Выбрать главу

- Poprowadzę go dopóki się nie obudzi. Jeśli przyjdzie mi iść aż do Confians, pójdę do Conflans - powiedział do sierżanta.

Pochyliwszy się w siodle szepnął mu kilka słów i opuścił zamek.

Wzruszywszy z rezygnacją ramionami, Fiora wróciła do poplamionego winem łoża.

Salvestro wrócił w ciągu dnia. Campobasso odzyskał świadomość o świcie i pogalopował do obozu co koń wyskoczy, nie rozumiejąc, co mu się przydarzyło.

Okazało się, że eskapada ta miała mieć poważne konsekwencje dla jego honoru. Właśnie tej nocy nadeszła odsiecz dla Gracjana d'Aguerre, walecznego gubernatora Con-flans. Campobasso zdołał wprawdzie wrócić do obozu, ale ujrzał nacierającego na tyły swych wojsk samego René II. który powrócił z Francji z prawie trzema tysiącami ludzi. Te nowe siły, powiększone o korpus rycerzy i łuczników lotaryńskich, runęły na wojska kondotiera. Zrozumiawszy, że przyjdzie mu tam stracić życie, Campobasso spiesznie odstąpił od oblężenia i doświadczył jednego z najstraszliwszych wybuchów gniewu księcia Burgundii. Nazwany tchórzem i niedołęgą, mógł tylko ugiąć kark przed burzą, przysięgając w duszy, że jeszcze się zemści.

Kiedy wiadomość o tych wydarzeniach dotarła do Pier-refort, Salvestro wpadł we wściekłość i Fiora przez chwilę znalazła się w niebezpieczeństwie:

- Może później mnie zabije, ale jeśli znowu popełni podobne szaleństwo dla ciebie, to przysięgam, uduszę cię własnymi rękami - wrzasnął podsuwając jej pod nos potężne, owłosione łapy, zdolne zmiażdżyć szyję niedźwiedzia. Spojrzała na niego chłodno:

- Oddałbyś mi może przysługę - powiedziała. - Czy sądzisz, że ten sposób życia może mi odpowiadać?

Wzruszywszy ramionami odwróciła się na pięcie i skierowała do kaplicy. Budowniczowie zamku musieli być ludźmi niezwykle pobożnymi, gdyż oprócz kaplicy zamkowej wznieśli między kuchnią a wartownią niewielką kapliczkę dla służby i żołnierzy.

Nie po raz pierwszy Fiora wchodziła do tego małego, ciemnego, o ciężkim sklepieniu ostrołukowym, sanktuarium, o które nikt się nie troszczył. Nagi ołtarz, kamienny krzyż, na ścianach częściowo zniszczone przez wilgoć freski, stara zjedzona przez robaki ława... to wszystko. Mimo to lubiła tam chodzić. Przesiadywała długie godziny na zniszczonej ławce modląc się - kiedyś straciła tę potrzebę i nawet nie próbowała jej odzyskać - z dłońmi splecionymi na kolanach, usiłując odnaleźć jasną nić w splątanym motku swego zrujnowanego życia.

Świetlistym pasemkiem, którego uparcie czepiała się przez tyle dni, była miłość do Filipa, ale nawet ona nie miała już sensu, skoro był żonaty. Fiora nie miała już prawa myśleć o nim, a mimo to wciąż tkwił w głębi jej serca, jak grot strzały, którego żaden chirurg nie umiałby wydostać nie powodując śmierci pacjenta. Bóg jeden wie, jak bardzo cierpiała z tego powodu! Nadzieja, którą uniosła ze sobą opuszczając Florencję, zgasła nie uleczywszy niewidzialnej rany, zatruwanej teraz wspomnieniami kondotiera i przeżytych z nim uciech cielesnych. Co zrobi, gdy Zuchwały już poniesie karę? Klasztor? Za żadną cenę! Wspomnienie klasztoru Santa Lucia pogłębiało wstręt, jaki zawsze czuła do życia zakonnego. Odnaleźć Demetriosa i kontynuować z nim wędrówkę w poszukiwaniu wiedzy? To jej wcale nie pociągało, a zresztą Demetrios jej nie potrzebował. A więc... Śmierć byłaby może najlepszym wyjściem, ale pod warunkiem, że zabrałaby ją pod niebem Florencji, aby jej prochy mogły spocząć w tej samej ziemi, która okryła ciało jedynego mężczyzny kochającego ją naprawdę i nie żądającego nic w zamian: Francesca Bel-tramiego... jej ojca. Zaś Campobasso nie tkniejej już nigdy, choćby musiała się zabić.

