– On mówi, że została w Doboju. Nocuje w jakimś pensjonacie. Chce nas tam zaprowadzić.
– Oszalałeś?! Nie będziemy ryzykować…
Kwestia miała być dłuższa, ale człowiek z obrzynem jej nie skończył. Trudno się dziwić. Dokładnie w chwili, gdy wreszcie zacząłem go widzieć, coś długiego przemknęło tuż obok jego ucha, minęło nas o metr i uderzywszy o kamień, znikło w ciemności, wywijając nieskładne kozły. Bardziej po dźwięku niż kształcie rozpoznałem solidny kij.
Zaskoczenie było pełne. Facet z latarką machał nią chaotycznie, a kiedy wreszcie trafił w przygiętą w biegu ludzką postać, od razu ją zgubił. Potem zmarnował już tylko ułamki sekundy na ponowne odnalezienie szarej plamy swetra, ale też trochę na dziwienie się.
Był zdziwiony, bo choć ociekające wodą ubranie lepiło się do ciała, włosy lepić się nie zamierzały, wskutek czego pędząca na niego Jovanka promieniowała kobiecością równie silnie jak latarka światłem. Wiedziałem, że dziewczyna jest duża i silnie zbudowana, ale on jej nie znał i przy zwodniczym oświetleniu mógł ocenić jedynie proporcje ciała swej przeciwniczki. Gdyby nie ten pierwszy, prawie celny kołek, który musiał napędzić mężczyźnie stracha, a przede wszystkim drugi, cofający się wraz z ramieniem, właściciel obrzyna chybaby nawet nie pomyślał o użyciu broni. W zderzeniu dwóch instynktów zwyciężył ostatecznie ten silniejszy, krzyczący: „Zabij zagrożenie, przeżyj!”, lecz krótka chwila wahania przesądziła o wyniku starcia. Ona i oczywiście przypadek.
Strzelając z odległości paru metrów, mężczyzna spudłował. To nie śrut, tylko oszczep dosięgnął celu. Ugodzony w okolicę prawego obojczyka, Bośniak zatoczył się w nieskładnym piruecie, a jego broń poleciała łukiem pod nogi dziewczyny.
Gdyby w grę wchodził oszczep z prawdziwego zdarzenia, facet byłby pewnie załatwiony. Ale Jovanka rzuciła się do tej wariackiej szarży, mając do dyspozycji jedynie zastrugane scyzorykiem gałęzie, nieudolnie udające prawdziwy oręż, i to przeciw rybom. Smukłe i niezbyt wytrzymałe ostrze nie poradziło sobie najlepiej przy uderzeniu w cel. Drzewce ani nie przebiło się na wylot przez bark Bośniaka, ani nawet nie utkwiło w nim na dłużej.
Być może to uratowało mi życie. Zaatakowany utrzymał się na nogach, a atakująca właśnie zdawała się potykać i padać na mokrą trawę. Gdyby padła, kopniak czy skok na plecy zakończyłby walkę. Kolega byłego strzelca tak to zapewne widział i dlatego nie ciachnął mnie odruchowo po szyi, by zabezpieczyć sobie tyły i skoczyć z odsieczą. Sprężył się i nieco zmienił pozycję, nie pobiegł jednak ani nie wstał. Na sekundę tylko zapomniał, po co tu jest.
Kopnąłem go kolanem w lewą nerkę. Żałośnie słabo. Gdyby nie fakt, że obrócił się nieco i od klęczenia przeszedł do kucania, obejrzałby się pewnie i zapytał ze zdziwieniem, czy czegoś od niego chcę. Na szczęście siedzenie na piętach to jedna z najmniej stabilnych pozycji, jakie można przyjąć. Poleciał więc szczupakiem na twarz.
Prawie udało mi się zerwać na nogi. Zdążyłem dostrzec, że Jovanka podrywa leżącą w trawie strzelbę, a mężczyzna z pokiereszowanym barkiem wali się na nią z góry, po czym coś mignęło mi przed oczami i po raz trzeci dostałem butem w głowę. Nogi wpadły w poślizg, łokieć lewej ręki puścił i zwaliłem się na brzuch z hukiem w czaszce i falą uderzeniową kołaczącą się po całym kręgosłupie. Tym razem już na wejściu znalazłem się w beznadziejnej sytuacji taktycznej. Bośniak upadł lepiej, zdążył przewrócić się na plecy i zaczął zasypywać mnie gęstymi i ciągłymi ciosami nóg.
Leżał za blisko i starał się dzielić uwagę między mnie a tamtych dwoje. Kiedy w końcu uznał, że lepiej będzie mnie zarżnąć, było już za późno. Dopadł mnie od tyłu, opasał ramieniem szyję – i na tym poprzestał, mimo noża, którego czubek czułem na skórze.
Skoncentrowałem się i spojrzałem na Jovankę.
– Rzuć to – wycharczał ten z tyłu. – Bo mu…
Mówił po swojemu, więc nie zrozumiałem końcówki. Nieważne. Sytuacja była jednoznaczna i na dobrą sprawę facet popadał w banał, w ogóle otwierając usta.
