– To o to lustro panu chodzi? O Boże!
– O Boże? Tylko tyle potrafi pan powiedzieć? Straciłem jedyną kobietę, którą kochałem. Piękną, pełną energii młodą kobietę, przed którą było całe życie!
– Przepraszam. Pom była tylko psem, rozumie pan. Ale to, o czym pan mówi, to coś znacznie gorszego, prawda?
Jack stanął o krok przed mężczyzną.
– Chcę się dowiedzieć, jak ją wydostać z tego lustra. A jeśli nie będę mógł jej wydostać, wrócę tutaj i gołymi rękami ukręcę panu głowę.
– Chwileczkę! Po co ta agresja?
– Uwierz mi, człowieku, ty jeszcze nie wiesz, co to znaczy agresja, jasne? Ale się dowiesz, jeśli mi nie powiesz, jak mogę wydostać moją partnerkę z tego przeklętego lustra.
– Proszę pana – mężczyzna wypowiedział te słowa takim tonem, jakby przyznawał się do odpowiedzialności. – Sprzedałem je panu tylko dlatego, że myślałem, iż ono po prostu musi być fałszywe.
– O czym pan mówi?
– Kupiłem je bardzo tanio od pewnego handlarza z Sacramento. Nie powiedział mi, dlaczego je sprzedaje za tak śmiesznie niską cenę. Był przy nim opis, historia tego lustra, ale jeśli ona zawierała prawdę… nawet jeśli tylko w połowie była prawdziwa…
– Jaka historia? – zapytał Jack.
– Niech mi pan uwierzy, nie sprzedałbym go panu, gdybym przypuszczał, że wiąże się z tym jakieś ryzyko. Zawsze jestem bardzo ostrożny z lustrami, szczególnie po ostatniej epidemii ze srebrnymi podkładami.
Podszedł do biurka, zarzuconego papierami i książkami. Stała na nim tylko jedna fotografia w ramce, zdjęcie madame Chiang Kai-Shek z odręcznym podpisem: Timmy’emu. Co za noc!
Mężczyzna zaczął wyciągać z biurka szuflady, jedną po drugiej.
– Wie pan, te wszystkie tragedie składałbym jednak na karb ludzkiej próżności. Gdy ludzie wystarczająco długo patrzą w jakieś lustro, ono wręcz musi jakoś reagować. Tak samo jest z ludźmi? Jeśli wpatruje się pan w kogoś bardzo długo, ten ktoś prawie zawsze w końcu pyta: „Czego się gapisz?”, prawda?
Nie mógł znaleźć w szufladach tego, czego szukał, zaczął więc grzebać w wielkim stosie ulotek, rachunków i innych papierów, ułożonym za biurkiem. W końcu zawołał:
– Jest, a jednak! Mamy szczęście.
Rozwinął zniszczoną kartkę papieru maszynowego i wygładził ją wierzchem dłoni.
– Lustro a la Camelot. Wykonane około 1842 roku i przekazane lordowi Alfredowi Tennysonowi przez pełen podziwu naród za opublikowanie poprawionej wersji wspaniałego wiersza The Lady of Shalott.
– Co to znaczy? – zapytał Jack niecierpliwie. – Nie rozumiem.
– Lustro zostało specjalnie zamówione przez Towarzystwo Arturowskie w Anglii jako dowód uznania za The Lady of Shalott. Wie pan coś o The Lady of Shalott?
Jack potrząsnął przecząco głową.
– Co to ma wspólnego z moją Jacqueline?
– Być może wszystko. Albo nic, jeżeli lustro jest fałszywe.
– Niech pan mówi dalej.
Mężczyzna przysunął sobie gięte krzesło i usiadł.
– Niektórzy krytycy literaccy przypuszczają, że The Lady of Shalott jest poetyckim opisem wypadku ze srebrnym podkładem.
– Chyba zaraz stracę cierpliwość.
