Выбрать главу

Nie mógł jednak teraz poprosić o pomoc swojego asystenta. Klaus Forelle już od dwóch lat spoczywał wraz ze swoją listą w błotach Charkowa i daremne wysiłki pamięci profesora wyśmiewał teraz pewnie z jednej ze sfer niebiańskich. Profesor Knopp, wściekły na wojnę, na feldmarszałka von Mansteina, pod którym walczył Forelle, na Hitlera i na cały świat, siedział na stosie gruzów gospody Reimera przy Schwertstrasse i na próżno próbował sobie przypomnieć nazwisko jednego z teologów katolickich, o którym wiedział tylko tyle, że zajmował się też geologią i paleontologią. Brak tego nazwiska nie pozwalał mu się skupić na dalszej pracy, ponieważ napawał go zwątpieniem w siły własnego umysłu. Jeśli ktoś nie pamięta jednego z najbardziej kontrowersyjnych teologów współczesnych, to nie powinien w ogóle zajmować się teologią, pomyślał i rozgoryczony odłożył stos czystych kartek oraz pióro do wielkiego kartonu, który niedawno znowu przetrząsał w poszukiwaniu listy Forellego.

Wiedział, że jej brak zmienia go i kształtuje na nowo. Z grzecznego interlokutora stawał się szorstkim grubianinem, który się denerwuje z byle powodu. Czuł wzbierającą irytację. Zapalił papierosa i spojrzał z roztargnieniem na otaczający go świat ruin i dymów.

Robert Kutzner, jego były student, wyjątkowy tępak zresztą, wydawał ostrym tonem polecenia członkom brygady budującej barykadę. Ci wykonywali rozkazy Kutznera we wrogim milczeniu i z wściekłością rzucali kosę spojrzenia na krzepkiego starca, który cieszył się szczególnymi względami ich dowódcy i – zamiast pracować tak jak oni – bazgrał coś całymi dniami na kartkach. Teraz starzec nic nie pisał, lecz w zamyśleniu opierał łokcie na prowizorycznym biurku z cegieł, a spośród jego sinych od zimna palców wysnuwał się w mętnym powietrzu dym z papierosa.

Kutzner okrzykiem „przerwa śniadaniowa!” poprawił im humor. Usiedli i rozwinęli tłuste od smalcu pergaminy. Jedząc, patrzyli bezmyślnie na innego starca, który wspinał się po gruzach fabryki wyrobów kartonowych Bredelli ku protegowanemu porucznika Kutznera. Starzec ten był ubrany w wytworny płaszcz z aksamitnymi wyłogami i kapelusz z szerokim rondem. Jego ręka spoczywała na temblaku, a twarz zakrywała maska. Robotnicy przełykali ostatnie kęsy, zapalali papierosy, tracili zainteresowanie oboma starcami, zakładali rękawiczki i przeklinali swój los.

Profesor Knopp też przeklinał swój los, a właściwie swoją pamięć. Humoru nie poprawił mu również człowiek w masce na twarzy, który stanął przed nim i nic nie mówił, jakby nie chcąc mu przerywać rozmyślań.

– Kim pan jest i czego pan chce? – zapytał szorstko.

– Nazywam się Eberhard Mock – przedstawił się mężczyzna i uchylił kapelusza. – Czy pan profesor może mi udzielić konsultacji biblistycznej?

Profesor Knopp zamyślił się. Jego rozmówca sprawiał wrażenie człowieka wykształconego. Świadczyła o tym po pierwsze jakaś potrzeba poznawcza z zakresu Biblii, po drugie zaś – dobór słownictwa, jakiego używał. Jego oczy były bystre i poważne. Zapytam go, pomyślał profesor Knopp, co mi szkodzi.

– Czy pan zna się na filozofii? – zapytał. – Może pan wie, jak się nazywa.

– Nie – przerwał mu zapytany. – Znam się tylko na śmierci. Jestem emerytowanym policjantem.

– To szkoda – mruknął zniechęcony profesor i zaczął przerzucać w kartonowym pudle bibliograficzne fiszki.

Wiedział, że działanie to jest bezskuteczne, ale wszystko było lepsze niż rozmowa z tym ponurakiem, który znał się tylko na śmierci.

– Chodzi mi o kompetencje językowe Marcina Lutra. – Mężczyzna wyjął z kieszeni ogromną płachtę plakatu z napisem „Wróg podsłuchuje”, rozłożył ją na stosie cegieł i usiadł na niej ciężko. – Czy był dobrym tłumaczem? Znał dobrze języki, z których tłumaczył?

