Oczy Galeotta zrobiły się okrągłe ze zdumienia na widok Fiory, która właśnie pojawiła się w otwartych drzwiach. Stała na progu owinięta w swą czarną pelerynę, na której błyszczały kropelki deszczu, a odrzucony do tyłu kaptur odsłaniał jej delikatną głowę, wspaniale zwieńczoną lśniącymi warkoczami okrytymi zielonym welonem. Wyniośle spojrzała na przyglądających się jej z zachwytem mężczyzn.
- Oto twoja kuzynka, dostojny panie - powiedział Virginio. Niezadowolenie w jego głosie spowodowało, że czar prysł.
- Witaj pani! - szepnął Campobasso jakby we śnie. -Odejdź, Virginio! Ty również, Galeotto!
- Ja mam... - zaczął ten ostatni oszołomiony.
- Chcę być przez chwilę sam z... moją piękną kuzynką -uciął hrabia nie spuszczając z Fiory oczu. - Nie obawiaj się, będziesz mógł zobaczyć ją przy wieczerzy. Pierwsza chwila należy jednak do mnie.
Czekając, aż wyjdą, stał przez chwilę naprzeciw młodej kobiety. Ciszę zakłócało tylko trzaskanie ognia na kominku. Fiora nie wypowiedziała jeszcze ani słowa, on już nic nie mówił. Przyglądał się jej tak zachłannie, jakby całe jego życie zależało od tego spojrzenia. Pierwsza odezwała się Fiora.
- Nie zaproponujesz mi, panie - powiedziała cicho -żebym ogrzała się przy ogniu? Cała przemokłam.
- Jestem niegodny twego przebaczenia.
Zakrzątnął się, poprowadził gościa do kominka, rozgarnął polana, które rozpadły się na mnóstwo rozżarzonych węgielków; nieco drżącymi dłońmi dorzucił drew, przysunął kryte zamszem krzesło, wreszcie pomógł Fiorze zdjąć przemoczoną pelerynę. Przez chwilę wahał się, co z nią zrobić, w końcu klasnął w dłonie. Natychmiast wszedł Virginio, który musiał znajdować się w pobliżu.
- Znowu ty? Czy w tym zamku nie ma służby? Zanieś to okrycie do mojej sypialni i rozwieś przed kominkiem, żeby wyschło. Później idź do kuchni, każ przynieść nam wina i dopilnuj, by rychło podano wieczerzę.
Paź raczej wyrwał niż wziął płaszcz i wybiegł ze łzami gniewu w oczach. Campobasso podszedł do Fiory i usiadł przed nią na stopniu kominka.
- Tak więc jesteśmy kuzynami? Nie do uwierzenia! -powiedział z zachwytem w głosie. - Czy jesteś neapolitanką, pani?
- Nie, florentynką. Nazywam się Fiora Beltrami. Mój ojciec był jednym z najbardziej wpływowych obywateli Florencji.
- Był?
- Utraciłam go kilka miesięcy temu. Jeśli zaś chodzi o nasze pokrewieństwo, to jest ono dość odległe; bierze początek od pewnej wspólnej krewnej przybyłej z Neapolu. Ponieważ florentczycy rzadko żenią się z kobietami spoza Toskanii, fakt ten był na tyle wyjątkowy, że zachowano go w pamięci.
- Podziękujmy więc tej krewnej! Ja osobiście niewiele wiem o kobietach z mojej rodziny, poza tym, że niektóre były dość niesforne. Co robisz tak daleko od twego miasta, pani? Chyba nie odbyłaś tej długiej podróży po to, by mnie zobaczyć?
- Nie. Powiedziałam ci, panie: mój rodzic umarł, a Me-dyceusze wygnali mnie, aby zawładnąć całym jego majątkiem. Szukałam schronienia we Francji, gdzie ojciec miał wysoko postawionych przyjaciół.
- Jak bardzo wysoko?
- Sądzę, że trudno o bardziej wpływowych. Tam właśnie usłyszałam po raz pierwszy twoje nazwisko, panie, i chyba dlatego, że nie mam już rodziny, nabrałam ochoty, by cię poznać. Lato zdawało się być dobrą porą na podróż. Niestety pogoda spowodowała, że wędrówka stała się męczarnią.
