Выбрать главу

Coś smagnęło mnie po skroni, ostrze noża zawadziło o ucho i odleciało w tył, a na policzku poczułem wilgotny podmuch podobny do tego, jaki daje psiknięcie aerozolem. Lewa ręka Bośniaka odskoczyła do tyłu, zdążyła jednak pociągnąć mnie za sobą. Wykonałem przewrót przez bark, przetoczyłem się w bok i zerwałem na kolana, gotów do odparcia ataku noża. Niepotrzebnie. Nie byłem pewien, gdzie wylądował nóż, ale dzięki latarce natychmiast dostrzegłem, gdzie wylądowała trzymająca go ręka. Nawet jeśli dłoń nadal zaciskała broń, robiła to w odległości niemal dwóch metrów od reszty Bośniaka. Rozluźniłem mięśnie. Tylko na filmie człowiek, któremu właśnie odstrzelono połowę ramienia, trafiając w łokieć grubym śrutem, może zerwać się i atakować. W rzeczywistości raczej leży i próbuje nie umrzeć na skutek szoku.

Jovanka też nie zniosła tego najlepiej.

– Zabiłam cię? – wymamrotała, a potem wypuściła dubeltówkę, padła na kolana i zwymiotowała. Miała niezawodne oko tej nocy. Po raz drugi trafiła idealnie – prościutko w szkło latarki.

– Teraz ty – powiedziałem, opadając na materac. Ułożyliśmy na nim wszystko, co mogło służyć do udzielania pierwszej pomocy oraz wiązania jeńców. Jednoręki przeżył i nic nie wskazywało, aby w najbliższym czasie umarł z upływu krwi, a jego kolega, związany i zabandażowany podartą bielizną, wylądował w samochodzie.

– Mam się przebrać? – domyśliła się Jovanka. – Ale w co?

Rzuciłem jej dwie lekkie koszulki z krótkimi rękawami, szorty i parę skarpet. Potem uśmiech, trochę przepraszający, ale też odrobinę kpiący. I na końcu jedne z moich majtek.

– Strój na noc – pokiwała głową. – We wrześniu i w górach. Mam w tym iść między ludzi?

– A pójdziemy?

– Usiądź tyłem – zażądała. – A jest inne wyjście?

– Chcieli nas zabić. – Właściwie to się cieszyłem, że się przebiera i mogę patrzeć w drugą stronę. – Możemy skończyć walkę i zakopać ich w jakimś dyskretnym miejscu.

Jakiś czas było cicho.

– Nie powiedziałeś tego poważnie. – W jej stłumionym głosie niewiara mieszała się z osłupieniem. Dałbym sobie uciąć rękę, że zastygła w połowie wykonywanego ruchu i że cokolwiek zdejmowała, musiała wyglądać ładnie. Ale nie dlatego się uśmiechnąłem.

– Oni by nas tak właśnie potraktowali.

– Nie powiedziałeś tego poważnie – powtórzyła twardszym, domagającym się szybkiego zaprzeczenia tonem.

– Jestem żołnierzem. To polega na tym, że robi się przeciwnikowi wszystko, co on usiłuje zrobić tobie.

– Nie w każdej armii morduje się jeńców – poinformowała mnie oschle.

– I tu się mylisz. Żołnierz ma unieszkodliwić przeciwnika. Jeśli nie może odesłać jeńca na zaplecze…

– Zamkną ich – powiedziała nie całkiem pewnie.

– Albo nas. Jeśli oddamy ich bośniackim glinom, to pewnie trafią na starych frontowych kumpli. I wtedy my możemy wylądować w ziemi.

– Mówisz poważnie? – W zasadzie się powtarzała, ale teraz było to przynajmniej pytanie.

– Nie pokażę palcem, kto spodziewał się kuli w łeb za przekroczenie szybkości. Tym razem naprawdę możemy się liczyć z czymś takim. Oni mają za sobą wojnę.

Mój szary sweter plasnął miękko o ziemię. Płomień świętego oburzenia jakoś go nie wysuszył.

– Jest jeszcze SFOR – powiedziała. I chyba usiadła.

