił w niego spojrzenie.

– Ale co się dzieje po rozbiciu lustra z osobą zamkniętą wewnątrz? Czy nadal pozostaje uwięziona w jakimś lustrzanym świecie? Czy także pęka na kawałki?

– Nie znamy odpowiedzi na to pytanie – powiedział sierżant Waxman poważnym tonem. – I wątpię, czy kiedykolwiek ją poznamy.

* * *

Kiedy policjanci wyszli, Jack zamknął drzwi restauracji i oparł się o nie. Łzy ciekły mu po policzkach, ciepłe i lepkie, jakby wypływały mu całe oczy.

– Jacqueline – jęczał. – Jacqueline, dlaczego ty? Dlaczego akurat ty? Dlaczego?

Ukląkł na wypastowanej dębowej podłodze, zgiął się wpół z powodu niemal fizycznego bólu po stracie, której doznał, i łkał, powtarzając przez zaciśnięte zęby:

– Dlaczego ty, Jacqueline? Dlaczego ty? Jesteś taka piękna. Dlaczego ty?

Łkał przez niemal dziesięć minut, a potem już po prostu nie był w stanie. Wstał, wytarł oczy, używszy jednej z serwetek za stolików, i wydmuchał nos. Rozejrzał się po pustych stolikach. Wątpił, czy kiedykolwiek będzie w stanie ponownie otworzyć restaurację. Keller’s Far-Flund Fodd pozostanie wspomnieniem, tak jak Jacqueline.

Boże, pomyślał. Co rano budzimy się, wstajemy z łóżek i nigdy nie wiemy, w jakim momencie życie przywali nam prosto w twarz.

Wrócił do kuchni, wyłączył wszystkie palniki i piecyki, po czym powiesił na haku swój fartuch. Na desce do krojenia leżało z pół tuzina małych węgorzy, czekających na wypatroszenie i zalanie marynatą. I gałązki cisu na zupę z gałązek cisu. Wziął do ręki świeży, jeszcze nie opłukany udziec z łosia. Miało to być danie dnia, właśnie dzisiaj. Odłożył udziec. Gardło miał tak ściśnięte, że z trudem oddychał.

Był już prawie gotowy do wyjścia, gdy tylne drzwi otworzyły się szeroko i stanął w nich Punipuni Puusake, jak zwykle w czarnej koszulce z podobizną Richarda Nixona i białych, luźnych płóciennych spodniach. Jack nie wiedział, ile właściwie Punipuni ma lat. Wiedział jednak, że jego krótko przycięte włosy wyglądają jak druciane szczotki, używane do zdzierania rdzy ze zderzaków ciężarówek z roku 1963, a pod oczyma ma takie wory, że nigdy nie można określić, czy oczy są otwarte czy zamknięte. W każdym razie był jednym z najbardziej doświadczonych szefów kuchni w San Francisco oraz uznanym znawcą filozofii Wschodu. Napisał kiedyś cienką książeczkę, zatytułowaną Nie pytaj ryby o drogę przez pustynię.

Punipuni zrzucił z ramienia czerwoną skórzaną torbę i rozejrzał się po kuchni.