Выбрать главу

Minęliśmy zakręt, przejechaliśmy między znakiem drogowym a wystrzępionym kikutem jakiegoś drzewa, po czym wóz wtoczył się w rodzaj cmentarnej alejki. W każdym innym miejscu pomyślałbym o źle prowadzonym autobusie – zdruzgotany pień dobrze do tego pasował – ale to była Bośnia. No i niektóre krzyże dźwigały jedynie wysuszone jodłowe wieńce. Tabliczki z nazwiskiem dorobiła się może połowa.

– Szesnaście. – Jovanka dopiero sto metrów dalej dała po sobie poznać, że zauważyła na poboczu coś nietypowego.

– Pewnie mina – powiedziałem cicho.

– Albo egzekucja.

– Nie. – Z jakiegoś powodu chciałem wymazać jej z głowy tę myśl. – To nie jest dobre miejsce na egzekucję.

– Znasz się na tym? – zapytała z goryczą. – Macie jakieś świeże doświadczenia w rozstrzeliwaniu kobiet i dzieci?

– My, Polacy? – upewniłem się.

– Jestem stąd – mruknęła. – Może to mój ojciec czy brat tych tutaj… Albo innych gdzie indziej. Albo przynajmniej pomagał draniom, którzy to robili. Czy choćby nie protestował.

– Albo protestował i to on skończył w takim miejscu z kulą w głowie. Nie opowiadaj głupstw. Tacy jak my nie wywołują wojen.

– Powiedz jeszcze, że to wszystko wina cynicznych polityków i że narody nie mają w tej sprawie nic do gadania.

– To wina cynicznych polityków. Dalej już nie jest tak prosto.

Zaraz potem natknęliśmy się na następne krzyże oraz wrak ciężarówki.

– Dwadzieścia trzy – powiedziała beznamiętnie Jovanka, kiedy minęliśmy ostatnią serpentynę i droga pomknęła prosto ku środkowi przełęczy. Wrzuciłem wyższy bieg i dodałem gazu. Chciałem mieć za sobą to tasiemcowe cmentarzysko. Zakładałem, że ona też.

– Możesz zwolnić?

Zmniejszyłem prędkość do trzydziestki, ale ponieważ niemal przykleiła się nosem do szyby, chłonąc widok zalesionego stoku na północ od nas, zwolniłem jeszcze bardziej. Zresztą sam też chciałem popatrzeć. Pewnie dlatego tak późno zauważyłem radiowóz. Stary volkswagen stał daleko w głębi pobocza. Moją uwagę zwrócił dopiero ruch.

Najpierw wdepnąłem hamulec, a dopiero potem zidentyfikowałem przeszkodę. Przed zderzakiem stał wielki, bardzo kudłaty owczarek, podobny do bernardyna, tyle że szarobrązowy. Wyglądał poczciwie, jak większość dużych psów, i chyba naprawdę był dobroduszny, bo zamiast obszczekać mnie za próbę przejechania, merdał leniwie długim i pewnie ciężkim ogonem. Trochę dalej ubrany w skórzaną kurtkę i policyjną czapkę mężczyzna chował bez pośpiechu trzymany w lewej dłoni lizak. Może był mańkutem. I może z winy za długiego pasa nosił kaburę nisko na udzie, bardziej w stylu filmowego rewolwerowca niż europejskiego gliny.

– Będziesz tłumaczyć? – Czułem, że powinienem się odezwać i dać dziewczynie znak, iż nie przejmuję się nagłą przerwą w podróży. W każdym razie nie aż tak, by odebrało mi głos.

Nie odpowiedziała. Nie próbowała też brać ze mnie przykładu i witać uśmiechem nadchodzącego gliniarza. Około czterdziestki, wysoki, lekko szpakowate wąsy, smagła twarz, coś kociego w ruchach. Pod wąsem błąkał mu się cień uśmiechu. No i miał psa, w dodatku życzliwego światu. Z drugiej strony – i to też powinno przypaść kobiecie do gustu – nie był na pewno typem faceta, którego można zlekceważyć, naruszając w jakiś sposób prawo.

– Dzień dobry. – Tyle po serbsko-chorwacku nie tylko rozumiałem, ale sam potrafiłbym powtórzyć.

