Выбрать главу

W samolocie lecącym z Waszyngtonu po raz kolejny przeczytałem raporty z miejsca zbrodni w parku Golden Gate. Otrzymałem je faksem dziś rano. Inspektor Hughes opisywała wszystko kompetentnie i ze szczegółami, chociaż flaki mi się wywracały przy lekturze niektórych fragmentów.

Na marginesie jej sprawozdania robiłem notatki. Traktowałem to jako pewien rodzaj stenogramu. Przy każdej sprawie pracowałem w ten sam sposób.

„O 3.20 rano w parku Golden Gate, w San Francisco, znaleziono zwłoki mężczyzny i kobiety. Dlaczego tam? W miarę możności iść do parku.

Obie ofiary zwisały głową w dół z gałęzi dębu. Po co je powieszono? Żeby utoczyć krew? A po co krew? Obrzęd oczyszczenia?

Ciała nagie i pokryte krwią. Dlaczego nagie? Gwałt? Zbrodnia na tle seksualnym? Czy po prostu zwykła brutalność? Chęć obnażenia ofiar przed oczami świata?

Nogi, ręce i pierś mężczyzny pokrywają głębokie rany. Wygląda na to, że ofiara została pogryziona. Mówiąc dokładniej – zagryziona!!!

Na ciele kobiety także widać ślady ukąszeń i cięte rany, bez wątpienia zadane jakimś ostrym narzędziem. Ofiara zmarła z wykrwawienia; straciła ponad czterdzieści procent krwi.

Małe czerwone plamki na kostkach obu ofiar, w miejscach otarcia sznurem, na którym wisiały ciała. Lekarz określił je jako wybroczynki (petechiae).

Ślady zębów na zwłokach mężczyzny wskazują na duże zwierzę. Czy to możliwe? Jaki drapieżnik mógłby zaatakować człowieka w parku, pośrodku wielkiego miasta? Łagodnie mówiąc, to czysta bzdura.

Biała substancja na nogach i brzuchu mężczyzny. Być może sperma. Kim był zabójca? Sadystą? Zboczeńcem?”.

Wróciłem myślą do sprawy z Waszyngtonu. Nie umiałem o niej zapomnieć.

Pewna szesnastolatka uciekła z domu, z Orlando, na Florydzie. Jej zmasakrowane zwłoki znaleziono w pokoju hotelowym w samym centrum stolicy. Nazywała się Patricia Dawn Cameron. Okoliczności zbrodni były zbyt podobne do morderstw w Kalifornii, żeby przejść nad tym do porządku. Dziewczyna była cała pogryziona i powieszono ją za nogi na haku od żyrandola.

Odnaleziono ją, gdy hak wyrwał się z sufitu i ciało z hukiem spadło na podłogę. Raport medyczny stwierdzał, że Patricia Cameron zmarła z upływu krwi – utraciła jej ponad siedemdziesiąt procent.

Pierwsze pytanie było oczywiste.

Po co komuś aż tyle krwi?

Rozdział 8

Tuż po wylądowaniu znalazłem się w zatłoczonej hali międzynarodowego portu lotniczego w San Francisco. Ciągle myślałem o krwi i dziwnych, straszliwych ukąszeniach. Rozejrzałem się za Jamillą Hughes. Wiedziałem tylko, że jest ładną, wysoką Murzynką.

Jakiś biznesmen w pobliżu bramki czytał Examinera. Na pierwszej stronie widniało tłustym drukiem: HORROR W PARKU GOLDEN GATE. DWOJE ZAMORDOWANYCH.

Nie znalazłem nikogo, kto by na mnie czekał, więc skierowałem się po znakach w stronę przystanku i postoju taksówek. Miałem jedynie ręczny bagaż, bo obiecałem przecież Damono wi, że w sobotę wrócę do domu. Dałem sobie rozkaz wymarszu i postanowiłem, że w przyszłości dotrzymam każdego przy rzeczenia. Poważnie.

Kiedy znalazłem się za bramką, podeszła do mnie jakaś kobieta.

– Przepraszam… detektyw Cross?

Zauważyłem ją tuż przed tym, zanim się odezwała. Była ubrana w dżinsy i skórzaną kurtkę, narzuconą na niebieski podkoszulek. Potem dostrzegłem, że pod pachą nosiła pistolet w kaburze. Miała około trzydziestu pięciu lat. Ładna, rzeczowa i cholernie miła jak na policjantkę z wydziału zabójstw. Ci na ogół bywają mrukliwi.

– Inspektor Hughes? – spytałem.

– Jamilla. – Wyciągnęła rękę i uśmiechnęła się na powitanie. Uśmiech też miała ładny. – Cieszę się, że pana poznałam. Szczerze mówiąc, to nie przepadam za pomysłami FBI, lecz pan cieszy się u nas niezłą opinią. Bieżąca sprawa przypomina tamto morderstwo w Waszyngtonie, więc… witam w San Francisco.

