– A on tam był – domyśliłem się.
– Zniszczył cztery wozy, kilka uszkodził i zabił jedenastu ludzi. – Grek milczał przez chwilę. – Potem niektórzy, niby żartem, zaczęli mówić, że to chyba diabeł.
– Też przeżył wojnę? – zapytała cicho Jovanka.
– A któż to wie? – westchnął Kosta. – Serbowie próbowali się dowiedzieć, kim był, ale nigdy im się nie udało.
– Dużo…? – Nie odważyłem się skończyć, Jovanka nie przetłumaczyła, ale i tak zrozumiał.
– Na przełęczy, po obu stronach, jest czterdzieści pięć symbolicznych grobów. Może co trzeci to sprawa artylerii i min, ze dwie osoby zastrzelono pod Pecinacem, ale reszta to jego robota. No i trzeba dodać kilkunastu, których udało się wyciągnąć i zmarli gdzie indziej. W sumie będzie z pół setki. Rannych nie liczę. Ani kalek.
– Kalek? – powtórzyła Jovanka. Kosztem tłumaczenia naturalnie, ale po służbie w Bośni co nieco po serbsko-chorwacku rozumiałem i nie we wszystkim byłem zdany na nią.
– Używał półcalowego karabinu, prawdziwej armaty. Byle co nie zatrzyma rozpędzonej ciężarówki gnającej setką, a tak się tam jeździło. Zresztą większość mimo wszystko się przebijała. Za to gdy pocisk trafił człowieka…
W tym momencie Jovanka urwała, z przepraszającą miną zapytała o coś Kostę i na dłuższą chwilę znikła za nieoznakowanymi drzwiami. Piłem, wpatrując się w rozjaśnione uśmiechem oblicze Mehcicia. Prezentował się znakomicie, sam bym chętnie na niego zagłosował.
– Jak to było z panem i Rzeźnikiem? – Jovanka, wyraźnie szczęśliwsza z pustym pęcherzem, po raz pierwszy przejawiła inicjatywę.
– Poszedłem kiedyś przez przełęcz. Rano, we mgle. No i jak już byłem pośrodku, zaczęło dmuchać. Łupnęło przede mną, aż ziemia na metr podskoczyła. Od razu się zatrzymałem, bo ktoś mi opowiadał, że jakąś kobietę Rzeźnik zatrzymał strzałami, obejrzał sobie i puścił. A że był gdzieś blisko, tobym i tak nie uszedł. Byłem w wojsku, wiem, co można zrobić z karabinem. Na moje oko znajdował się wtedy najwyżej dwieście metrów ode mnie. Położyłby mnie bez trudu pierwszym strzałem, bo z tej odległości czy się biegnie, czy stoi… A on dobrze strzelał do ruchomych celów. Więc stanąłem i czekam. Nic. A potem słyszę, że coś pobrzękuje, jakby ktoś walił żelazem o żelazo. Nie przyszło mi do głowy, że próbuje mnie przegonić, a szkoda mu marnować amunicji. W końcu jednak uznał, że może nie słyszę albo nie rozumiem, no i wygarnął mi pod same nogi.
– Nie próbował wołać? – zainteresowałem się. – Jak rozumiem, było cicho. Z tej odległości nie zrozumiałby pan słów, ale kiedy ktoś krzyczy, wiadomo, że nie będzie strzelał.
– Też się nad tym zastanawiałem. Może się bał, że oprócz nas ktoś jest w pobliżu i po tym wołaniu się zorientuje, gdzie Rzeźnik siedzi. Strzał niby jest głośniejszy, ale krótki. A może gardło go bolało? Wcale bym się nie zdziwił. Im gorsza była pogoda, tym większa szansa, że Rzeźnik polezie na Glavę. Brał Serbów na przetrzymanie, to był chyba główny element jego taktyki. Jeżeli leje trzy dni albo panuje ostry mróz, to zwyczajny milicjant nie wytrzymuje w zasadzce. A jeśli nawet, to tak bardzo troszczy się o to, by jakoś przetrwać, że nie ma już głowy do podchodów. Z tych, co chodzili upolować Rzeźnika, dwóch zmarło na zapalenie płuc, paru poodmrażało sobie różne rzeczy, a chorych uzbierałby się przez te lata cały szpitalik. Więc myślę, że dostał nieźle w kość. Nie przesiadywał na stanowisku tak długo jak ci w zasadzkach, ale czasem musiało to trwać parę dni. I w gorszych warunkach, bo myśliwi mogli się trochę poruszać, rozgrzać, wymieniać…
– Dlaczego pana nie zastrzelił? – Niezręczne pytanie, ale rozmowa za pośrednictwem Jovanki miała swe dobre strony. Wiedziałem, że dziewczyna wygładzi kanty.
