Выбрать главу

Kiedy pojawiła się więźniarka, zapadła taka cisza, że dałoby się usłyszeć przelatującą muchę. Powoli szła w stronę króla, zatrzymawszy się dopiero kilka kroków od tronu, by stosownie się ukłonić. Jej serce biło jak oszalałe, była pewna, że wśród całego tego przepychu odbędzie się sąd nad nią. Tak uroczysta audiencja nie mogła zapowiadać niczego dobrego...

Jednak drobny incydent rozluźnił nieco tę ciężką atmosferę. Drogi Przyjaciel, wielki biały chart, ukochany pies Ludwika XI, który jak zwykle leżał u jego stóp na poduszce, wstał, powolnym krokiem podszedł do Fiory i lekko polizał jej dłoń.

Wzruszona tym przejawem przyjaźni pogłaskała jedwabisty łeb, a do oczu napłynęły jej łzy. Czy ten piękny pies był jej ostatnim, jedynym przyjacielem w tym zgromadzeniu? Nawet Commynes wpatrywał się uparcie w czubki swoich butów...

- Do nogi, Drogi Przyjacielu! - polecił Ludwik XI, ale zamiast posłuchać, wielki chart usiadł spokojnie obok młodej kobiety, jakby chciał ustanowić się jej adwokatem.

Król nie ponowił komendy. Gestem polecił Fiorze, by powstała, odchrząknął i w końcu przemówił:

- Panowie, zgromadziliśmy się tutaj, w tym szlachetnym gronie, by być świadkami wielkiej troski, jaką budzi nasza sprawiedliwość. Obecna tu pani hrabina de Selongey, z domu Fiora Beltrami, została oskarżona o zdradę względem

Korony i zamiar zabójstwa względem naszej osoby. Głównym dowodem oskarżenia jest pewien list, ale pani de Selongey absolutnie zaprzecza, by go napisała. Inne przedmioty, dostarczone nam przez osobę trzecią, wskazywałyby raczej na niewinność wymienionej damy.

Przerwał, wyjął chusteczkę i wytarł nos tak hałaśliwie, że w panującej ciszy zabrzmiało to jak pomruk gromu. Nikt nawet nie pisnął. Po chwili kontynuował:

- Uwzględniając przejawy przyjaźni, jakimi obdarzyliśmy panią de Selongey, a jednocześnie uwzględniając fakt, że jej małżonek, kawaler Złotego Runa, zawsze działał względem naszych rządów jak rebeliant, nie umiemy prawidłowo ocenić tak szczególnej sprawy. Dlatego też postanowiliśmy odwołać się do sądu bożego!

Było to tak nieoczekiwane, że ciszę zakłóciły szepty i pomruki, a Commynes, podniósłszy głowę, zawołał:

- Sirel Czy król naprawdę chce odwołać się do tych przebrzmiałych praktyk?

- Jeśli chcesz powiedzieć, panie de Commynes, że wszechmogący Bóg jest przebrzmiały, to niedługo pozostaniesz w moim otoczeniu! - powiedział Ludwik XI z morderczym spojrzeniem. - Spokój więc i nie przerywaj nam więcej! Przez sąd boży nie rozumiemy ordaliów. Hrabina nie zostanie wrzucona do wody, nie będzie zmuszona chodzić, trzymając w dłoniach rozpalone do czerwoności żelazo, ani nie będzie skazana na żadną z tych praktyk, o których nigdy nie mieliśmy dobrego zdania. Jednak obciążające ją oskarżenia zostały wniesione przez dwie osoby... Panie pośle Florencji, czy zechciałbyś podjeść bliżej nas?

W tłumie, na który Fiora nie patrzyła, powstało poruszenie i Luca Tornabuoni, jak zwykle ubrany z przepychem, skłonił się przed królem, a ten szeroko się do niego uśmiechnął. Na jego widok Fiora nawet nie drgnęła. To, że jej dawny ukochany jest tutaj, przed nią, i że należy do jej oskarżycieli, nie zaskoczyło jej. Musiał sobie zadać mnóstwo trudu, by zostać wysłanym przez Lorenza na dwór króla Francji, ale już w czasie ich ostatniego spotkania poczuła, że stał się jej wrogiem i zrobi wszystko, by się na niej zemścić za to, że nim wzgardziła... A ponieważ rzucił w jej kierunku spojrzenie, któremu towarzyszył cień uśmiechu, odwróciła oczy z przygniatającą pogardą...

- Powiedziałeś nam, panie pośle, iż wiesz z pewnego źródła, że pani de Selongey... którą znasz od dawna? - Od dzieciństwa, Sire, i...