– Oczywiście! – wykrzyknął profesor. – Był znakomitym tłumaczem!

– Czy zatem mógł popełnić ewidentny błąd, na przykład przetłumaczyć grecką lub łacińską trzecią osobę pluralis jako niemiecką drugą pluralis.

– Takiego błędu by nie popełnił nawet kiepski maturzysta!

– Czyli, jeśliby taka niezgodność istniała, można by sądzić, że jest to świadomy zabieg tłumacza? Czy tak?

Profesor Knopp żachnął się z irytacją. Często słyszał podobne pytania. I miał wynotowane z luterańskiej Biblii chyba wszystkie niezgodności pomiędzy oryginałem a przekładem. A może ten dziwny policjant przychodzi do niego z jeszcze innym, jakimś nieznanym dotąd problemem? Wyszukiwanie problemów jest zawsze największą bolączką uczonych.

Poczuł podniecenie myśliwego, który wpada na trop i na razie wyczuwa jedynie słaby zapach zwierzyny, na razie słyszy jedynie delikatny pomruk wśród kołatek nagonki, lecz za chwilę na polanie, przed muszką jego strzelby, pojawi się majestatyczne zwierzę.

– Można by tak to ująć – powiedział po chwili – że gramatyczna niezgodność między oryginałem a niemieckim przekładem jest przez tłumacza przemyślana i uzasadniona.

Czy chodzi panu o jakieś konkretne miejsce?

– Tak, chodzi mi o Kazanie na Górze. Święty Mateusz, piąty rozdział, wers szósty.

Profesor Knopp już dalej nie słuchał. Oto majestatyczny zwierz znika w kniejach, a wokół słychać tylko prostackie wrzaski nagonki i trzaskanie kołatek. Nie pojawił się żaden nowy problem, a trop był stary i od dawna zbadany.

– Czy wy wszyscy powariowaliście? – wykrzyknął teolog. – Czy to nie wszystko jedno „błogosławieni, którzy łakną” i „błogosławieni, którzy łakniecie”? Czy można czynić Lutrowi zarzut z powodu takiego drobiazgu? A teraz proszę mi nie przeszkadzać. Koniec audiencji!

Profesor Knopp wrócił do poszukiwań listy Forellego. Jego rozmówca wstał i spojrzał na niego ironicznie.

– A pan, profesorze, też jest Marcinem Lutrem? Też myli pan liczby?

– Nie rozumiem. – Knopp przerwał przetrząsanie pudła. Irytacja ustąpiła miejsca zaciekawieniu.

– Co takiego pomyliłem?

– Powiedział pan: „Czy wy wszyscy zwariowaliście?”. A ja nie jestem „wy”.

Nie rozmawia z panem dwóch Mocków, tylko jeden.

Powinien pan zapytać: „Czy pan zwariował?”

– Ma pan rację. – Profesor uśmiechnął się przyjaźnie.

Uwielbiał gry słowne i cenił ludzi, którzy je uprawiali.

– Muszę się przed panem usprawiedliwić, aby pan nie pomyślał, że stary Knopp jest znerwicowanym idiotą.

Otóż mówiąc „wy”, miałem na myśli pana i jeszcze kogoś innego, kto kilka miesięcy temu był u mnie i podobnie jak pan pytał mnie o passus 5, 6 z Ewangelii Mateusza.

– Kto to był? – padło szybkie pytanie.

– Jakiś mężczyzna koło czterdziestki. Przychodził do mojego gabinetu kilkakrotnie z listami. Listy te pisała jakaś kobieta i składały się one zawsze z serii pytań o Biblię. Pytania były wnikliwe i niekiedy trudne. Udzielałem odpowiedzi temu mężczyźnie, a on skrupulatnie je zapisywał, by potem przekazać owej kobiecie. Podczas ostatniej wizyty mężczyzna przekazał mi list, który dotyczył wyłącznie problemu przez pana zasygnalizowanego.

– Jak się nazywał ten mężczyzna?

– Nie pamiętam. Mam kiepską pamięć do nazwisk. – Profesor Knopp nagle przypomniał sobie, że ów teolog i paleontolog był Francuzem i pochodził ze szlacheckiej rodziny. Niestety, nazwiska nadal nie pamiętał.

– Może Rudolf Brendel?

– Słucham? Tak, tak. – odpowiedział profesor, przeszukując szufladki pamięci, by wpaść na trop Francuza, który, co znów sobie przypomniał, był przez ortodoksję katolicką uznany prawie za heretyka.