– Znali mnie w okolicy – uśmiechnął się. – No i szedłem od frontu, nie na front. Przed wojną musiało mu smakować moje wino albo piwo.
– Czyli byłby stąd… – mruknąłem. – Nie domyśla się pan…?
– Tu każdy ma swoje domysły. To legenda. Ja… no, też mam. Tylko niewiele z tego wynika. Był tu taki jeden, Juka Spahović, gajowy. Straszny babiarz, wszyscy go znali, a połowa miała mu ochotę mordę obić, bo żadnej nie darował… Widywano go w oddziale Sułtana. Wtedy też się mówiło o nim i kobietach, tylko już… no, rozumiecie. – Sposępniał, umilkł na jakiś czas. – Ale ponoć zginął na Sułtańskim Moście.
– Sułtański Most?
– Tak go potem nazwali. Mały mostek, u dołu jeszcze mniejszy potok, ale wtedy, wiosną, zrobiła się z niego prawdziwa rzeka. Oddział Sułtana cofał się tamtędy i wpakowali się chyba w czterdziestu na most, próbowali przeskoczyć z marszu… Mieli pecha, bo akurat z drugiej strony nadjechał ojciec Nenad. Jak zwykle w swoim łaziku, z kochanką, karabinem maszynowym, całą skrzynią kałaszy, kierowcą i jeszcze jednym pomocnikiem.
– Kochanką?
– Tak ludzie mówili. A inni, że to chorwacka zakonnica, bo ubierała się na czarno i nosiła taki wielki krucyfiks na piersi. Aż do końca trzymała z Nenadem, chociaż wariat był z niego, że strach mówić. Podobno razem zginęli.
– Wariat rozbijał się po okolicy z karabinem maszynowym i skrzynią automatów?
– Jego brat – wyjaśnił – był ważną figurą u Karadżicia, więc nikt nie śmiał popa palcem tknąć. Ci dwaj z nim to były niezłe zabijaki z porządnie zapapraną przeszłością. No, ale na broni się znali. Nenad zresztą też, a ponoć i dziewczyna. Cała czwórka waliła do Muzułmanów jak do kaczek. Położyli paroma pierwszymi seriami ze dwunastu chłopaków Sułtana, potem drugie tyle wystrzelali, kiedy tamci próbowali uciec z mostu. Rano się wszystko zaczęło, potem cały dzień padał deszcz, zimno było jak diabli, prawie mróz, a do wieczora nikt nie zszedł z mostu. Gdyby Nenad miał chociaż jednego strzelca na drugim brzegu, to wykończyłby i Sułtana, i prawdopodobnie Rzeźnika. Kiedy się ściemniło, Sułtan wyprowadził niedobitki. Jakoś zleźli po filarze do rzeki. Paru chyba spadło, połamało się. Potem naliczono prawie trzydzieści trupów. – Uśmiechnął się bez radości, choć i bez żalu, jak na neutralnego przystało. – Od tej pory krąży po okolicy taki nasz miejscowy dowcip: Sułtan umiera, trafia do czyśćca, no i pytają go, co za jeden. A że obok już diabeł widły na muzułmanina szykuje, Sułtan szybko odpowiada, że chrześcijanin, jak najbardziej. „Tak? To powtórz przykazania”. Na to on, że stary już jest, pamięć nie ta, a tego w dzieciństwie uczą. „No, ale chyba pamiętasz, ile ich jest?” „No pewnie. Jedenaście”. Anioł się zdziwił i pyta o to jedenaste, a Sułtan na to: „To akurat pamiętam, bo mnie ojciec Nenad na stare lata dokształcił. Jedenaste mówi: «Nigdy więcej przez most»„.
Jovanka przetłumaczyła gładko i nawet zaczęła się śmiać razem z nami. Ale zaraz potem jej twarz zastygła w nieokreślonym grymasie. Kosta uznał go za niemą ocenę jakości dowcipu, bo szybko powrócił do głównego wątku.
– Juki Spahovicia w każdym razie nie rozpoznano wśród poległych.
– Dlaczego pan myśli, że to on był tym snajperem? – Odczekałem z tym chwilę, dając Jovance czas na zrobienie porządku z twarzą.