Decyzję tę zmieniła na przysięgę, kiedy dotarła do niej wieść o ostatnich wydarzeniach. Campobasso miał za zadanie ujarzmić pograniczne miasto Briey i napadł na nie z zaciekłością, u źródeł której legło przeżyte poniżenie. Briey bronione było jedynie przez garnizon złożony z osiemdziesięciu Niemców, mieszkańców oraz oddział, który pozostawił tam René, miał on bowiem świadomość słabości armii i przed odjazdem rozmieścił ją w głównych miastach. Artyleria również nie była nadzwyczajna: trzy lub cztery działa. Kondotier ze swymi sześcioma tysiącami ludzi pokonał miasto bez zbytniego trudu, ale pamiętał pomoc, którą Gerard d'Avilliers, tamtejszy gubernator, przyniósł Conflans. Kiedy tylko wkroczył do Briey, które teraz plądrowali jego żołdacy, kazał powiesić na drzewach wszystkich żołnierzy garnizonu na oczach ich dowódców, a przede wszystkim Gerarda d'Avilliers, któremu kula armatnia urwała ramię. Zgroza opanowała Lotaryngię. Zuchwały obszedłszy stolicę przez Custines i Neuveville pustoszył południe księstwa, które chciał opanować przed zaatakowaniem Nancy. Lud Lotaryngii próbował ujść okrucieństwu zwycięzców.

Z wysokości murów obronnych Pierrefort Fiora mogła widzieć sznury pozbawionych dachu nad głową, wynędzniałych wieśniaków, ciągnących za sobą dzieci, starców i rannych, szukających schronienia przed tym nieustannym deszczem powodującym przybór rzek i strumieni. Niektórzy przychodzili do zamku prosząc, by im otworzono i poratowano, ale Salvestro był bezlitosny, przepędzał ich przy pomocy kamieni i strzał, nie przejmując się pełną wstrętu wściekłością Fiory.

- Co za matka się nosiła, stary nędzniku! - rzuciła mu w twarz w obecności jego łuczników. - Nawet wilki zabijają tylko wtedy, gdy są głodne. Ty i twój nikczemny pan zabijacie dla przyjemności, gdyż czujecie się bezkarni.

- Mój nikczemny pan? Nie uważasz go za tak okropnego, kiedy się z tobą gzi, florencka dziwko. Wiem, że inaczej śpiewasz, kiedy leży na tobie. On jeszcze tu wróci!

- Nigdy, słyszysz? Nigdy więcej mnie nie dotknie. Przysięgam na zbawienie mojej duszy!

- Twojej duszy? - zaśmiał się szyderczo stary. - Duszy latawicy, szpiega gotowego na wszystko? Odejdź zanim stracę cierpliwość.

Wtedy z całej siły spoliczkowała go i splunąwszy mu w twarz, uciekła ścigana jego zachrypłym z wściekłości głosem:

- On niedługo przyjedzie! Niedługo przyjedzie ten, który jest twoim panem i moim! Już ja będę wiedział, co mu powiedzieć!

Wzruszywszy ramionami pobiegła do swego pokoju, zabierając po drodze z kuchni nóż. Zdecydowała posłużyć się nim przeciwko każdemu, kto by się na nią porwał, a w ostateczności - przeciwko sobie samej.

Ale Campobasso nie powrócił. Za to pewnego, ciężkiego od mgły listopadowego poranka przybył pod sztandarem Burgundii oddział jeźdźców, stanowiący eskortę starszego już oficera o wyniosłej minie, który zawołał:

- W imieniu Jego Wysokości Karola, księcia Burgundii, hrabiego de Charolais, ja, Oliwier de la Marche, kawaler Orderu Złotego Runa i kapitan gwardii księcia, wzywam was do otwarcia na naszą prośbę bram tego zamku!

Zbierając pospiesznie kompanię honorową i wciągając najlepszy kaftan, Salvestro kazał opuścić most i podnieść kratę. Jeźdźcy wpadli z impetem i zatrzymali się na środku podwórca.

- Mam do pomówienia z dowodzącym tą placówką -powiedział oficer.

- Ja nim jestem, dostojny panie. Salvestro da Canale, koniuszy pana hrabiego de Campobasso. Całkowicie do twojej dyspozycji, panie.

- Tego się właśnie spodziewam. Masz przekazać mi niejaką Fiorę Belframi.

Jest tu taka?

- Owszem, ale otrzymałem rozkaz, by czuwać nad nią i trzymać ją przy sobie, dopóki mój pan nie poleci inaczej.

Kapitan pochylił się, bez wysiłku chwycił koniuszego za kołnierz i podniósł do góry:

- Ja natomiast jestem posłuszny księciu Burgundii, a on nakazał mi znaleźć tę kobietę i przyprowadzić. Słyszałeś?