Выбрать главу

- Nie, nie od razu. Najpierw pojadę do Paryża, do naszych przyjaciół Nardich, którzy na pewno będą szczęśliwi mogąc nas gościć i którzy...

- .. .i którzy będą może nie całkiem szczęśliwi, jeśli przybędziemy do nich jako osoby niepożądane, może jako banici? Dokąd wtedy pojedziemy z kilkumiesięcznym dzieckiem na rękach? Ten dom należy do ciebie, Fioro, i nie masz już innego! Pomyśl o tym jutro, kiedy pójdziesz do króla!

- Jesteś straszliwie logiczna, Leonardo, i możliwe, że masz rację, ale wydaje mi się, że Filip, tam gdzie jest, wygania mnie stąd, krzyczy, że miejsce moje i jego syna nie znajduje się przy królu, którego nienawidził.

- Tam, gdzie jest? Cóż możesz wiedzieć o życzeniach tych, którzy opuścili ten padół? Wydaje mi się, że przede wszystkim trzeba pomyśleć o otrzymaniu rozgrzeszenia i przebaczenia wszystkich popełnionych błędów. Rób, jak uważasz, mój aniołku, chodzi o twoje życie i życie twojego dziecka, a ja jestem zawsze gotowa ruszyć z wami, dokąd uznasz za stosowne, bo najważniejsze, bym mogła być przy tobie. Ale jest jeszcze ta poczciwa Petronela i jej mąż. Zdążyli się przywiązać do małego Filipa. Złamiesz im serce.

Fiora nie zmrużyła tej nocy oka. Rozważała bez końca słowa Leonardy, ale nie udało jej się znaleźć rozwiązania.

Oczywiście Leonarda miała rację w wielu punktach, ale do Fiory wracała ta sama obsesyjna myśclass="underline" pozostanie tutaj oznaczałoby zdradę pamięci Filipa, a ona czyniła sobie już zbyt wiele wyrzutów, żeby dokładać nowe. Jednakże, obiecała sobie, użyje wszystkich zdolności dyplomatycznych, żeby nie zmienić przyjaznego Ludwika XI w rozgniewanego wroga.

Postanowiła udać się do Plessis z samego rana, w okolicach godziny, o której król wychodził z mszy. Jednak w chwili, gdy zamierzała wyruszyć w drogę, usłyszała szczekanie psów i trąbki zapowiadające wyjazd na polowanie. Najwyraźniej, ledwie wróciwszy do zamku, władca natychmiast oddał się swojej ulubionej rozrywce, która w jego przypadku była prawdziwą pasją. Lepiej było nie opóźniać jego odjazdu, to mogłoby go wprawić w zły humor.

Tak więc dopiero późnym popołudniem Fiora, w czarnej aksamitnej sukni i wysokim przybraniu głowy ze srebrzystej tkaniny podtrzymującym żałobny welon, dosiadła muła. Wraz z Florentem ubranym w najlepsze odzienie skierowała się do zamku i wjechała na drogę wyłożoną dużymi kamieniami, która łączyła miasto Tours z siedzibą władcy. Jeśli polowanie było owocne, miała duże szanse, że zostanie przyjęta uprzejmie. Tak czy inaczej było rzeczą naturalną, że przybywa pokłonić się królowi i pogratulować mu szczęśliwego powrotu. I Fiora wyruszyła, nie oglądając się za siebie, by nie widzieć patrzących na jej odjazd Leonardy i Petroneli z niemowlęciem na ręku. Zaczerwienione oczy Petroneli, niewątpliwie poinformowanej przez Leonardę o wszystkim, budziły w niej bolesne uczucia i prześladowały ją do tego stopnia, że dotarłszy do pierwszego ogrodzenia Plessis-lez-Tours, omal nie zawróciła muła, zastanawiając się, jakim prawem zamierza sprawić tyle bólu tak poczciwym ludziom. Jednakże w jej naturze leżało realizowanie podjętych decyzji do końca, więc po krótkim postoju ruszyła w stronę bramy otoczonej z boków przez dwie ząbkowane wieże strzeżone przez łuczników z gwardii szkockiej.