– Owszem. Z mojego punktu widzenia najwygodniej będzie oddać tych dwóch. Wtedy żołnierze poproszą nas grzecznie o pozostanie pod ich opieką do momentu wyjaśnienia sprawy, a zaraz potem zostaniemy zapakowani do samolotu i odesłani do kraju. Problem w tym, że mamy tu coś ważnego do załatwienia. Nie chcę dramatyzować, ale na drugiej szali też leży ludzkie życie. I to nie życie oprycha, który przychodzi nocą i próbuje podrzynać gardła całkiem obcym ludziom.

Spodnie wylądowały obok swetra. Potem coś znacznie lżejszego, dyskretnie rzuconego poza zasięg mego wzroku. Nie spieszyła się. Kiedy kobieta rozbiera się tak powoli w obecności mężczyzny, zwykle nie o to chodzi, ale wiedziałem, że Jovanka po prostu wykorzystuje ten czas na myślenie.

– Dzięki – mruknęła w końcu.

– Hę?

– Wiesz, o czym mówię – powiedziała jeszcze ciszej.

– Nie mam zielonego pojęcia.

– Nie zrobiłbyś tego. – Wyczułem jej uśmiech. – Nawet teraz. Więc zamknijmy ten temat, zgoda?

– Co znaczy: „nawet teraz”? Co masz na myśli?

– Tylko to, że uratowałam ci życie – odparła. – Nie bój się. Nic więcej.

Nie odważyłem się dalej pytać.

Odnalezienie posterunku okazało się dziecinnie proste: jak biuro westernowego szeryfa stał w samym środku wsi, przy jedynej ulicy. Po trzecim dzwonku za zakratowanymi oknami błysnęło światło.

– Mam nadzieję – uśmiechnąłem się słabo do trzęsącej się obok Jovanki – że nie trafi nam się jakiś nerwus.

Moje nadzieje się ziściły. Szczęknęła zasuwa i w mdłym blasku żarówki ujrzałem trochę zaspanego Mila. Miał na sobie spodnie od dresu, trampki i wymięty podkoszulek. Przede wszystkim jednak miał rewolwer – staroświecki i ewidentnie nieregulaminowy.

– No proszę – gładko przeszedł ze snu do angielskiego. – Pan Małkosz z klientką. Nie od Mamy Hagedusić. – Otworzył szerzej drzwi, dając znać, że mamy wejść. W powstałą szczelinę natychmiast wepchnął się jeszcze bardziej zaspany od pana wielki psi pysk. – Od razu uprzedzam, że nocą też nie biorę łapówek.

Na końcówkę nie starczyło mu już szkolnej angielszczyzny i Jovanka, lizana po gołym kolanie przez Ustasza, musiała znów przyjąć rolę tłumaczki.

– Wymieniliście marki i przyjechaliście zapłacić?

Uśmiechał się, a rewolwer w jego ręce wisiał niedbale przy udzie, ale nie dałem się zwieść pozorom.

– Nie stać nas teraz na mandaty. Ukradli nam wszystkie pieniądze. A jej nawet ubranie.

Przesunął niespiesznym spojrzeniem po odkrytych kończynach, zatrzymując się nieco dłużej na zabawnie kontrastujących z resztą stroju wojskowych butach z opinaczami.

– I przyszliście donieść o kradzieży?

– Nie. O napadzie – wskazałem samochód. – Mamy dwóch rannych. Próbowali nas zabić. Jeden potrzebuje lekarza, a wy tu pewnie macie telefon.

Zerknął na zewnątrz, potem na mnie.

– Nie prościej było podrzucić ich do Doboju? Wiecie, gdzie jest szpital.

Ani jeden mięsień nie drgnął mu w twarzy, choć mnie drgnęło sporo i miał po czym poznać, że uchwyciłem drugi sens tego, co powiedział.

– Żołnierze mogliby nas zatrzymać.

– Ja też – pochwalił się. Po czym wsadził rewolwer do kieszeni, przeszedł na drugi koniec pomieszczenia i przez chwilę rozmawiał stłumionym głosem przez telefon. Jovanka, zwolniona z obowiązków tłumacza, przykucnęła i zaczęła bawić się z psem.

Po dwóch minutach Milo skończył.

– Przykro mi, ale karetka nie przyjedzie. Chyba będę musiał ich sam odwieźć. A was zamknąć. Na noc – dorzucił tonem pocieszenia. – Cóż, skoro to ma być praworządny kraj…

Jovanka przetłumaczyła, ale zaraz potem rozchyliła usta, by zaprotestować. Udało mi się ją uprzedzić.