- Słyszał bardzo dobrze - przerwała zimno Fiora, wyszedłszy przez budynek. - Jestem Fiora Belframi. Czego chcesz ode mnie, panie?
Nie próbując nawet ukryć zaskoczenia widokiem pięknej, szczupłej, młodej kobiety, ubranej na czarno i patrzącej na niego spokojnie największymi oczami, jakie kiedykolwiek widział, kapitan mimowolnie zniżył ton:
- Mam rozkaz aresztować cię, pani, i zaprowadzić przed oblicze mego władcy.
- Aresztować mnie? Czyżbym popełniła jakąś zbrodnię?
- Nie wiem. Czy jesteś gotowa towarzyszyć mi dobrowolnie?
- Nawet z przyjemnością! - powiedziała z uśmiechem, częściowo przeznaczonym dla najwidoczniej walczącego z gniewem Salvestro. - Czy mogę zabrać wszystko, co do mnie należy? Nie ma tego zresztą wiele.
- Oczywiście, pani. Jeden z moich ludzi będzie ci towarzyszyć. Niech w tym czasie przyprowadzą osiodłanego konia.
W chwilę później Fiora wróciła spowita w czarną pelerynę. Żołnierz niósł jej lekki bagaż. Koń czekał. Skierowała się w jego stronę, ale kapitan zszedłszy na ziemię zastąpił jej drogę. Trzymał w dłoniach powróz:
- Muszę cię związać, pani. Jeśli obiecasz, że nie będziesz próbowała uciec, zwiążę ci ręce z przodu.
- Ach! Aż do tego stopnia?
- Tak.
- Dobrze... Tak czy inaczej - westchnęła - powiedziałam, że jestem szczęśliwa mogąc opuścić to więzienie.
- Nawet jeśli czeka cię inne?
- Nawet w najgorszym, jestem pewna, będę się czuła lepiej.
Skrępowawszy jej ręce w nadgarstkach, kapitan pomógł jej dosiąść konia; nawet rozpostarł płaszcz wokół niej i założył jej na głowę kaptur. Później wskoczył na siodło, wziął wodze konia młodej kobiety i okręcił je wokół swojej rękawicy.
- Czy masz prawo powiedzieć mi, dokąd zmierzamy, panie? - spytała Fiora, gdy u boku la Marche'a przekraczała bramę zamku.
- Nie ma w tym żadnej tajemnicy. Prowadzę cię do obozu Jego Wysokości pod Nancy. Będziemy tam wieczorem.
- A więc wszystko w porządku.
Pozwoliła sobie na uśmiech pod osłoną kaptura. Wszystko było lepsze od niewoli w Pierrefort, nawet jeśli oznaczało to niepowodzenie jej misji. Wreszcie miała zbliżyć się do bajkowego księcia, o którym jego przyjaciele nigdy nie mówili wystarczająco dużo dobrego, a wrogowie wystarczająco dużo złego. Władcy, z którym Filipa de Selongeya wiązała przysięga kawalera Orderu Złotego Runa i przysięga feudalna, człowieka, którego Demetrios i ona sama poprzysięgli zabić. Teraz była jego więźniem, może to on skaże ją na śmierć. W grucie rzeczy było to bez znaczenia... pod warunkiem jednakże, że los nie postawi na jej drodze Filipa. Nie chciała, by sekretna rana w jej sercu znowu zaczęła krwawić, bo nie mogłaby w pogodzie ducha stawić czoła śmierci.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
POD NANCY
Z wysokości wsi Laxon Fiora ujrzała rozciągające się w dolinie u stóp dwa miasta. Jedno składało się z namiotów o jaskrawych barwach, z górującymi nad nimi proporcami. Namioty rozstawiono wokół zrujnowanej budowli o cienkich spiczastych wieżach. Drugie, otoczone dymami, wznosiło swe mury i wieże, których broniły fosy i fortyfikacje. Grzmiały armaty ustawione rzędem przed pierwszym i na murach drugiego, a łoskotowi towarzyszyły krzyki. Po obu stronach krzątali się ludzie. Mimo pochmurnej pogody lśniła broń i zbroje. Ludzie padali na przedpolach transzei wykopanych przed miastem. Wszędzie widać było wysokie, czerwone płomienie i kłęby czarnego dymu.
Nancy nie było bardzo dużym miastem. Żyło w nim około sześciu tysięcy mieszkańców. Była to stolica księstwa Lotaryngii i szlachetny gród, wokół którego książęta wznieśli wysokie mury. Wież jednak było niewiele: oprócz dwóch bliźniaczych, strzegących bram Craffe i Świętego Mikołaja oraz dwóch ukrytych przejść w murach. Do tego dochodziły- rzecz jasna- te, które broniły pałacu książęcego wzdłuż jego wschodniego boku od strony Meurthe*16.
