– Miłe na swój sposób – bąknąłem. Udała głuchą, więc ugryzłem się w język i nie dodałem, że zatrudnianie samotnych matek dobrze świadczy o Mamie H.
Gabinet też dobrze o niej świadczył. Antyki, boazeria, kominek pełen bibelotów, książki, a na ścianach i pod ścianami prawdziwa galeria sztuki. Wisiały tu chyba wszystkie dzieła z gatunku „goła baba i…”, jakie wyszły spod pędzli europejskich mistrzów – oczywiście w reprodukcjach. Nieco więcej oryginałów znający się na rzeczy koneser znalazłby wśród rzeźb, z tym że tu dominowała sztuka Indii i Afryki, czyli wymyślnie kopulujące pary i posążki postaci składających się niemal wyłącznie z zakrywanych na plaży części ciała. Biurko z komputerem było w miarę standardowe, ale już zawieszony obok grafik wywarł na mnie potężne wrażenie. Czekaliśmy na gospodynię ładnych parę minut, więc zdążyłem się połapać, w czym rzecz, choć uroczo zaczerwieniona Jovanka uciekła pod przeciwległą ścianę i udawała, że podziwia co śmielsze erotyki. Najbardziej napalony rzeźbiarz kamasutrysta nie mógł się równać z zatrudnionym przez Mamę Hagedusić plastykiem, który za pomocą prostych, niemal ascetycznych ikon skatalogował najwymyślniejsze ze świadczonych pod tym dachem usług. Zresztą nie tylko pod tym: kolorowymi strzałkami zaznaczono sesje wyjazdowe, a ponieważ obok umieszczono adresy klientów, zorientowałem się, że firma jest zasłużona w odbudowywaniu zaufania między narodami Bośni. Jeśli wierzyć grafikowi, tutejsze dziewczyny miały za sobą pracowitą dekadę i sporo wypraw na serbską stronę.
– Jasny gwint – strzeliłem w którymś momencie palcami. – To mi wygląda na naszego orzełka. Zobacz.
Jovanka rzuciła mi mroczne spojrzenie i wróciła do obcowania ze sztuką. Zaraz potem drzwi się otworzyły i do pokoju wkroczyła pani na tych interesujących włościach. Oczekiwałem wielkiej jak szafa baby po pięćdziesiątce. Była niewysoką, szczupłą czterdziestolatką, która w dżinsach i swobodnie wypuszczonej koszuli w kratę wyglądała na młodszą o dziesięć lat, a poruszała się i uśmiechała jeszcze młodziej.
– Aisza Hagedusić – po męsku potrząsnęła moją dłonią, po czym błysnęła amerykańską angielszczyzną i amerykańskim uzębieniem. – Ona nie jest moja, prawda?
Oboje przez chwilę przyglądaliśmy się Jovance. Dopiero teraz zaczerwieniła się tak naprawdę.
– Nie – potwierdziłem – jest moja. Marcin Małkosz.
– O co chodzi, Marty? Co mogę dla ciebie zrobić?
Wyglądało na to, że cała przesiąkła amerykańskością. To mi odpowiadało. W przełamywaniu pierwszych lodów jankesi są bezkonkurencyjni. Dalej bywa różnie, ale moje ambicje nie sięgały tak daleko.
– Mam nietypową prośbę…
– Bardziej od tego? – pięknie utrzymaną dłonią zatoczyła półkole, wskazując gromady kochających się golasów. – Nie przejmuj się, dobrze trafiłeś. Mam parę albumów. Obejrzyj, coś sobie wybierzesz. Och, przepraszam… wybierzecie.
Jej uśmiech był trochę żartobliwy i na pewno nie kpiący. Właśnie tak, akcentując swą klasę, ale nie obrażając klientów, powinna się uśmiechać kobieta biorąca setki dolarów za noc.
– Chodzi o to, by pani obejrzała ją – wskazałem Jovankę. Aisza uniosła brwi, ale zaskoczona bynajmniej nie była. Miała oko nie gorsze od odźwiernego i potrafiła oceniać ludzi.
– Ja nie kupuję dziewczyn, Marty. Wręcz przeciwnie.
– Nie chcę jej sprzedać. Chcę wiedzieć, czy nie pracowała w branży… Koniec wojny. – Męczyło mnie dobieranie angielskich słów, ale nie miałem odwagi zaproponować Jovance, by tłumaczyła. Niektóre z afrykańskich fallusów były i poręczne, i ciężkie, a ona z trudem gasiła gniewne błyski w oczach. – Jesteś tu monopolistką.
