Выбрать главу

– Głównym podejrzanym… – Popielski starał się mówić wolno; wprawdzie wszyscy obecni w gabinecie lwowscy policjanci, oprócz Stefana Cygana, swe szlify wojskowe zdobywali za cesarza Franciszka Józefa, a doktor Pidhirny studiował na uniwersytecie w Czerniowcach, jednak nieużywana na co dzień niemczyzna mogła utrudnić zrozumienie ważnych instrukcji, które chciał wydać. – Głównym podejrzanym jest śniady brunet lat najwyżej trzydziestu, o skłonnościach pederastycznych. To wszystko wiemy dzięki dyrektorowi Mockowi. Ów podejrzany w dniu zamordowania niezidentyfikowanej Polki, Anny, ubrany był jak kobieta. Ma kontakty z wrocławskim światem odmieńców. Niemiecki celnik z Chebzia pamięta, że często przekraczał on granicę polsko-niemiecką. Zawsze podróżował salonką, w towarzystwie starszych, zamożnych Niemców.

– Męska dama – powiedział po polsku komisarz Wilhelm Zaremba. – Znałem takie za Franza, co jeździły koleją, ale to były wyłącznie dziunie. – Spojrzał wymownie na Popielskiego. – Nie chłopaki. Jeden kurs do Wiednia z zamożnym klientem i nie trzeba było kręcić się przez tydzień na Wałach Hetmańskich.

Spojrzenia Popielskiego i Mocka spotkały się szybko.

– Nie odbiegajmy od tematu, panowie – powiedział z wyrzutem Zubik. – Ad rem. Mamy coś, czego wcześniej nie mieliśmy. Punkt wyjścia. Proszę dalej, komisarzu Popielski.

– Tak – ciągnął wymieniony. – Po dwóch mordach w roku 1935 Minotaur znów się zaktywizował. Zabił po dwóch latach i zrobił to w Niemczech. Jak by pan to wytłumaczył, doktorze?

– To świadczy o tym – niewysoki doktor Pidhirny wstał i podrapał się paznokciem po swej pooranej po-trądzikowymi bruzdami twarzy, o której złośliwi mówili, że jest wyżarta trupim jadem – że on staje się ostrożniejszy. Dwa wcześniejsze morderstwa w okolicach Lwowa, a teraz daleko, w Niemczech, we Wrocławiu… W dodatku zamaskowany kobiecym przebraniem. Na pewno panowie chcieliby zapytać, czy to jest możliwe, aby człowiek o skłonnościach pederastycznych mógł zgwałcić kobietę. Ja jestem zdania, że wiele tu mówi słowo „skłonności”. Być może on uprawia akty dwojakiego rodzaju, jest ich biernym lub czynnym uczestnikiem. W tym drugim wypadku może być normalnym mężczyzną, w pierwszym: może jest tylko beznamiętnym i pasywnym obiektem, który znalazł sobie taki, a nie inny sposób zarobkowania. Na pewno ma ponad normalne potrzeby płciowe. Być może były z nim jakieś perturbacje moralne, w szkole, w bursie, w domu akademickim… To tyle ode mnie.

– Dziękuję bardzo, doktorze. – Popielski kiwnął głową Pidhirnemu, gdy ten siadał. – Oto ważne cechy poszukiwanego: śniadość, jakby cygańska uroda, silnie rozbudzona płciowość i skłonności pederastyczne. W porozumieniu z inspektorem Zubikiem przydzielam panom zadania. Środowisko mężczyzn o gustach greckich spenetruje pan aspirant Stefan Cygan. – Popielski skrupulatnie wymieniał tytuły i nazwiska, bo wiedział z doświadczenia, że niełatwo się zapamiętuje cudzoziemskie nazwiska, a chciał, aby Mock dobrze wiedział, z kim pracuje. – Zacznie pan od chłopców Szaniawskiego i od niektórych bywalców lokalu Atlasa. Szaniawski to znany tancerz, baletmistrz z Teatru Wielkiego – wyjaśnił Mockowi. – Wokół niego jest sporo takich odmieńców, a oni, jeśli już gdzieś są w jakiejś większej gromadzie, to u Atlasa. To tam przychodzą literaci, artyści, a wśród nich czasami pederaści. Atlas to najczęściej…

– Miejsce ich rendez-vous – dokończył Zaremba i zwrócił się z uśmiechem do Cygana. – No, no, Stefciu, ty uważaj na siebie w tym Atlasie. Jesteś taki ładniutki, szczuplutki… To dla nich łakomy kąsek… Jak precli…

Wszyscy z wyjątkiem Mocka i Zubika zachichotali. Aspirantowi Cyganowi, smukłemu, młodemu szatynowi w szaliku wokół szyi, nie było wcale do śmiechu. Obruszył się pogardliwym prychnięciem na insynuacje Zaremby.