Pięćdziesiąt lat wcześniej książę Karol II, świadom rozwoju artylerii oraz faktu, że stare mury i fosy nie stanowią już wystarczającej obrony dla miasta, postanowił wybudować owe dodatkowe wzmocnienia. Wzmocniono galerie strażnicze, a nieco później książę Jan II wzniósł wspomniane wieże ze stożkowatymi dachami z łupku, broniące bramy Craffe*17. Ta lotaryńska stolica dumnie opierała się szturmom armii burgundzkiej, która dzięki swym kontyngentom z Luksemburga, Franche-Comte, Sabaudii i Anglii stała się ponownie groźna. W przypadku otoczonego miasta nie było to możliwe: już na początku oblężenia Campobasso kazał schwytać pasące się pod murami stada. Jak długo wytrzyma Nancy w tych warunkach i przy chłodnej, deszczowej jesiennej pogodzie?
Najwyraźniej nie przejmując się kanonadą, Oliwier de la Marche poprowadził swego więźnia w stronę ogromnego obozu. Przeciął różne kwatery, gdzie pracowali liczni rzemieślnicy: płatnerze, rymarze, kołodzieje, cieśle, nożownicy, piekarze, rzeżnicy, a nawet aptekarz. W tamtych czasach obóz armii był sporym miasteczkiem. Nie brakowało tam ani szynków, ani markietanek, których obóz znajdował się nieco na uboczu. Książę Karol zmniejszył ich liczbę do trzydziestu na kompanię, ale nadal było ich dużo.
Gdy dzień miał się ku schyłkowi - a zmrok w ponure, listopadowe dni zapadał wcześnie - huk dział ustał. Oblegający powrócili do obozu unosząc swych rannych. W oblężonym mieście dzwony kościołów Saint-Epvre i Saint-Georges biły na Anioł Pański; po obu stronach murów odkryły się głowy, a wszyscy znieruchomieli w krótkiej modlitwie. Eskorta Fiory uczyniła to samo... Wreszcie, przekroczywszy dawne fortyfikacje starej siedziby komandora zakonu świętego Jana z Jerozolimy, znajdującej się około dwustu metrów od murów, ujrzeli strzeżone przez wojsko miasteczko wspaniałych namiotów ustawionych wokół największego, ogromnego, purpurowego pawilonu, którego środkowy szczyt wieńczyła złota kula ozdobiona koroną. Tuż obok zatknięto wielki, fioletowo- czarno srebrny sztandar, a wokół krzątał się tłum stajennych, giermków i paziów odzianych w barwy księstwa Burgundii. Inne namioty ozdobiono herbami księcia de Cleves, księcia Tarentu, ambasadorów i kawalerów Złotego Runa. Pawilon, który znajdował się najbliżej siedziby księcia, nieco większy od innych, miał wspaniałą, fioletową barwę. Górował nad nim złoty krzyż. Było to czasowe schronienie legata papieskiego, Alessandro Nanniego, biskupa Forli.
Wszystkie te prowizoryczne schronienia, z których niektóre mogłyby rywalizować z prawdziwymi domami pod względem solidności i elegancji, były o tej porze pełne ożywienia. W zachowanych budynkach komandorii kucharze podsycali ogień pod pieczeniami i ragoüt, których korzenne zapachy rozchodziły się dokoła. Panował wesoły gwar pozwalający zapomnieć o trwającej wojnie.
Pojawienie się kapitana gwardii wiodącego ubraną na czarno, piękną kobietę o skrępowanych rękach wywołało zainteresowanie, ale Oliwier de la Marche sprawiał wrażenie niewrażliwego na nawoływania i pytania towarzyszy. Szedł wprost przed siebie nie odwracając nawet głowy. Fiora również nie przyglądała się nikomu ani niczemu. Siedząc prosto na koniu, miała wyniosłą postawę pojmanej królowej; nie dostrzegła stojących o kilka kroków od niej dwóch rycerzy, którzy pomagali sobie zdjąć rynsztunek. Twarz pierwszego zastygła przez chwilę w ogromnym zdumieniu, pod wpływem którego nieco zbyt gwałtownie zerwał hełm.
- Delikatniej, błagam! - zaprotestował Filip de Selongey. - Omal nie urwałeś mi nosa!
- Spójrz!... i powiedz mi, czy przypadkiem nie mam omamów?
Mateusz de Prame wskazywał jeźdźców zbliżających się do namiotu księcia.