Выбрать главу

– Pu…

– Panie Keller, nie chcę, żebyśmy się żegnali na zawsze. Chcę, żeby pan pozostał po tej stronie świata, który rozdzielają lustra.

– Pu, nic mi się nie stanie. A ty otwórz restaurację.

– Niech mi pan tylko obieca, panie Keller, że nie popełni pan żadnego wariactwa.

Jack odłożył słuchawkę. Nikomu niczego nie mógł obiecać. Obietnice można składać tylko wtedy, gdy się rozumie, jak działa świat, a po zniknięciu Jacqueline Jack odkrył, że życie nie jest ułożone w żaden jasny wzór. Jest po prostu nieprzewidywalne. Nie istnieje żadna określona kolejność zdarzeń. Z jego fragmentów nie można ułożyć żadnej kompletnej układanki.

Powrócił do lustra i znów przed nim stanął. Kiedy to uczynił, drzwi w lustrze powoli się otworzyły i do sypialni weszła Jacqueline. Jej twarz była bardzo blada, a jej włosy starannie ułożone i splecione. Ubrana była w granatową wojskową kurtkę ze złotymi epoletami oraz w czarne buty do jazdy konnej, sięgające tuż powyżej jej kolan. Poza tym nie miała na sobie nic innego. Kiedy zbliżała się do Jacka, jej obcasy głośno stukały w podłogę sypialni.

Jack przycisnął dłoń do lustra.

– Jacqueline… co się dzieje? Dlaczego jesteś tak ubrana?

Przyłożyła dłoń do jego dłoni, ale Jack czuł jedynie zimne szkło. Jej oczy wyglądały, jakby na niczym nie mogły się skoncentrować. Sprawiała wrażenie zmęczonej albo odurzonej narkotykami.

– Parada – powiedziała mu, jakby to jedno słowo wszystko wyjaśniało.

– Parada? Jaka parada? Przecież jesteś praktycznie naga.

Posłała mu wymuszony, smutny uśmiech.

– Wszystko tu jest inaczej, Jack.

Poczuł, jak po lewym policzku płynie mu łza.

– Postanowiłem dołączyć do ciebie. Myślałem o tym i… doszedłem do wniosku, że nie mam innego wyjścia.

– Nie możesz do mnie dołączyć. To jest absolutnie niewykonalne, jeżeli lustro ciebie nie zechce.

– Powiedz mi więc, co mam zrobić, żeby mnie zechciało.

– Nie możesz tu przyjść, Jack. To nie działa w taki sposób. Twoja wola nie ma znaczenia. Zasadniczym czynnikiem jest próżność.

– Nie rozumiem. Ja po prostu chcę, żebyśmy byli razem, nieważne gdzie.

– Wczoraj wieczorem poszłam do Embarcadero – powiedziała Jacqueline. – Grał zespół muzyczny. Tańczyły niedźwiedzie. I ona tam na mnie czekała. Łódź wiosłowa z moim imieniem na burcie.

– Co?

Popatrzyła na Jacka rozmarzonym wzrokiem.

– Jack, zawsze czeka na nas łódź. Ta ostatnia łódź wzywająca nas w ostatnim porcie. Pewnego dnia wszyscy będziemy musieli zamknąć książkę, zamknąć za sobą drzwi i zejść ze wzgórza.

– Powiedz mi, jak mogę się dostać do tego lustra!

– Nie możesz, Jack!

Zrobił krok do tyłu. Ciężko oddychał, głośno biło mu serce, a głowa wirowała. Jacqueline znajdowała się mniej niż trzy stopy od niego. Jacqueline z tymi łososiowymi oczyma, z tymi nadzwyczajnymi piersiami i pochwą jak soczysta brzoskwinia. Jak obrazki w kalejdoskopie przemknęły mu przez głowę wszystkie dnie i noce, które spędzili razem.

– Jack, musisz zrozumieć – mówiła Jacqueline. – To nie jest tak, że wszystko się zmienia. Nie pojmujesz? Od samego początku wszystko było odwrócone!

Jack cofnął się jeszcze o krok do tyłu, potem jeszcze i jeszcze. Kiedy dotarł do łóżka, skręcił w bok. Jacqueline stała z rękami przyciśniętymi płasko do lustra, jak dziecko, spoglądające na wystawę sklepową z zabawkami.

– Jack, cokolwiek ci chodzi po głowie, nie rób tego.