– Tak, tam się umawiają. – Popielski wrócił do swojego wątku, poganiany surowym spojrzeniem naczelnika. – Pan aspirant Walerian Grabski zajmie się najpierw aktami w obyczajówce naszych dwóch komend, miejskiej i wojewódzkiej. A potem pójdzie tropami znalezionymi w aktach i przepyta dyrektorów oraz woźnych, zwłaszcza woźnych, bo oni wszystko wiedzą!, burs męskich i akademików.

Grabski, niewysoki i otyły, o wyglądzie poczciwiny, mrużył oczy przed dymem z papierosa i zapisywał w notesie polecenia Popielskiego. Jego nijakość i brak jakichkolwiek wyraźnych właściwości predestynowały go do pracy w charakterze tajnego wywiadowcy i zmyliły już niejednego złoczyńcę.

– Środowisko żydowskie w poszukiwaniu śniadego bruneta odmieńca zinfiltruje pan aspirant Herman Kacnelson – kontynuował komisarz. – Proszę nie zapomnieć, panie aspirancie, również o naszych Ormianach oraz o uchodźcach z sowieckiej Armenii i Gruzji. Dyrektor kryminalny Eberhard Mock, komisarz Wilhelm Zaremba i ja odwiedzimy wszystkie sierocińce i szkoły w województwie.

– Przepraszam, że się wtrącam. – Doktor Pidhirny zerwał się jak sprężyna. – Ale zapomniał pan, panie komisarzu, o Rusinach.

– O kim? – zapytał zdziwiony Mock.

– Rusini. – Popielski starannie dobierał słowa. – To są nasi współobywatele narodowości ukraińskiej i wyznania głównie greckokatolickiego, rzadziej prawosławnego. We Lwowie i w województwach południowo-wschodnich stanowią znaczny odsetek ludności. Obecny tu doktor Iwan Pidhirny jest właśnie Rusinem.

– Rozumiem – powiedział Mock wbrew temu, co się działo w jego głowie. – Ale czy są ważni dla naszego śledztwa? Są śniadzi?

– No i widzi pan, doktorze? – Popielski roześmiał się wesoło. – Pan wszędzie doszukuje się dyskryminacji Rusinów. Nawet jeśli wśród nich nie chcę szukać mordercy. A ja po prostu wymieniam wszystkie inne narodowości, a o Rusinach nie wspominam ani słowem! Dlaczego? Dyrektor kryminalny Mock postawił bardzo dobre pytanie! Nie, panie dyrektorze Mock, śniada cera nie jest znakiem rozpoznawczym Rusinów. Nie różnią się oni niczym od nas.

– Jaka to dyskryminacja, to ja sam wiem najlepiej! -Pidhirny nie zwykł tak szybko ustępować.

– A co takiego pana spotkało? – znów zainteresował się Mock.

– Wie pan – powiedział Pidhirny – że zmuszano mnie do zmiany nazwiska na polskie. Na „Jan Podgórny”! Wykładowca uniwersytetu nie może nazywać się Iwan Pidhirny! I to ma nie być dyskryminacja!

– Niech pan nie przesadza, panie doktorze – oburzył się Grabski, mówiąc po polsku. – W końcu kilku Rusinów pracuje na uniwersytecie, choćby ten archeolog, docent Styrczuk, który walczył u Strzelców Siczowych! A ponadto…

– Panowie, panowie – przerwał mu Zubik – nie zamęczajmy dyrektora Mocka naszymi krajowymi sprawami. Panie doktorze – zwrócił się do Pidhirnego – jest pan jednym z najlepszych medyków sądowych w Polsce i bez pana ekspertyz nic byśmy nie zrobili. I to jest teraz najważniejsze, nie zaś konflikt polsko-ukraiński! Panowie, mam teraz pytanie. – Zubik poprawił się w fotelu, aż ten niepokojąco zaskrzypiał. – Po co mają panowie we trzech przeszukiwać sierocińce? W poszukiwaniu podejrzanego i jego odchyleń moralnych? Przecież tym może się zająć tylko pan

Grabski. A swoją drogą, to po co w ogóle te sierocińce?

– Dyrektor kryminalny Mock wszystko panom wyjaśni. – Popielski spojrzał na Niemca.

Mock wstał z krzesła i spojrzał na zgromadzonych. Tego mu brakowało od trzech lat. Odpraw, koncentracji, trafnych pytań, przerzucania się sugestiami przyprawionymi dyskusjami politycznymi. W Breslau już nie można było dyskutować o polityce. Można było wyznawać jedyne słuszne poglądy i czcić austriackiego kaprala. Mock odetchnął. Tak brakowało mu tego zadymionego świata narad, przekleństw i wyszukiwania tropów! W dalekim Lwowie odnalazł to, za czym tęsknił w swoim sterylnym gabinecie, gdzie dokonywał analiz informacyj i pisał bez końca raporty i sprawozdania.