Właściciel obrzyna leżał jakiś metr przed szeroko rozstawionymi nogami dziewczyny. Pięknie oblepionymi mokrymi spodniami od dresu, cudownie kształtnymi, i jeszcze cudowniej silnymi nogami, które przybiegły tu, by nieść mi ratunek, i które tak bardzo chciałbym całować do końca życia. Gapiłem się na nie, bo – choć to dziwnie brzmi – z nich właśnie promieniowała duchowa siła dziewczyny. Tak nie stoją ludzie zalęknieni, ludzie przytłoczeni rozwojem sytuacji i pozwalający się nieść nurtowi wydarzeń. Miałem dość rozsądku, by zdawać sobie sprawę, że to, co trzyma w rękach, niewiele tak naprawdę zmienia, ale kołatała we mnie odrobina nadziei, że coś bardzo ważnego da się ocalić z tej katastrofy. Ją.
– Nie oddawaj broni – powiedziałem nie za głośno, ale dobitnie. Bośniak trzasnął mnie w ucho, krzycząc coś o zamykaniu się. – Zabije cię, jeśli odłożysz strzelbę.
Tym razem nie oberwałem. Nie miał trzech rąk, nie mógł trzymać mnie, noża i boksować równocześnie. Gdybym choć na parę sekund zdołał pochwycić jego uzbrojoną dłoń, byłby skończony. To znaczy: o ile dziewczyna stanęłaby na wysokości zadania, podbiegła i w taki czy inny sposób przyłożyła mu ze strzelby. Chyba obaj nie wierzyliśmy, by była do tego zdolna.
– Co proponujesz?
Trochę wstrząsnął mną jej głos. Ukrywając się w strumieniu, musiała połknąć jakąś bryłkę spływającego z gór lodu. Ktoś, kto by ją nadal lekceważył jako nieskuteczny dodatek do obrzyna, dowiódłby dużego braku wyczucia.
– Zamknij się! – wrzasnął Bośniak.
– Jeżeli mnie dźgnie – zignorowałem go – poczekaj, aż się odsłoni i podejdzie bliżej. Dopiero wtedy strzelaj. Rozumiesz? Masz jeden pocisk, nie możesz go zmarnować.
– Cicho! – W głosie nożownika pojawiły się pierwsze nutki bezradnej złości. Zapatowali się z Jovanką dość skutecznie i wszystko uzależnione było teraz od emocji łączących ze mną dziewczynę. Problem sprowadzał się do tego, czy okaże się zdolna do wytargowania mego życia. Mężczyzna z nożem przemyślał to sobie i powiedział do Jovanki parę zdań, których nie zrozumiałem.
– Nie wiemy, z kim zadarliśmy – przetłumaczyła. – Ale pozwolą nam ujść z tego z życiem. Mamy tylko natychmiast opuścić Bośnię. Mówi, że próbowali się jedynie dowiedzieć, czego tu szukamy. Jak mu powiesz, a ja odłożę strzelbę, to on cię puści i rozstaniemy się w zgodzie. Powtórzył dwa razy, że gdyby im zależało na twojej śmierci, już byś nie żył.
– Chce pogadać? Dobra. Zapytaj, dla kogo pracuje.
Bośniak zaprotestował, nim w ogóle otworzyła usta.
– Ty masz się zamknąć – przełożyła na polski, robiąc mały krok w stronę czy to latarki, czy samochodu. – Bo jeszcze jedno słowo, a poderżnie ci gardło.
– Powiedz mu, że wtedy go zastrzelisz.
Nie powiedziała. Wszyscy doskonale znaliśmy reguły gry, a zabijanie jedynej żywej tarczy daleko poza nie wykraczało. Bośniak nie był jednak całkiem bezradny.
– Obetnie ci ucho – przetłumaczyła Jovanka jego rzucone w pośpiechu słowa. Nadal przemieszczała się wolno, lecz wyraźnie, na swoją lewą stronę. Na razie dało się to uzasadnić tym, że facet, którego potraktowała najpierw ościeniem, a potem, zdaje się, obrzynem, poruszał się i obmacywał głowę. Trudno było winić kobietę i posiadaczkę jedynego naboju, że wolała nie stać za blisko.
Prawa ręka mężczyzny cofnęła się sprzed mego gardła, nóż znad tętnicy zawędrował nad prawe ucho i znieruchomiał ponownie, trzymany pewnie w odchylonej w bok ręce. To, co robił, byłoby może błędem, gdyby naprzeciw nas stał snajper antyterrorysta albo jakiś bezmyślny amator strzelania, niespecjalnie przejęty moim losem. Ale w danych okolicznościach trudno było mówić o błędzie. Prawdę mówiąc, i zawodowiec postawiony na miejscu Jovanki nie zaryzykowałby strzału, mając taką broń i choć cień nadziei na kompromis. Dziewczyna trzymała się zdumiewająco dobrze, rozumiała zasady i nie potrzebowała moich rad aż tak bardzo, by warto było prowokować Bośniaka. Uświadomiłem to sobie jeszcze dobitniej, gdy stanęła nad latarką i podnosząc obrzyn bliżej oczu, popchnęła ją stopą. Stożek światła ustawił się teraz w naszym kierunku. Natychmiast przestałem ją widzieć. Bośniak zaprotestował jakąś mocno plugawą klątwą. A potem rozległ się huk.