Выбрать главу

Jack kilkakrotnie głęboko odetchnął, żeby się uspokoić. W tym momencie w drzwiach sklepu z antykami stanął Punipuni i zadźwięczał dzwoneczek.

– Wszystko w porządku, panie Keller?

– Nie, Pu, nic nie jest w porządku.

Mężczyzna skinął w kierunku Punipuniego i zapytał:

– Kto to jest?

– Przyjaciel. Nazywa się Punipuni Puusuke.

Mężczyzna wyciągnął rękę do Pu.

– Miło pana poznać. Nazywam się Davis Culbut.

– Miło pana poznać, panie Culbut.

Mężczyzna ponownie zwrócił się do Jacka, pokazując mu kolejną kartkę papieru, zapisaną pismem maszynowym.

– Napisane jest tutaj, że sir Lancelot opłakiwał Lady of Shalott tak mocno, że nawet wezwał Merlina Magika. Chciał się bowiem od niego dowiedzieć, czy może w jakiś sposób ją odzyskać. Merlin powiedział mu jednak, że klątwa jest nieodwracalna. Jedynym sposobem na ponowne zjednoczenie się z nią mogło być tylko wejście do lustra.

– Zatem…

– Tak, niestety. Może pan odzyskać dla siebie przyjaciółkę, ale tylko wtedy, jeśli pan do niej dołączy. Jednak mimo wszystko to jest tylko legenda, jak sam Camelot, i nie mogę dać panu żadnych gwarancji.

– Panie Keller! – zawołał Punipuni żałośnie. – Nie może pan zamieszkać w świecie lustra!

Jack milczał. Po długiej ciszy Davis Culbut złożył papier i podał go mu.

– Mogę jedynie powiedzieć, że bardzo panu współczuję z powodu tego, co się stało. Obawiam się, że nic nie mogę dla pana zrobić.

* * *

Usiedli przy oknie w Stainer’s Bar przy West Street numer 1 i zamówili dwa zimne William Randolph Hearsts. Kelnerka miała włosy jak lama, związane z tyłu biało-czerwonymi wstążkami, a na jej szyi wisiał dzwoneczek z brązu.

– Podać wam menu? – zapytała wysokim, ochrypłym głosem, docierającym z głębi jej gardła. – Specjalnością dnia jest tłuste mięso z maraskino.

Jack potrząsnął przecząco głową.

– Nie, dziękujemy. Wystarczy nam piwo.

Kelnerka popatrzyła na niego wąskimi złotymi oczyma.

– Nie obraź się, ale wyglądasz na zasmuconego, przyjacielu.

– Problem z lustrem – powiedział Punipuni.

– Och, tak mi przykro. Mój siostrzeniec też to przeżył. Stracił dwie córki.

Jack spojrzał na nią.

– Czy w ogóle próbował je wydostać?

Kelnerka wzruszyła ramionami. W tym momencie odezwał się jej dzwoneczek.

– A niby jak? Kiedy ktoś raz znajdzie się w lustrze, to jakby go już nie było.

– Czy rozważał możliwość wejścia tam za nimi?

– Nie rozumiem.

– Zastanawiał się, czy samemu nie wejść do lustra, żeby się przekonać, czy może je uratować?

Kelnerka wzruszyła ramionami.

– On ma jeszcze piątkę innych dzieci i żonę. Musi się nimi opiekować.

– Co więc zrobił?

– W końcu roztrzaskał lustro. Nie mógł słuchać, jak jego małe dziewczynki płaczą.

Kiedy kelnerka odeszła, Jack i Punipuni w milczeniu pili piwo. W końcu jednak Punipuni otarł usta wierzchem dłoni i powiedział:

– Chyba chciałby pan spróbować, co?

– A co innego mogę zrobić, Pu? Kocham ją. Nie mogę jej tak po prostu zostawić.

– Załóżmy, że dostanie się pan do tego lustra. Co się stanie, jeżeli nie będzie pan mógł z niego wyjść?

– Wtedy resztę życia spędzę tam, a nie tutaj. Punipuni mocno zacisnął ręce na dłoniach Jacka.

– Gdy twoja ukochana spada z wysokiej wieży, nie uratują jej nawet flamingi, a one przecież potrafią latać.

* * *

Tej nocy Jack siedział na skraju łóżka, wpatrując się w swoje odbicie w lustrze, jak wróżbita, który znalazł się w obliczu fatalnej wróżby dla samego siebie. Za oknami miasto jak Camelot lśniło nad brzegiem oceanu.

