– Tylko pomóc? Mnie czy sobie?
– To takie złe? Pisanie o tym, że w życiu nie wszystko się udaje?
– Muszę go w końcu przeczytać – powiedziałem po chwili milczenia. – Nie ma go pani czasem ze sobą?
– Nie czytał pan? – zadarła brwi pod samo niebo.
– A wyglądam? Pisze pani, że wypłakiwałem się pani w kołnierz, a ja nie wyrywam teraz nikomu kudłów. To chyba o czymś świadczy, prawda?
– Nie pisałam o żadnym płaczu – zaprotestowała. – To taki akademicki przykład, przenośnia…
– No to bum – powiedziałem. – Kamień z serca.
Przyglądała mi się jakiś czas. Całkiem przyjaźnie.
– Co pan tu robi?
– Wywiad numer dwa? Powrót nieomylnego?
– Naprawdę pan nie czytał? – zmarszczyła brwi.
– Trzy palce na sercu. Znam tytuł i jedną subiektywną recenzję. Zawierała sugestię, że szlag mnie może trafić od lektury, więc zbieram się powoli na odwagę.
– Tego co prawda nie napisałam – zastrzegła się – ale żalił się pan, że nie ma nawet na benzynę. A teraz, hokus-pokus, spotykamy się w Bośni. Dziwne, nie uważa pan?
– Sprawy służbowe, żadna turystyka.
– Jakieś niedokończone rozliczenia z armią?
– Nie. Zwyczajna niewdzięczna robota prywatnego detektywa. On jej robi dziecko i znika, ona go szuka. Proza życia.
– Ale tutaj? – Nie kryła niedowierzania. – I akurat pan?
– A zna pani innego sławnego detektywa, kojarzącego się potencjalnym klientom z Bośnią?
Uniosła dłonie w geście kapitulacji. Zauważyłem, że palce ma bielsze i na oko gładsze od Jovanki, a dłonie mniejsze. Ale już w pojedynku na kształty i proporcje nie pobiłaby tamtej na głowę. W ten pokrętny sposób odkryłem, że moja klientka ma ładne dłonie. Może dlatego przeniosłem wzrok niżej, na stopy dziewczyny. Mimo porannych chłodów były bose pod paskami sandałów. I nie dawały się porównać z ukrytymi w ciężkich buciorach stopami Jovanki.
– Piszę o wyborach – oznajmiła Dorota. – Kręcę się po okolicy, rozmawiam z ludźmi. Tu, w batalionie, mają dobrego tłumacza, więc pomyślałam, że to wygodny punkt wypadowy. No i zawsze tak jest bezpieczniej. Pułkownik Leńczyk mówi, że robi się niespokojnie. Niech pan na siebie uważa.
– Będę – obiecałem. – Ma tu pani telefon?
– Komórkę? Nie, nasze tu nie działają. A dlaczego…?
– Sam nie wiem. – Mówiłem prawdę. – Gdybyśmy mieli się spotkać… Wcześniej trzeba się jakoś umówić.
– Nie zatrzyma się pan tu, w obozie?
– Nie dla psa kiełbasa. Zresztą nie jestem sam.
– Ta pana klientka? – Zgadła od razu, choć wierzyć jej się za bardzo nie chciało. – No, no… Musiało ją przypilić.
– Bo wybrała się na koniec świata z takim facetem?
– Wie pan, że nie to chciałam powiedzieć – rzuciła mi rozżalone spojrzenie osoby niesłusznie oskarżonej. To był niebezpieczny moment. Miała chyba naprawdę wyrzuty sumienia, a ja zapytałem ją o telefon. Wolałem podsunąć jej własny pomysł na rehabilitację, nim zaproponuje coś, czego nie będę w stanie odrzucić.
– Mamy trochę na pieńku, ja i Wojsko Polskie, więc jeśli przyjdzie do pani dyżurny i powie, że kuzyn prosi panią do telefonu, to proszę iść i odebrać. A na razie do widzenia.
Odszedłem. Gdybym pozostał dłużej, mogłoby się to skończyć próbą zaproszenia jej na kolację. No i interwencją Olszewskiego. Wyraźnie czułem między łopatkami czyjś wzrok. Z kapralem Staszuckim rozmawiałem więc krócej. Inna rzecz, że mówiliśmy szybciej, jak żołnierz z żołnierzem. Równie szybko wręczyłem kapralowi banknot, wykonałem w tył zwrot i wróciłem pod wartownię.
– Kto to był?
– Major Olszewski. – Uruchomiłem silnik. – Uszatek.
– To… przezwisko?
– Funkcja. Inaczej: oficer kontrwywiadu.
