Выбрать главу

- Chcesz uwolnić człowieka, który usiłował się zabić? Czy to rozsądne, sire?

- Donna Fiora uratowała mi życie, a jako nagrody pragnie jego uwolnienia.

- Dlaczego? To bezsensowne!

- Jest jego żoną. Właśnie dlatego ją sprowadziłem. No, Commynes, nie rób takiej miny! Uwalniając tego fanfarona robię, jak sądzę, najlepszy interes w moim życiu. Donna Fiora uważa swego małżonka za bigamistę - może ma rację! Nie wie do końca, czy go kocha, czy nienawidzi. Jedno jest pewne: nie chce go więcej widzieć. Dużo bardziej widoczna jest nienawiść, jaką żywi do Burgundczyka, któremu poprzysięgła śmierć. Dostarczę jej ku temu środków.

- W jaki sposób?

- Wyślę ją do kondotiera Campobasso, jednego z głównych dowódców wojsk Zuchwałego, nie wiedzącego jednak dokładnie, z której strony kanapka posmarowana jest masłem...

- Rozumiem: ona jest kawałkiem masła mającym przekonać go, że francuskie krowy dają mleko lepsze i w większej ilości niż burgundzkie?

Ludwik XI wybuchnął śmiechem i mocno klepnął swego młodego doradcę w plecy.

- Rozmowa z tobą, panie Filipie, to przyjemność, choć twoja wiejska metafora zupełnie nie pasuje do takiej piękności. Mówią, że Campobasso ma wielką słabość do kobiet, a tak się wspaniale składa, że oboje pochodzą z Włoch.

- Czy nie narazi się ona na zbyt wielkie niebezpieczeństwo? Aby dotrzeć do neapolitańczyka będzie musiała przebyć tereny opanowane przez wojsko. Jest zbyt młoda i krucha, by popychać ją w sam środek walk - dodał Commynes poważnie.

Tak poważnie, że król zmarszczył brwi.

- Na Boga, mój panie, czyżbyś miał zamiar się zakochać? Nie zapominaj, że twoje serce należy w całości do pani Heleny, twej wdzięcznej małżonki. Piękna florentynka nie jest dla ciebie.

- Wolisz, panie, ofiarować ją temu rajtarowi?

- A tak! Rzadko miałem w dłoni broń tak piękną i zahartowaną. Bądź spokojny, zadbamy o jej bezpieczeństwo. A teraz chodźmy podziękować Bogu za wszystkie łaski, którymi nas darzy, później udajmy się na spoczynek. Jutro przed wyjazdem zobaczę się z donną Fiorą, aby dać jej instrukcje.

- Jeśli się jej powiedzie, co dla niej zrobisz?

- Nazajutrz po śmierci Zuchwałego będzie mogła prosić o co zechce. Między innymi przeznaczyłem dla niej pewien zameczek otoczony pięknymi ziemiami, położony niedaleko naszej siedziby w Plessis-lez-Tours.

- Słodki Jezu, sire! - zawołał zgorszony Commynes. -Nie zamierzasz chyba uczynić z niej...

- Naszej metresy?... He, he!... Nie brak nam wprawdzie ku temu chęci, ale ślubowaliśmy nie tknąć już żadnej kobiety poza królową i jest to przysięga, której zamierzamy dotrzymać. Jednakże sąsiedztwo tej pięknej i inteligentnej zarazem niewiasty jest przyjemnością, na jaką uczciwy król może sobie pozwolić. Tym bardziej że dolina Loary jest idealną oprawą dla istoty tak wdzięcznej i czarującej.

- Zgadzam się z tym, sire, ale... jaką rolę odegra w tym wszystkim Selongey, niezależnie od tego, czy jest bigami-stą, czy nie?

- Należy mieć nadzieję, że jeśli Zuchwały zginie, jego najwierniejszy rycerz nie będzie miał na tyle złego smaku, by wciąż żyć. Wtedy będziemy mogli pomyśleć o wydaniu za mąż wdowy po nim za jakiegoś wiernego sługę.

- Którym oczywiście nie będę ja - mruknął Commynes.

- Czyżbyś brał mnie za sułtana tureckiego, przyjacielu? Już raz cię ożeniłem i to bardzo dobrze ożeniłem. Nie narzekaj!

Wydając serię westchnień, które wiele mówiły o tym, co myśli o planach swego władcy, pan na Argenton poszedł się położyć. Nie omieszkał polecić swojemu giermkowi, by przyniósł mu z kuchni kilka plastrów pasztetu lub dziczyzny oraz dzbanek wina. Kłopoty sercowe budziły w nim zawsze uczucie głodu.

Nazajutrz słońce się nie wynurzyło spoza chmur. Dokuczliwa mżawka była bardziej uciążliwa niż potoki wody poprzedniego dnia. Nie miała dobrego wpływu na drogi, niektóre przekształciły się w trzęsawiska. Mimo to król Ludwik wydał rozkaz wyjazdu w kierunku Amiens.