W jej brązowych oczach pojawiło się zainteresowanie.
– To żart? – uśmiechnęła się niepewnie.
– Nie. Miała ciężki wypadek. Straciła pamięć. – Na szczęście przygotowałem się do tej rozmowy i nie potykałem co rusz na brakującym zwrocie. – Nie pamięta niczego sprzed zimy dziewięćdziesiątego szóstego. Ale są podstawy… No, chyba pracowała jako prostytutka.
Jovankę też przygotowałem do tej rozmowy. Miałem nadzieję, że wystarczająco dobrze.
– Jesteś Polakiem, Marty? – Kiwnąłem głową. – Wojskowym? – Jeszcze jedno kiwnięcie. – Mówisz poważnie?
– Po co miałbym kłamać?
Oczywiście nie wiedziała.
– Dlaczego miałabym wam pomagać? – spróbowała z innej strony. – Mężczyźni przychodzą tu wydawać pieniądze. Przysługi to nie moja specjalność.
W jej oczach nie było niechęci. Ludzie lubią niespodzianki, o ile nie są to, dajmy na to, miny przeciwpiechotne. Wyrwałem ją z rutyny, a to się liczyło. Ale czułem, że potrzeba czegoś więcej.
– Teraz nie mamy pieniędzy – powiedziałem cicho. – Może kiedy znajdziemy jej rodzinę… Ale nie mogę obiecać.
Zastanawiała się przez chwilę, marszcząc brwi.
– Przydałoby mi się dojście do polskiego kontyngentu. Może w ten sposób…
– Raczej nie da rady – powiedziałem z żalem. Zamilkła, tym razem na długo. Patrzyła na sterczące z szerokich cholew łydki Jovanki, na rozepchane biodrami szorty i pogniecioną koszulkę, która była z kolei zbyt luźna, by skutecznie zastąpić stanik, skutkiem czego obfite piersi umykały na boki, wołając z dala: „A ona nic nie nosi pod spodem!” Minęło wiele sekund, nim ponownie popatrzyliśmy sobie w oczy.
– Do czego ci to? – zapytała cicho, choć nie aż tak, by przypisać jej chęć zatajenia czegoś przed obiektem naszej rozmowy. – Jej przeszłość – wyjaśniła.
Znalazłem w twarzy Aiszy to coś, czego szukałem.
– Do niczego. Robię to dla niej. Nie dla siebie. Ja… nie ma znaczenia, jak pracowała. Kim była. Cieszę się, że żyje.
– Na pewno?
– Na pewno – uśmiechnąłem się.
– Aż tak ją kochasz?
Patrzyły na mnie obie. Od dawna, ale dopiero teraz odczułem to tak intensywnie.
– Nie trzeba aż tak. Wystarczy zwyczajnie. – Głupio mówić takie rzeczy, gapiąc się w oczy burdelmamie, w dodatku atrakcyjnej jak cholera, ale wolałem to od ryzykowania, iż natknę się na spojrzenie Jovanki. – Nie mówię, że każdy facet… Ale tacy też są.
Przyglądała mi się jeszcze przez chwilę, a potem, z przyjaznym uśmiechem, zagadnęła o coś Jovankę.
– Ona zna angielski – poinformowałem ją, by samemu nie wypaść z grona dobrze poinformowanych. – Lepiej niż ja.
– No to tym bardziej nie pracowałaś – rozwinęła poprzednią myśl. – Zapamiętałabym na pewno. Masz ciekawą twarz. Nie jest piękna, ale… – bezradnie zakręciła dłońmi. – No, gdyby nie wyszło, masz u mnie posadę.
– Dzięki – odparła wstrzemięźliwie Jovanka.
– Sporo dziewczyn wyprawiłam prosto za granicę; większości bym nie poznała, ale ciebie chyba tak. Duża jesteś – uśmiechnęła się. – Nie wydaje mi się, byś tu pracowała.
– A u konkurencji? – zapytałem rzeczowo. – Albo sama?
– Może inaczej… Dlaczego w ogóle myślicie, że pracowałaś na ulicy? Jesteś chora?
– Nie. – Jak na charakter rozmowy, Jovanka trzymała się znakomicie. – Badałam się. – Zerknęła na mnie i szybko uciekła wzrokiem. – I przedtem, i teraz, przed wyjazdem. Jestem czysta. I podobno byłam w przeszłości.
– No więc?
– Nosiła biżuterię – uznałem za stosowne pomóc jej pchać ten kamień. – Tam gdzie większość kobiet nie nosi.