Przyjaźń z dawna łącząca Fiorę z sierżantem Douglasem Mortimerem była wszystkim znana i żołnierze nie tylko nie zabronili jej wejścia, ale skłonili się z uśmiechem, który każdy normalny mężczyzna przeznacza dla ładnej kobiety. Na podwórzu panowało zamieszanie związane z przeprowadzką. Z jednej strony znajdowały się kwatery gwardii, gdzie słudzy robili porządki, podczas gdy posługaczki zbierały bieliznę, by zanieść ją do pralni. Bardziej na zachód, w pobliżu malutkiej kapliczki poświęconej Notre-Dame de Clery, którą król najbardziej sobie upodobał, żołnierze odpowiedzialni za pilnowanie wielkiej czworobocznej wieży wznoszącej się z dala od murów, wygrzewali się w przedwieczornym słońcu lub grali w kości. Z drugiej strony znajdował się drugi kościół, poświęcony świętemu Maciejowi, służący jako parafia dla mieszkańców zamku i jako kaplica dla małego klasztoru zamkniętego w jego murach. Można by się tu poczuć jak na rynku małego miasteczka, ale miasteczko to kończyło się szerokimi i głębokimi fosami, nad którymi przerzucono wielki most zwodzony prowadzący do reprezentacyjnego dziedzińca, centralnego punktu właściwego zamku.

A sam zamek, widoczny na lewo od wejścia, składał się z części mieszkalnej ozdobionej krużgankiem o pięknie rzeźbionych arkadach podtrzymujących taras obstawiony posągami, na który wychodziły wysokie dwuskrzydłowe okna. Eleganckie lukarny ozdobione ornamentami kwiatowymi ożywiały połać krytego łupkiem dachu i wspaniale zwieńczały to królewskie mieszkanie, które w rzeczywistości nie miało nic wspólnego z posępnymi opisami czynionymi przez wrogów króla. Ośmioboczna wieża zwieńczona stożkowatym dachem kryla schody, a naprzeciwko apartamentów króla rozpościerały się ogrody i sady, zawsze wspaniale utrzymywane, gdyż doprowadzono do nich, podobnie jak do całego zamku, wodę dzięki sieci ołowianych lub ceramicznych rur połączonych ze źródłem Carre. Jednakże i w tej wieży, tak jak w poprzedniej, znajdowały się studnia i poidło*.

* Chciałabym w tym miejscu złożyć hołd Syłvainowi Livernet, którego wspaniałe dzieło Tours au temps de Louis XI było mi bardzo pomocne przy pisaniu tej części książki.

Miejsce to, w przeciwieństwie do poprzedniego, było spokojne, ciche i niemal bezludne. Król przebywając w Plessis, cenił sobie nade wszystko spokój niezbędny do rozmyślań. Tylko dwóch łuczników sf ało na posterunku u podnóża schodów i Fiora miała zamiar zapytać, czy wiedzą, gdzie jest Mortimer, gdy ujrzała Etienne'a Le Loup, który rozpoznawszy ją, podszedł i skłonił się z galanterią.

- Nasz sire wyruszył z samego rana na polowanie, donno Fioro. Nie zobaczysz się z nim tutaj.

- Wiem. Słyszałam, jak wyruszał, ale sądzę, że wkrótce powinien wrócić, więc przyszłam poczekać na jego powrót, aby go powitać i zapytać o zdrowie.

- Jeśli weźmie się pod uwagę wyczerpujący tryb życia, jakie prowadził przez ostatnie miesiące, czuje się świetnie. Zresztą, jak widzisz, oddaje się polowaniu, choć dopiero co wrócił. Bardzo mu tego brakowało przez cały ten czas. Radziłbym jednak, byś wróciła do domu, gdyż króla dziś tu nie będzie.

- Czy pojechał tak daleko?

- Raczej tak. Poluje w lesie koło Loches. Spędzi więc najbliższą noc w zamku w tym mieście. Może nawet zostanie tam kilka dni, jeśli dojeżdżacze się dobrze spisali.

Loches! Nazwa ta posępnie zadźwięczała w pamięci Fiory. To do tej twierdzy wieziono kiedyś uwięzionego w klatce Mateusza de Prame. Może król, pod pozorem polowania, udawał się tam tylko po to, żeby go przesłuchać? Wiedziała, że przetrzymywani tam byli inni więźniowie, poczynając od brata Ignacio Ortegi, kastylijskiego mnicha, który prześladował ją swoją nienawiścią i któremu w ostatniej chwili przeszkodziła w Senłis w zabiciu Ludwika XI. Jego także wysłano do zamku w Loches, gdzie miał w zamknięciu odpokutować swoją zbrodnię. Był tam także pewien kardynał, którego nazwisko Fiora zapomniała. Zdaje się, że król zrobił z Loches ulubione miejsce dokonywania aktów nieuchronnej sprawiedliwości. Ludzie byli tam traktowani jak dzikie zwierzęta, pewnie nawet gorzej, a Fiora wprawdzie nie rozczulała się zupełnie nad losem hiszpańskiego mnicha, ale serce ściskało jej się na wspomnienie młodego koniuszego, skutego łańcuchami i wynędzniałego, wśród śmiechów i obelg tłumu, którego świąteczne libacje uczyniły jeszcze bardziej okrutnym.