– Daj spokój – ścisnęła mi dłoń.
– Ona płaci panu? – Nedić się zdziwił, ale i dość paskudnie uśmiechnął. – No, no…
– Nie za to – warknąłem.
– A za co?
– To już nasza sprawa. – Jovanka przestała bawić się w ostrzegawcze ściskanie mi palców i podjęła bliską sukcesu próbę ich połamania. – Niech pan wypisuje ten swój mandat, sierżancie. I adres posterunku. Bo teraz muszę pana pożegnać. Bez wielkiej przykrości, szczerze mówiąc.
– Marcin – wysyczała, wyżywając się na moich palcach. Nedić popisał się większą spostrzegawczością. Zerknął przez ramię, po czym, demonstrując godną uznania klasę, posłał nam błysk zębów.
– Nadciąga kawaleria? – na poły zapytał, na poły stwierdził. Bez pośpiechu wyjął mały kartonik. – Moja wizytówka. Jak wymienicie marki na dinary, zapraszam na posterunek do Crvenej Dragi.
Zasalutował nonszalancko i odszedł, pozostawiając trochę osłupiałą dziewczynę z kartonikiem w ręku. Jak przystało na stróża porządku, szedł lewą stroną drogi, chociaż kierowca nadjeżdżającego samochodu pancernego nie powinien go raczej przegapić i potrącić. Najpierw musiałby przejechać po mnie.
Gramolący się z włazu dowódca BRDM-a nie miał trudnego zadania: mój maluch nie tylko sylwetką, ale także tablicami starego typu, czarnymi z białym nadrukiem, musiał kłuć w oczy pośrodku bośniackich gór.
– Polacy? – zapytał dla formalności, przekrzykując dudnienie silnika. – Zabłądziliście, co?
– Nie wracacie przypadkiem do batalionu?
– Jeśli panu pasuje, to czemu nie? Możemy was pilotować.
– Dzięki. – Ruszyłem rakiem w stronę samochodu.
– I niech pan spyta żonę, czy nie chce się przejechać takim fajnym czołgiem – poklepał lufę sterczącego z wieżyczki wukaemu. – Miło by było pogawędzić z rodaczką.
– Co to miało być?
Odczekałem parę minut, nim zadałem pytanie. Prowadzący nas niespiesznie beerdeem zdążył minąć dwie nieduże wioski, a ona – taką miałem nadzieję – ochłonąć.
– Co miało znaczyć „co”?
– Ten kawałek, że mogę na ciebie liczyć. – Nie zamierzałem dać się sprowokować.
– Nie wiesz, co znaczy liczyć na kogoś? – burknęła.
– Powiedz jeszcze, że chciałaś przez to powiedzieć: „Nie martw się mandatem, dorzucę się”. – Nie potwierdziła ani nie zaprzeczyła, patrząc w boczne okno. – Naprawdę myślałaś, że zaprowadzi nas do lasu i zastrzeli?
– Nie powiedziałam…
– Nie potrafisz być ze mną szczera?
– Nie jestem histeryczką – powiedziała cicho. – Może i mam trochę problemów emocjonalnych, ale panuję nad tym. I naprawdę możesz na mnie liczyć, niezależnie od okoliczności.
– To miłe. Tylko że nie wspinamy się na Everest, związani jedną liną. Nie potrzebuję bohaterskiej towarzyszki. Histeryzuj sobie, tylko mów mi prawdę. Im więcej o tobie wiem, tym większa szansa, że coś właściwie skojarzę.
Wyrazem twarzy dała do zrozumienia, że mnie nie lubi.
– Niech ci będzie. Tak sobie właśnie pomyślałam: że może nam zrobić coś złego. Przepraszam za głupie babskie lęki.
– O co cię pytał?
– Co tu robimy, kim jesteś… O wszystko. – Uśmiechnęła się nieoczekiwanie. I kwaśno. – Chyba mam w sobie jakiś kurewski gen. Od razu założył, że jestem płatne towarzystwo.
– Kretyn.
– Ale dobrze trafił. To znaczy – poprawiła się – nie w twoim przypadku, tylko tak w ogóle. Faktycznie jestem…
Dałem jej szansę dokończenia. Nie skorzystała.
– Zrobiłaś na nim wrażenie – zauważyłem. – Nie wiem, może coś mi się przywidziało… Z niczym ci się nie kojarzy?
– Ten policjant? – Była mocno zdziwiona.
– Z niczym – odpowiedziałem sam sobie. – No cóż, może po prostu gapił się na dziewczynę o oryginalnej urodzie.
– O czym ty mówisz? – Nadal nie rozumiała.
– Odniosłem wrażenie, że lekko opadła mu szczęka na twój widok.