– Jacqueline – odezwał się cichutko, tak jakby nie chciał jej w niczym przeszkadzać.

Pomyślał o dniu, w którym zobaczył ją po raz pierwszy. Jechała na białej krowie, siedząc na niej bokiem, jakby unosząc się nad polem słoneczników, pod niebem koloru wypolerowanego mosiądzu. Na głowie miała biały obrusik z adamaszku, a na nim tort weselny i owinięta była długą szarfą, która wiła się wokół niej i opadała aż do ziemi.

Jack zatrzymał się i osłonił oczy. Był wtedy z wizytą u swojego przyjaciela, Osmonda, w Mumm’s Winery w Napa i wcześniej wypił dwie butelki bardzo zimnego wina Couvee Napa methode champenoise. Szukając parkingu, skręcił w złą stronę i zabłądził.

– Przepraszam! – zawołał, mimo że znajdował się nie dalej niż dziesięć stóp od niej. – Czy może mi pani wskazać drogę do Yountville?

Krowa odezwała się pierwsza.

– Przepraszam – powiedziała z wyraźnym francuskim akcentem i westchnęła. – Nigdy tutaj nie byłam. – Powoli obracała lśniącymi czarnymi ślepiami to w lewo, to w prawo, obejmując nimi całe pole słoneczników. – Prawdę mówiąc, nigdy nie byłam nigdzie.

Ale Jacqueline roześmiała się i powiedziała:

– Wskażę panu drogę, niech się pan nie martwi. Zsunęła się z krowiego grzbietu i podeszła do niego.

Nagle znalazła się niepokojąco blisko. Szarfa zsunęła się z jej ramion i zobaczył jej nagie piersi.

– Chyba wcale pan nie chce jechać do Yountville, prawda? – zapytała go. Pachniała mocnymi perfumami, jakby mieszanką lilii i zawrotu głowy. – Już nie, prawda?

– Czy wypiłem za dużo wina, czy ma pani na głowie tort weselny?

– Tak… Miałam dzisiaj wyjść za mąż, ale zrezygnowałam.

Jack zachwiał się i zamrugał oczyma, po czym rozejrzał się po polu słoneczników. Słoneczników, które, o ile dobrze widział, pochylały się, jakby były wścibskie i chciały podsłuchiwać rozmowę.

– Niech pan to potrzyma – powiedziała do niego Jacqueline.

Jacqueline podała mu koniec szarfy, a potem zaczęła się kręcić wokół własnej osi, z uniesionymi ramionami, uwalniając się z okrycia. Po chwili była zupełnie naga, jeśli nie liczyć tortu weselnego na głowie i białych butów na szpilkach, z białymi koronkami. Jack był pewien, że ma halucynacje. Zbyt długo przebywał na słońcu i wypił za dużo méthode champenoise.

Jacqueline miała nadzwyczajną figurę, tak doskonałą, że niemal baśniową. Miała szerokie ramiona, doskonałe duże piersi, najwęższą z talii i równie wąskie biodra. Jej skóra miała kolor stopionego karmelu i lśniła od wilgoci. Ciepły wiatr, który pochylał słoneczniki, sprawiał, że sztywniały jej brodawki.

– Miałam dziś skonsumować moje małżeństwo – powiedziała. – Ale skoro nie mam już pana młodego…

– Kogo miała pani poślubić?

– Francuza. Postanowiłam jednak, że tego nie zrobię.

Jack oblizał wargi. Były popękane od słońca i nadmiaru alkoholu, który wypił. Jacqueline oparła delikatnie dłoń na jego ramieniu i odezwała się:

– Chyba zechce mi pan uczynić ten honor, prawda?

– Honor?

Odwróciła się i pochyliła. Obiema rękami sięgnęła za siebie i rozwarła pośladki. A Jack gapił się na jej lekko pomarszczony odbyt i obnażony, nabrzmiały srom. Jej wargi sromowe były tak szeroko rozwarte, że mógł zajrzeć głęboko do jej lśniącej, lepkiej pochwy.

– No i co? – zapytała go po chwili. – Na co pan czeka?

– Ja… eee…

Krowa na chwilę przerwała przeżuwanie słoneczników.

– Si vous trouvez pas agreables, monsieur, vous trouuerez de moins des choses nouuelles - zacytowała. Z cętkowanego pyska zwisały jej żółte płatki. – Jeśli nie znajdzie pan tego, co pan lubi, przynajmniej znajdzie pan coś nowego.