Już się nie wahał. Biegiem ruszył w kierunku lustra, a gdy robił ostatni krok, wysunął przed siebie ręce jak ktoś, kto chce zanurkować do wody, i rzucił się prosto w lustro. Pękło z trzaskiem, przypominającym uderzenie pioruna, a Jack przeleciał przez mahoniową ramę i spadł na podłogę. Na Jacqueline.

Ale to nie była miękka, ciepła Jacqueline, która w ciągu tylu nocy wierciła się obok niego w łóżku. Była to iskrząca się, ostra, lśniąca Jacqueline – kobieta zbudowana z tysięcy odłamków błyszczącego szkła. Na jej twarz składały się potłuczone fasety, w których Jack widział odbicia swojej własnej twarzy. Jej piersi były tylko pokruszonymi kawałkami szkła, a jej nogi wyglądały jak bułaty.

Jack był jednak całkowicie ogarnięty własnym żalem i pożądaniem. Wciąż jej pragnął, nieważne, że była połamana. Wepchnął penis w jej potłuczoną pochwę i pchał, pchał, pochrząkiwał i pchał, mimo że drobne odłamki szkła przecinały mu żołądź i rozrywały skórę na krwawe wstążeczki. Z każdym jego pchnięciem szkło pękało na jeszcze więcej kawałków, a odłamki czyniły z penisa krwawą miazgę. Jednak Jack nie potrafił już odróżnić agonalnego bólu od przyjemności, wielkiego pożądania od samodestrukcji.

Przyciskał Jacqueline do siebie i całował ją. Jego język, w który dostało się mnóstwo kawałeczków szkła, krwawił, a jego twarz była pocięta.

– Jesteśmy razem – stękał, a krew kotłowała się w jego ustach. – Jesteśmy razem.

Obiema dłońmi ścisnął jej piersi i od razu odłamki szkła weszły mu w trzy palce aż do kości. Lewy wskazujący palec zawisł jedynie na strzępie skóry. On jednak wciąż poruszał się na biodrach Jacqueline, mimo że jego penis był już tylko postrzępionym mięsem, a moszna była rozdarta i eksponowała zakrwawione jądra.

Popołudnie zdawało się mijać jak sen albo jak wiersz. Promienie słońca, padające na podłogę, sprawiały, że zakrwawione fragmenty lustra skrzyły. We fragmencie policzka Jacqueline Jack widział własne odbicie. Ujrzawszy je, pomyślał, że już teraz wie, co ona miała na myśli, mówiąc o ostatniej łodzi, dającej sygnał syreną w ostatnim porcie.

W końcu zaczął zapadać zmrok i sypialnia wypełniła się cieniami.

„Boję się cieni”, powiedziała

Dama z Shalott

* * *

Punipuni zapukał do drzwi Jacka o północy. Stanął na progu sypialni, a potem zrobił trzy kroki i zatrzymał się.

– Och, panie Keller – powiedział. Przyłożył dłoń do ust, żeby głośno nie łkać, mimo że przecież i tak nikt go nie mógł słyszeć. – Och, panie Keller.

Owinął ciało Jacka w kolorową narzutę z łóżka i wyniósł je na ulicę. Ułożył je w bagażniku swego starzejącego się brązowego kamikaze i powiózł Jacka do Embarcadero. Noc była bardzo jasna, a gwiazdy skrzyły na niebie tak jaskrawo, że trudno było odróżnić je od świateł miasta.

Przy jednym z pomostów znalazł nieszczelną łódź wiosłową. Wniósł Jacka na nią i położył go na plecach, tak że jego zakrwawiona twarz zwrócona była ku Kasjopei. Następnie odwiązał linę i mocno pchnął łódź. Powoli zaczęła odpływać. Odbite w wodzie światła Camelotu skrzyły wokół niej na czerwono, żółto i zielono.

Punipuni stał i patrzył na łódź z rękami w kieszeniach.

– Mężczyźni nigdy nie powinni szukać ciemności, panie Keller. Ciemność można znaleźć jedynie w zamkniętym kredensie.

* * *

W ciągu nocy, wraz z odpływem, łódź zaczęła dryfować w kierunku otwartego oceanu, pod mostem Golden Gate.

Kiedy fala zaczęła zmieniać kierunek, na oceanie ukazała się kolejna łódź, płynąca z przeciwnego kierunku. W tej łodzi, na łożu usypanym z suchych brązowych chryzantem, leżała naga kobieta w okularach przeciwsłonecznych. Obie łodzie zderzyły się z głuchym odgłosem, jak trumny. A potem popłynęły razem, ze złączonymi dziobami, jakby były po prostu tylko jedną łodzią, odbitą w lustrze.

Towarzystwo współczucia