Jovanka była pod wrażeniem. Oglądała się aż do zakrętu.
– Nie wpuścił cię. Na noc – uściśliła.
– Nas – uściśliłem i ja. – Może przestraszył się twojego wpływu na morale wojska.
– Nie żartuj. Zresztą skąd miałby wiedzieć, że wozisz… Nie dokończyła, a ja na oślep, ale celnie, dotknąłem dłonią jej ust. Zaraz zresztą przeniosłem rękę na kierownicę.
– Wystarczy – oznajmiłem. – Nie chcę więcej słuchać, jaka to z ciebie kurwa.
– Ale to…
– Postawiłem piwo załodze wozu pancernego, musisz to doliczyć do kosztów. Pytałem kaprala, jaki meldunek złożył przez radio, nim tu przyjechaliśmy. To miły i bystry chłopak, więc nie mam powodu mu nie ufać. Nie użył – podkreślam – nie użył słowa „żona”. W ogóle ani słowa o kobiecie. Małkosz i tyle.
– Nie bardzo rozumiem, do czego zmierzasz.
– Olszewskiego nie było przy bramie, gdy podjeżdżaliśmy, a potem stał w miejscu, skąd nie dało się zajrzeć do wozu. Słońce – wyjaśniłem lakonicznie. – Od biedy mógł dostrzec, że ktoś tam siedzi. Nic więcej. A mówił o mojej żonie. Że w ogóle jest, że ładna… – zawahałem się.
– Tak?
– I już nie taka młoda – wziąłem się w garść, odrzucając sentymenty na rzecz profesjonalizmu. – Czyli wypisz wymaluj opisał kogoś, kogo nie widział. Ciebie.
– A co to ma wspólnego… no wiesz.
– To, że major fatalnie rozegrał całą rozmowę. Wsypał się nie tylko na tobie. Dał po sobie poznać, że wie, czym się zajmuję.
– Mógł wyczytać w gazecie – przypomniała.
– Ale nie wyczytał tam, że właśnie jadę do Bośni. A odniosłem wrażenie, że nas oczekiwał.
– Nadal nie widzę związku.
– Za wiele kłopotów i dziwnych zbiegów okoliczności ciągnie się za tobą. Bomba w tapczanie, najazd braci Bigosiaków, Milo Nedić, teraz major służb dość specjalnych, cholernie nieuprzejmy i starający się zniechęcić mnie do pobytu w Bośni. Aż się boję myśleć, co będzie dalej. I nie zamierzam pchać się w kłopoty dla zwykłej dziwki.
Zatrzymałem malucha na poboczu. Widziałem, jak zbladła.
– Chcesz… zerwać umowę? – zapytała po długim zmaganiu się z sobą. – Do tego zmierzasz?
– Już wiem, kim nie byłaś w tamtym życiu. Studentką psychologii.
– Byłam za stara na studentkę. – Mówiła zbyt cicho, bym pokusił się o odgadnięcie, czy to pytanie, czy teza.
– Co ma do tego twój wiek? – parsknąłem. – Mówię, że nie znasz się na ludziach. Jeżeli myślisz, że robię to dla forsy…
– Nie myślę. Chociaż nie wiem, co by w tym było złego.
– Nic – zgodziłem się. – Pomijając fakt, że nie masz forsy i musisz dopłacać w naturze. A że nie bardzo jesteś w tym dobra, na okrągło reklamujesz się jako zawodowa dziwka, co ma nam obojgu ułatwić pójście do łóżka. Ale nie ułatwia. Bo ja nie chcę iść z tobą pod kołdrę jako z panienką na godziny. Teraz jasne?
– Ona była dobra? – spytała z zimnym błyskiem w oczach.
– Hę? – Nie uznała za stosowne odpowiedzieć, jakby przewidując, że sam się domyślę, o co i o kogo chodzi. – Chyba żartujesz… Myślisz, że ta smarkula i ja…? To śmieszne!
– Śmieszne? Niby co śmiesznego jest w tym, że ambitna początkująca dziennikarka idzie do łóżka ze swoją przepustką do kariery?
– Nawet jej nie dotknąłem!
– Nie musisz się tłumaczyć. Nie jestem twoją żoną.
– I dzięki Bogu! Masz urojenia! Myślisz, że robiłbym z siebie idiotę na skalę kraju tylko po to, by zaliczyć jakąś panienkę?! Wielkie dzięki!
– Nie jakąś. Jest… – zacięła się. – Nie mówię, że nie ma klasy. Młoda, piękna, wykształcona i u progu kariery. Połowy by starczyło, by zawrócić facetowi w głowie. A w dodatku to dziwka. Więc zna się na rzeczy.