– Dzień dobry – rzuciłem po polsku, opuszczając szybę lewą dłonią i nie zdejmując prawej z kierownicy. Dowiedział się, że ma przed sobą cudzoziemca i że cudzoziemiec nie zamierza denerwować go żadnymi podejrzanymi ruchami.

Odczekał, aż otworzę, i powiedział coś o szybkości. Tyle zdołałem wychwycić.

– On mówi, że jechaliśmy za szybko – Jovanka poinformowała mnie ponuro. – Chce zobaczyć twoje prawo jazdy.

– W schowku. – Czułem, że robię z siebie durnia, ale wolałem nie zdejmować rąk z kierownicy. To była Bośnia. Dmuchałem na zimne, nie przyjmując do wiadomości, że pogorzelisko ma już ponad siedem lat.

Jovanka przechyliła się nad moimi kolanami, wysuwając za okno dłoń z dokumentem, po czym klapnęła piersią na moje ręce.

Przechył okazał się za duży, a gliniarz nie odebrał w porę wkładanego mu prosto w dłoń kawałka plastiku. Oglądał prawo jazdy, nie miałem więc pewności, czy ma problemy z usuwaniem śladów zdziwienia z twarzy, czy po prostu z obcym alfabetem.

– Dziękuję – oddał mi w końcu dokument. – Co tu robicie?

– Zwiedzamy okolicę – powiedziałem z lekkim naciskiem. Jovance nie drgnął żaden mięsień. – Z tą szybkością nie żartował? Zapytaj go.

– Nie sądzę – mruknęła, ale przetłumaczyła posłusznie.

Uśmiech powrócił na twarz policjanta.

– Mówi, że tam z tyłu stał znak.

– Nie zwróciłem uwagi. – Patrzyłem mu w oczy, szare, wbrew śródziemnomorskiej urodzie. – To przez te groby.

– Mówi, że tu wszędzie są groby – przetłumaczyła. – Czy to znaczy, że powinniśmy zlikwidować znaki drogowe? Chce, żebyśmy wysiedli. Coś nam pokaże.

Szliśmy powoli, bo takie narzucił tempo. Za wolno.

– Możesz na mnie liczyć.

Powiedziała to sztucznie niedbałym tonem, nie patrząc w moją stronę. Omal się nie wyłożyłem.

– Jezu… Co ci strzeliło do głowy?

Posłała mi ostrzegawcze, ale i niepewne spojrzenie.

– Spokojnie – złapałem ją za rękę. Tego, że uchwyci się mojej dłoni z ochotą małej dziewczynki, szukającej pociechy w fizycznym kontakcie z którymś z rodziców, nie oczekiwałem. Ale to było właśnie to. Ucieczka, prawda, że tylko duchowa, za moje plecy i prośba, bym pomógł uporać się z czymś, do czego jeszcze nie dorosła. Przeszliśmy ze sto metrów i policjant zatrzymał się w miejscu bliźniaczo podobnym do innych.

– Dzieciaki ciągle próbują przeskoczyć setką przez przełęcz – powtórzyła po nim Jovanka. Zauważyłem z zadowoleniem, że wzięła się w garść. – Nie widać tego, ale to zdradliwe miejsce. Dlatego postawili ten znak na dole.

– Jechaliśmy trzydziestką – uśmiechnąłem się do gliniarza.

– Ale tam jest napisane dwadzieścia.

– Może w milach? – spróbowałem. – Pełno tu Amerykanów, może to na ich cześć?

Zadbałem o asekurację w postaci żartobliwego tonu.

– Gdyby tędy jeździli, z przodu byłaby jedynka.

– Przed dwójką czy zamiast? – zapytałem ostrożnie.

– Przyjechali do nas czołgami. – Jovanka przełożyła to dosłownie, a beznamiętny styl wystawiał jej zapewne dobre świadectwo jako tłumaczce. Ale nie mogłem się uwolnić od myśli, że wielu innych tłumaczy zaczęłoby od zręcznej formuły „on mówi”.

– Chyba rozumiem – powiedziałem powoli.

– Jechaliście bardzo wolno. Większość kierowców ma tu już sześćdziesiątkę na liczniku.

– To chyba dobrze? – posłałem mu niepewne spojrzenie.