– Alex – odpowiedziałem. – Ja też się cieszę. – Potrząsnąłem jej prawicą. Dłoń miała silną, lecz bez przesady. – Właśnie myślałem o tamtym śledztwie – dodałem. – Twój raport przywołał niemiłe wspomnienia. Jak dotąd, nie znalazłem morderców Patricii Cameron. Możesz to dopisać do opinii o mnie, o której wspominałaś wcześniej.

Jamilla Hughes znów się uśmiechnęła. Szczerze. Na pewno nie udawała. W ogóle wydawała mi się całkiem szczera. Nie wyglądała na policjantkę. To chyba dobrze. Była zbyt normalna jak na gliniarza.

– Musimy się pospieszyć. Jesteśmy umówieni w kostnicy z dentystą weterynarzem. To dobry kumpel naszego lekarza sądowego. Wolisz to od uroków zwiedzania San Francisco?

Z uśmiechem pokręciłem głową.

– Prawdę mówiąc, właśnie po to przyleciałem. Czytałem o tym w jakimś przewodniku. „Kiedy już będziesz w San Francisco, to nie zapomnij zajrzeć do kostnicy!”.

– Nie ma kostnicy w przewodnikach – odparła Jamilla. – A szkoda. Czasami to ciekawsze niż przejażdżka tramwajem.

Rozdział 9

Niecałe pięćdziesiąt minut później byliśmy już w prosek torium słynnego Pałacu Sprawiedliwości w San Francisco, Poznałem tam głównego lekarza sądowego, Waltera Lee, i doktora Panga.

Allen Pang skrupulatnie zbadał oba ciała, nie mówiąc do nas ani słowa. Wcześniej obejrzał fotografie, wykonane na miejscu zbrodni. Był to niski łysy mężczyzna w grubych okularach w ciemnej oprawce. Zauważyłem, że w pewnej chwili Jamilla zmarszczyła nos i znacząco spojrzała na Waltera. Chyba obojt uważali Panga za dziwaka. Ja też miałem o nim całkiem podobne zdanie, jednak musiałem przyznać, że poważnie pod chodził do pracy.

– Dobrze, dobrze – rzekł pod nosem i odwrócił się w naszą stronę. – Jestem gotów opisać ten przypadek – oznajmił. – Zdjąłeś odciski śladów zębów, Walterze?

– Tak, zrobiliśmy to już na miejscu, w parku. W ciągu najbliższych dwóch dni dostanę pełne odlewy. Pobraliśmy też próbki śliny.

– Bardzo dobrze. To ci się chwali. Prawidłowy sposób działania. A teraz, za pozwoleniem, powiem wam, co ustaliłem Co prawda, to tylko domysły, lecz oparte na naukowych prze siankach.

– Wyśmienicie – powiedział Walter Lee cichym i dystyngowanym głosem. Miał na sobie biały fartuch z przezwiskiem „Smok” wyszytym na gómej kieszeni. Był wysoki – na oko mierzył ponad metr osiemdziesiąt – i ważył pewnie ze sto kilogramów. Wydawał się pewny siebie. – Z doktorem Pangiem znamy się od bardzo dawna – wyjaśnił na mój użytek. – Allen pracuje jako specjalista od zwierzęcego uzębienia w Centrum Weterynarii w Berkeley. Jest zaliczany do najlepszych fachowców na świecie. Mamy szczęście, że zgodził się nam pomóc.

– Jesteśmy panu bardzo wdzięczni, doktorze Pang – wtrąciła inspektor Hughes. – Świetnie, że jest pan z nami.

– Dziękujemy – przyłączyłem się do chóralnej litanii uwielbienia.

– Ależ proszę bardzo – odparł doktor Pang. – Nie bardzo wiem, jak zacząć… Może od tego, że mamy tu do czynienia z niezwykle interesującą sprawą. Zmarły mężczyzna został zagryziony – jestem tego prawie pewny – przez tygrysa. Ślady zębów na ciele kobiety wskazują na dwóch ludzi. Wygląda na to, że obaj sprawcy działali wspólnie ze zwierzęciem, zupełnie tak, jakby należeli do jednego stada. Niewiarygodne. Przedziwne, jeśli wolno mi użyć takiego słowa.

– Tygrys? – Tylko Jamilla wyraziła na głos dręczące nas wątpliwości. – Skąd ta pewność? Przecież to chyba niemożliwe.

– Możesz nam to wyjaśnić, Allenie? – poprosił Walter Lee.

– No cóż. Jak pewnie wszystkim wiadomo, człowieka zaliczamy do heterodontów, czyli stworzeń wyposażonych w zęby różnej wielkości i kształtu, przeznaczone do rozmaitych funkcji. Najważniejsze są nasze kły, osadzone pomiędzy ostatnim siekaczem a pierwszym zębem przedtrzonowym po obu stronach szczęki. Kłów używamy do rozrywania pożywienia.