– Nie! Nie! Niech pan posłucha. The Lady of Shalott to opowieść o pięknej kobiecie, skazanej na spędzenie reszty swoich dni w wieży i tkanie gobelinów, będących odzwierciedleniem tego, co widzi przez swoje okno. Mijają pory roku i lata, a ona wciąż je tka. Widnieją na nich statki rzeczne, wesela i pogrzeby. Problem w tym, że kobieta jest zaklęta. Wolno jej patrzeć na świat tylko za pomocą lustra. Jeżeli zechce zobaczyć coś bezpośrednio, to umrze. Pamiętam jeszcze fragmenty tekstu:
– Tak, to jest wspaniałe, doskonała poezja – przerwał Jack. – Wciąż jednak nie rozumiem, jak to ma pomóc Jacqueline.
– Proszę, niech mi pan pozwoli skończyć. Pewnego dnia, jadąc na koniu, mija wieżę sir Lancelot. Wygląda wspaniale. Ma lśniące siodło, przy końskiej uździe wiszą dźwięczne dzwoneczki, a jego hełm, przystrojony piórami płonie jak ogień w promieniach słońca. Lady z Shalott widzi go w swoim lustrze i nie jest w stanie się oprzeć pokusie, żeby popatrzeć na niego bezpośrednio.
– Wie, że jest przeklęta. Opuszcza wieżę. Znajduje na rzece łódź i pisze na burcie swoje imię: The Lady of Shalott. Następnie kładzie się na niej i płynie do Cameloty, śpiewając ostatnią smutną piosenkę. Żniwiarze na polach wzdłuż rzeki słyszą jej lamenty, a jej krew stopniowo krzepnie, oczy zachodzą mgłą. W chwili, gdy jej łódź dociera do mola w Camelocie, jest martwa.
– Sir Lancelot podchodzi na czele tłumu do nabrzeża. Widzi ją, leżącą w łodzi, widzi, jaka jest piękna, i prosi Boga, żeby okazał jej łaskę. Tak przynajmniej napisał Tennyson w wierszu. Ale niech pan posłucha, co jest napisane na tej kartce papieru:
„Kilka innych opowieści sugeruje, że sir Lancelot wiele razy odwiedził Lady of Shalott w wieży i jej uroda tak go oczarowała, że został jej kochankiem, mimo że z powodu ciążącej na niej klątwy, kiedy się kochali, nie mogła patrzeć na niego bezpośrednio. Pewnego dnia sprawił jej tak wielką rozkosz, że jednak na niego spojrzała. Wtedy zniknęła w lustrze i nikt nigdy jej więcej nie widział.
Lustro, podarowane lordowi Alfredowi Tennysonowi, uważane jest za oryginalne, to samo, w którym zniknęła Lady of Shalott, ma jednak nową ozdobną ramę, której wykonanie zostało sfinansowane z publicznych składek. Kiedy lord Tennyson zmarł w 1892 roku, lustro zostało zabrane z jego domu w Aldworth, niedaleko Haslemera w południowej Anglii i sprzedano je pewnemu nowojorskiemu towarzystwu aukcyjnemu”.
Jack wyrwał papier z rąk mężczyzny i przeczytał wszystko jeszcze raz sam.
– Wiedział pan, że to lustro połknęło te kobietę z Shalott, i sprzedał pan je nam bez żadnego ostrzeżenia?
– Dlatego, że Lady of Shalott to tylko wiersz, że istnienie sir Lancelota jest mitem, a Camelot nigdy nie istniał! Nigdy nie przypuszczałem, że to się może zdarzyć naprawdę. Nawet lord Tennyson uważał lustro za kopię i był zdania, że ci biedni idioci z Towarzystwa Arturowskiego zostali naciągnięci, wydali bowiem fortunę na zwyczajne szkło.
– Na miłość boską! – krzyknął na niego Jack. – Nawet zwyczajne lustra mogą być niebezpieczne, przecież pan doskonale o tym wie! Niech pan tylko pomyśli o swoim psie!
Mężczyzna przyczesał dłonią długie siwe włosy.
– Handlarz z Sacramento powiedział mi, że w ciągu ostatnich trzydziestu lat to lustro nikomu nie sprawiło żadnego kłopotu. Sprawdziłem je, na wszelki wypadek szukając w nim srebrnego podkładu, ale, oczywiście, wcale nie jest łatwo sprawdzić, czy lustro jest zainfekowane czy nie.