– Bardzo śmieszne – parsknęła.
– Jestem śmiertelnie poważny.
– Ale nie ślepy – rzuciła z zalążkami złości. – Przecież widzisz, jak wyglądam.
Zasznurowało mi usta na dłuższy czas. Nie byłem aż tak zaślepiony, by nie dostrzegać, że nad jakością jej urody da się dyskutować.
– Zostawmy to – powiedziałem w końcu. – Zaraz będziemy w bazie polbatu. Pamiętasz ją? Byłaś tam kiedyś?
– Chyba zaraz po tym, jak nas znaleźli. A potem…
– Nas? – odwróciłem się tak gwałtownie, że maluch omal nie wylądował w rowie. – Tego mi nie powiedziałaś.
– No… przepraszam. Tak jakoś… Właściwie nie zdążyliśmy jeszcze pogadać – skonstatowała z lekkim zdziwieniem. – Plotę ci tyle bzdur, a o najważniejszych faktach… Może to dlatego, że tamta dziewczyna nie żyje…
– Była druga dziewczyna – podsumowałem. – Razem wpadłyście na tę minę? To dlatego zmarła?
– N…nie – zawahała się. – To znaczy tak… Znaleźli nas razem i jakoś tam byłyśmy ze sobą powiązane, ale ona nie była wtedy ranna. Gdyby była, pewnie trafiłybyśmy razem do szpitala. Ale nic jej nie dolegało, zwolnili ją, no i weszła na minę.
Zza zakrętu wychyliła się strażnica strzegąca wjazdu na teren polskiego batalionu. Worki, zasieki, niebieska flaga zwisająca smętnie z braku wiatru, dwóch wartowników napęczniałych od kamizelek kuloodpornych. Spokój i nuda.
– Kiedy zginęła?
Trudne pytanie. Musiała się zastanowić.
– Nie jestem pewna. Właściwie… to nie w porządku, ale jakoś nigdy się nie interesowałam… Roman mówi, że to nie był ktoś, z kim byłabym blisko. Nie było powodu, by jeździć po Polsce i rozpytywać ludzi. No i chyba wolałam, by pozostała kimś obcym, anonimowym. Może to wredne, ale…
– Mądra dziewczynka – pochwaliłem. – Ale teraz nieźle byłoby się czegoś o niej dowiedzieć. Mówisz: „jeździć i rozpytywać”? To znaczy, że któryś z Polaków może coś wiedzieć?
– Stąd nas odwozili – wskazała otoczony zasiekami kompleks kontenerów i baraków. – Być może nie od razu, bo się ściemniało, a znaleźli nas chyba rano. Na pewno ktoś z nią rozmawiał. Zresztą jeśli Roman zapewnia, że to nie moja krewna…
– Jasne. – Zatrzymałem się za stającym przed bramą wozem pancernym. – Uważasz, że można mu wierzyć? – Zerknęła mi pytająco w twarz. – Teraz się między wami nie układa, ale kiedyś było lepiej. To wtedy opowiadał, jak się poznaliście? – Przytaknęła. – Myślisz, że powiedział całą prawdę?
– Dlaczego sądzisz, że mógł kłamać? – Wyczułem, że nie dotknęło jej moje pytanie, choć ludzi zwykle boli sugestia, iż byli bezkarnie oszukiwani przez bliskich. Może Roman bił za mocno i za często, skreślając się z ich listy.
– Nie wiem – wyznałem. – Pewnie uprzedziłem się do niego. Ale pomyśclass="underline" dziewczyna omal nie ginie na polu minowym i zaraz potem znów się pakuje gdzieś, gdzie leżą miny.
– Wszędzie leżały – powiedziała trochę niepewnie.
– Naczytałaś się gazet, a dziennikarze mają tendencję do robienia ludziom wody z mózgu. Pamiętam, że za moich czasów wpadało na miny około sześciuset osób rocznie. To proporcjonalnie mniej zabitych, niż u nas ginie w wypadkach samochodowych. Jest powód do zmartwienia? Jest. Ale szansa, że się wyleci w powietrze, była jak ta, że w kraju wpadniesz pod samochód.
– Łatwo mówić takie rzeczy, kiedy się tu nie mieszka.
– Nie rozumiesz. Nie bagatelizuję problemu. Chodziło mi wyłącznie o to, że ktoś, kto rano cudem uszedł z pola minowego, nie ma statystycznego prawa zginąć wieczorem na minie. A psychologicznego tym bardziej. Mnie do dziś śni się tamten stok. – Pomilczałem chwilę. – No, krótko mówiąc, nie wierzę, by twoja znajoma zapuszczała się od razu w niebezpieczne miejsca.