Wstała i podeszła do ognia, a oczy mężczyzny zaczęły płonąć mrocznym blaskiem. Suknia z cienkiego, miękkiego jak jedwab płótna podkreślała kształt cudownych, krągłych i jędrnych piersi oraz wąskiej talii, którą miał ochotę objąć dłońmi. Była to raczej fantazja paryskiej krawcowej niż rzecz naprawdę modna, ale Agnelle namówiła Fiorę do kupienia tej szaty, która zdawała się być zrośnięta z jej ciałem, przynajmniej do bioder, gdzie rozszerzała się i przechodziła w krótki tren, który można było umocować przy nadgarstku.
- Dotarłaś jednak aż tutaj, pani. Czy żałujesz tej przykrej podróży?
Spojrzała na niego spod zmrużonych powiek i roześmiała się łagodnie.
- Chcesz wiedzieć, czy jestem rozczarowana? Otóż nie. Jesteś... bardzo przystojny, mój kuzynie. Myślę, że o tym wiesz, że przekonała cię o tym niejedna piękna dama. Taką masz w każdym razie reputację.
- Czyżby mówiono o tym aż we Francji?
- Musi tak być, skoro tu jestem. Chciałam sama się przekonać. Ale nie bądź zaskoczony, panie: we Florencji kobiety przyzwyczajone są mówić swobodnie o wszystkim, o czym myślą, czego pragną. Tak się składa, że mogę robić, co zapragnę.
Czyżby drwiła sobie z niego? Campobasso przyjrzał się jej przez chwilę, ale nie był zdolny do jasnego rozumowania; myślał już tylko o jednym: ta dziewczyna, która spadła mu z nieba lub przyszła z piekła, musi być jego. Nigdy nic widział kobiety tak pięknej, tak urzekającej. Sprawiła, że krew w nim zawrzała. Ponieważ nie lubił czekać, podniósł się raptownie, położył dłonie na biodrach Fiory i przyciągnął ją do siebie:
- Czy wiesz - zapytał po włosku - że niebezpieczne może być podobanie mi się... bardzo niebezpieczne?
- Dlaczego? Nie boję się niczego - odpowiedziała w tym samym języku. - Szczególnie odkąd cię ujrzałam. Miałam nadzieję, że uznasz mnie za piękną.
- Piękną?
Chciał pochylić się nad jej ustami, upojony dziwną wonią kwiatów, trawy i wilgotnej wełny unoszącą się wokół wiotkiej postaci. Drżenie jej ciała czuł w dłoniach, ale umknęła mu obróciwszy się w miejscu niby w tanecznej figurze.
- Nie patrz na mnie, jakbyś był wygłodniałym wilkiem, a ja biedną owieczką, kuzynie! - powiedziała z uśmiechem. - Pomyśl, że odbyłam długą podróż, że to raczej ja mam prawo być wygłodniała! Nakarm mnie, kuzynie! Później będziemy mieli dużo czasu na... rozmowę, nieprawdaż?
Campobasso otrząsnął się, jakby wychodził z wody i zwrócił się ku Fiorze. Obawiał się, że była jedynie złudzeniem - ale nie, wciąż stała obok niego. Ramiona uniosła do góry, co uwypuklało jej piersi i wyciągała z włosów szpilki przytrzymujące bujne pukle:
- Mam zupełnie mokre włosy i woda spływa mi po szyi! -powiedziała ze śmiechem.
W jednej chwili czarna, lśniąca masa spłynęła jej na ramiona i wzdłuż ciała. Pożerający ją wzrokiem mężczyzna pomyślał, że w tej zielonej sukni, z długimi, mokrymi włosami podobna jest do syreny. Zapragnął jej jeszcze bardziej. Oparł się jednak opanowującej go chęci, by rzucić się na nią, rozerwać suknię i natychmiast posiąść na kamiennej posadzce. Jako prawdziwy' neapolitańczyk umiał docenić rozkoszne cierpienie oczekiwania, pod warunkiem, że nie trwa ono zbyt długo. Samcza duma podpowiadała mu, że ta oszałamiająca czarodziejka o oczach w kolorze chmur pojawiła się jedynie po to, by mu się ofiarować. Poza tym, czyż nie przybywała z Francji? Francji, w której - jak przyznała - miała wysoko postawionych przyjaciół?
Podniósł dłonie, by ponownie zaklaskać. Gdy drzwi się otworzyły, weszło kilku służących niosących drewniany kozioł, blat stołu i obrus. Towarzyszył im Virginio; jego ciemne oczy zatrzymały się z nienawiścią na Fiorze, suszącej włosy przy ogniu, później spojrzał na swego pana, niemym pytaniem budząc jego złośliwy uśmiech. Campobasso z okrucieństwem cieszył się z zazdrości; był świadom, że duszą pazia miotają wzburzone uczucia.