Stojąc na murach przy północnej bramie miasta, Fiora, zawinięta w chroniącą ją przed deszczem czarną pelerynę z kapturem, patrzyła na wymarsz królewskiego orszaku. Zachwycała ją potęga, jaką umiał zgromadzić ten mały człowieczek o bystrych oczach prowadzący swe królestwo pewną ręką dobrego woźnicy i zdający nie przejmować się kłopotami sprawianymi przez wielkich feudałów, wciąż zażarcie dążących do zdobycia nowych ziem. Prawdą jest, że miał w swej dyspozycji nową i jeszcze nieznaną, potężną siłę: stałą armię zrodzoną z kompanii utworzonych przez jego ojca, które umiał doprowadzić do rzadkiego stopnia doskonałości. W skład armii wchodziło: cztery tysiące tak zwanych kopii - jednostek złożonych z rycerza, jego pazia, miecznika, dwóch łuczników i giermka. Do tego dochodziła Gwardia Szkocka i Gwardia Francuska, dwadzieścia tysięcy pieszych łuczników i artylerzystów oraz sześć tysięcy zbrojnych dostarczanych przez możnowładców francuskich. Przygotowano wiele armat. Tak liczne wojska były zdolne oprzeć się nawale angielskiej.

Fiora miała możliwość ujrzenia jedynie dwóch gwardii królewskich: poprzedzającej i zamykającej orszak Ludwika XI. Król sam był lekko uzbrojony, nosił krótką kolczugę, półpancerz, nagolenniki i osłony stóp z niebieskiej stali. Nie włożył jednak hełmu z pióropuszem lecz czarny, filcowy kapelusz z podwiniętym rondem, ozdobionym medalionem ze świętym Michałem, opasany złotą koroną. Tak więc był skromniej wyposażony niż którykolwiek z jego gwardzistów, ale mógłby pozwolić sobie nawet na uwolnienie się od królewskich insygniów, gdyż jego dumna postawa i ele-gacja nie pozostawiły żadnych wątpliwości: to on był królem. Za oddziałem ciągnęły tabory ze wszystkimi potrzebnymi w drodze przedmiotami. Poza wozami, na które załadowano składane łoże, toaletę, gobeliny, kapliczkę i psy, nie kończący się sznur innych wiózł ciężkie kufry pełne złota wyjętego z paryskich beczułek. Jeszcze inne, z wszelkiego rodzaju wiktuałami i beczkami z winem, miały za zadanie zaspokoić głód armii angielskiej, tak jak złoto -jego baronów. Za tym wszystkim, pieszo lub na wozach, ciągnęły markietanki mające poprawiać morale oddziałów. Tak król Francji wyruszał w drogę, by usunąć Anglika ze swego królestwa bez obawy, że straci przy tym życie choć jeden z jego ludzi. Wziął jednak ze sobą czerwono-złoty proporzec wojenny królów Francji, tak jak być powinno, gdy się idzie na spotkanie wroga.

Fiora z nieco ściśniętym sercem ujrzała Demetriosa jadącego konno obok Filipa de Commynes. Ludwik XI był zbyt zadowolony z opieki greckiego lekarza, by zezwolić mu na opuszczenie swego dworu:

- Być może pozwolę ci pojechać do donny Fiory za jakiś czas, kiedy będę zdrów. Na razie jednak musisz podróżować ze mną!

Ani Demetrios, ani Fiora nie zdołali swymi prośbami złamać jego postanowienia. Król zważał, nie bez racji, że Lorenzo Medyceusz przysłał mu lekarza po to, aby się nim zajmował, a nie by gdzieś krążył.

- Nie obawiaj się, panie - dodał na pocieszenie - będziesz obecny w momencie dochodzenia zwierzyny. Wiem, że ci na tym zależy!

Trzeba było ustąpić, ale Fiora nie miała jednak iść do walki bez ochrony. Demetrios rozkazał Estebanowi, by jej towarzyszył; nie napotykał zresztą najmniejszego oporu. Wojowniczego Kastylijczyka nie pociągały wcale bitwy na szynki, pasztety, beczułki i złoto, jakie lubił prowadzić król Ludwik. Fiora natomiast ruszała ku temu piorunowi wojny, temu władcy żywiołów, jakim był książę Burgundii.

Mimo przywiązania, które żywił dla swego pana, chętnie podążył za młodą kobietą.

Uznawszy, że Esteban stanowi zbyt wątłą eskortę, Ludwik XI powierzył ochronę swej tajnej wysłanniczki jednego z najlepszych sierżantów w Gwardii Szkockiej, Douglasowi Mortimerowi, zwanemu Zawieruchą. Miał on chyba najgorszy charakter w całym regimencie. Może dlatego, że nie dostąpił zaszczytu ujrzenia światła dziennego w uwielbianych Highlands, lecz w Plaimpied, na południe od Bourges.