- Że pani de Selongey, jak mówiłem, potajemnie wydała na świat, w Paryżu, córkę, w czym nie byłoby nic dziwnego, gdyby poczęcie jej nie dowodziło, że mogła w wielkiej tajemnicy i w celu spiskowania spotkać się ze swym małżonkiem, tym notorycznym rebeliantem?

- Istotnie, Sire. Tak powiedziałem i potwierdzam te słowa, gdyż wiem o tym z najpewniejszego źródła...

- Od jakiejś służącej, tak? Byłej niewolnicy, która była względem ciebie... przychylna?

- Mówisz o Khatoun? - zawoła Fiora, nie potrafiąc się opanować. - O Khatoun, której omal nie zakatowałeś we Florencji, a która teraz miałaby być twoją kochanką?

Kpiący uśmieszek Tornabuoniego sprawił, że miała ochotę skoczyć mu do gardła.

- Dlaczego nie? Jest urocza i biegła w miłosnych igraszkach. Spotkałem ją tutaj pewnego dnia, bardzo zbolałą, gdyż opuściłaś ją, by wałęsać się gdzieś ze swoim służącym. Tyle że ona wiedziała, dlaczego jedziesz do Paryża...

- Owszem, wiedziała, lecz wiedziała także, że nie widziałam się z mężem od dwóch lat. Nie wiem, dlaczego skłamała...

- Skłamała? To ty tak mówisz, piękna Fioro. Zaś jeśli chodzi o mnie...

- Jeśli chodzi o ciebie - rzekł król surowym nagle głosem - to miejmy nadzieję, że możesz podtrzymać swoją... prawdę z bronią w ręku, walcząc z każdym, kto stanie do walki, by bronić sprawy pani de Selongey...

- Pojedynek? Ależ ja jestem posłem, Sirel.

- Poseł, który miesza się w to, co go nie dotyczy, musi zastosować się do naszego prawa jak każdy z naszych poddanych. W każdym razie zamierzamy powiadomić naszego kuzyna, pana Lorenza Medyceusza, o tym, że chcemy skłonić cię, byś swych twierdzeń bronił, stając w szrankach.

- Sirel

- Spokojnie! Nie będziesz sam. Mówiłem o dwóch osobach i sądzę, panie Oliwerze le Daim, że tobie też leży na sercu, by poddać pod sąd boży ten słynny list, który osobiście nam przekazałeś, poświadczając jego autentyczność... i domagając się pewnej posiadłości jako nagrody za tę przysługę.

Z tłumu z kolei wyłonił się przestraszony cyrulik.

- Ależ, Sire, nasz królu... nie jestem rycerzem i nie umiem się bić!

- Nie jesteś rycerzem? A my mimo to ustanowiliśmy cię posłem w Gand? To poważny błąd, który będziemy sobie długo wyrzucać, ale bądź spokojny, zdążymy pasować cię na rycerza przed pojedynkiem...

- Król naprawdę zamierza... wystawić mnie do walki?

- W towarzystwie pana Tornabuoniego. Będzie was dwóch przeciwko jednemu rycerzowi. Ta dziwna koncepcja wynika właśnie z tego, że nie masz wielkiego doświadczenia w posługiwaniu się mieczem.

- Natomiast w użyciu sztyletu, najchętniej od tyłu, nie ma sobie równych! - zawołał Douglas Mortimer, który porzuciwszy swój posterunek, stanął przed Fiorą. - Za twoim łaskawym przyzwoleniem, Sire, to ja będę rycerzem donny Fiory! I zabiję tych dwóch nędzników, jakem Douglas Mortimer z Mortimerów z Glenlivet... I innych też, jeśli król zechce przysłać mi pięciu czy sześciu podobnych wszeteczników!

Och, jaką radością było czuć przy sobie tę spokojną siłę, tego sprawdzonego przyjaciela! Fiora podniosła na Ludwika XI pełne nadziei spojrzenie... ale ten zmarszczył brwi.

- Spokój, Mortimer! Na Boga, jesteś na naszej służbie, a nie na służbie dam! Twoja krew może zostać przelana tylko dla Francji. Dlatego odrzucamy twoją propozycję... Musi się zgłosić inny rycerz. Od wyniku walki zależeć będzie los pani de Selongey... Zostań na swoim miejscu!

Władczym gestem Ludwik XI powstrzymał Filipa de Commynes'a, najwidoczniej gotowego, by stanąć do pojedynku.

- W tak poważnej sprawie - podjął - pośpiech jest niewskazany. Ten, kto stawi się przed nami dokładnie za miesiąc, musi wiedzieć, że jeśli zostanie pokonany, pani de Selongey zostanie stracona i że walka toczyć się będzie do ostatniej kropli krwi. Zatem, panowie, zastanówcie się i rozważcie waszą decyzję...