– To on – poinformowała mnie Jovanka po krótkiej wymianie zdań ze zdziwionym, ale na szczęście chętnym do rozmowy gospodarzem. – Ty mów, ja będę tłumaczyć.
Zacząłem od wręczenia Bulatoviciowi mojej legitymacji i zapewnienia, że mam ważną sprawę. Oddał mi ją, praktycznie nie czytając. Zostaliśmy zaproszeni do dużego salonu. Umeblowanie pasowało do właściciela: było stare, sfatygowane, ale roztaczało aurę dawnej świetności.
– Jestem prywatnym detektywem – wyjaśniłem, nie będąc pewien, ile usłyszał od Jovanki. – Szukam śladów pewnej kobiety, która prawdopodobnie była leczona w waszej klinice wiosną dziewięćdziesiątego szóstego.
– U Stojanovicia? – Uśmiech doktora odrobinę przyblakł. – Nie wiem, czy będę mógł panu pomóc. Tajemnica zawodowa obowiązuje lekarza do końca życia. Powinien pan zwrócić się do doktora Stojanovicia. To był jego interes. Ja tam jedynie dorabiałem.
– A gdzie go można znaleźć?
– Po tym, jak mu spalili klinikę, wyjechał do Chorwacji.
– Jeśli mnie dobrze poinformowano – nie patrzyłem na czarnowłose źródło informacji – tamtej wiosny budynek jeszcze stał. Już po zawieszeniu broni.
– Przez wojnę – wyjaśnił – ludzie zrobili się religijni. A dla kapłanów świat byłby lepszy bez ginekologów. Dopóki zwożono rannych, Stojanović był potrzebny, ale potem… Przed wojną – dodał – nikt nie próbował podpalać kliniki.
– Zapytam o okna – zasugerowała nieśmiało Jovanka po chwili niezręcznej ciszy. Podniosła leżący na ławie długopis i zaczęła kreślić na marginesie gazety. W twarzy Bulatovicia pojawiło się zdziwienie i niedowierzanie.
– Tylko tyle wiecie? Że leczono ją w budynku z takimi oknami?
Skinąłem głową, poniewczasie zastanawiając się, czy dobrze to rozegraliśmy. Jeżeli uzna za stosowne wykręcić się od odpowiedzi, będzie miał ułatwioną sprawę.
– Jeżeli to było w Doboju, to u nas – zaskoczył mnie mile. – Co jej właściwie dolegało?
– Rana głowy po trafieniu odłamkiem miny i chyba zapalenie płuc, ale to mogło przyplątać się później. – Jak do nas trafiła? I dlaczego akurat do nas? Odniosłem wrażenie, że raczej mnie sprawdza, niż ułatwia sobie odświeżanie pamięci.
– Przywieźli ją polscy żołnierze. A dlaczego… To właśnie jedno z pytań.
– Nie prościej zapytać rodaków?
– Nie prościej. – Dałem mu trochę czasu na podjęcie decyzji i zrozumienie, że nie naciskam zbytnio. – Pamięta ją pan?
Zastanawiał się jakiś czas. Może nad tym, czy nie wykorzystać swego wieku i nie ukryć się za słabnącą pamięcią. Inna sprawa, że Jovanki ewidentnie nie rozpoznał.
– Był ktoś taki – powiedział ostrożnie. – Szef się tym zajmował. Raz czy dwa poprosił mnie o konsultację. Głowa – uśmiechnął się – to nie jego specjalność. Interniście do niej bliżej niż ginekologowi.
Dopiero teraz zerknął na Jovankę.
– Może pan o niej opowiedzieć? To dla mnie ważne.
– Domyślam się, skoro przyjechał pan z tak daleka. Ale nie jestem pewien… Do czego panu potrzebna ta wiedza?
– Powiedz mu – szepnęła Jovanka.
Powiedziałem o amnezji, chorym dziecku i nieznanym ojcu, który był jedyną szansą Oli. O tym, kto tłumaczy naszą rozmowę, nie wspomniałem. Jovanka trzymała się dobrze, więc Bulatović niczego się raczej nie domyślił.
– Z jakiego powodu polska armia nie chce panu pomóc? To mi wygląda na czystą sprawę.
– Ale chyba nie jest. Dziewczyna trafiła do prywatnej kliniki. Dlaczego? Szpitale nie były aż tak przepełnione, od dawna nie strzelano. Umie pan to wytłumaczyć?
– Żołnierze NATO krótko tu stacjonowali, mogli się nie orientować w miejscowych układach. – Zawahał się, po czym dodał ciszej: – Albo wręcz przeciwnie.
– Co pan ma na myśli?
– Słyszałem kiedyś o żołnierzach, którzy przywieźli na badania dziewczynę czy może kilka… No, krótko mówiąc, chcieli, by je sprawdzić pod wiadomym kątem.
– Czy nie są w ciąży? – zapytałem naiwnie.
– Czy nikogo nie zarażą. – Umilkł na chwilę. – To dowód, że klinika cieszyła się jakimś rozgłosem i uchodziła za dyskretną. Ona – zmienił temat – naprawdę nic sobie nie przypomina?
– Ze szpitala pamięta wizyty polskiego żołnierza. To chyba nietypowe dla waszej kliniki, prawda?
Pokiwał głową, potem westchnął i trochę pomyślał.
– Nie mówię, że nie potrafię sobie przypomnieć tego przypadku. Zastanawiałem się tylko… No dobrze – westchnął jeszcze raz. – Ma pan rację, u pacjentki stwierdzono ranę głowy z naruszeniem kości czaszki, a także wstrząs pourazowy i ogólne wycieńczenie. Dziewczyna była bardzo brudna, ale nie wyglądała na zabiedzoną.
– Kto ją przywiózł?
– Nie jestem pewien… Chyba pamiętam trzech żołnierzy…
– Był tam jakiś oficer? – Rozłożył bezradnie ręce. – Nie rozmawialiście?
– A właśnie – przypomniał sobie. – Oficerowie zwykle znają angielski, a z tamtymi trudno było się porozumieć. Ten starszy chyba był sierżantem. Widziałem go tylko wtedy. To jeden z młodszych odwiedzał pacjentkę.
– Często?
– To już tyle lat… Powiem tak: bywał u niej i wśród personelu mówiło się o tym. O dziewczynach też.
– O dziewczynach? Było ich więcej?
– Dwie. Tyle że druga szybko znikła z kliniki; może nawet tego samego dnia. Postrzelono ją w udo. Niegroźna rana, kula nie naruszyła niczego ważnego. Zmieniłem tylko opatrunek i dziewczyna odeszła o własnych siłach.
– Postrzał? Nie odłamek? Jest pan tego pewny?
– Oczywiście. Skoro zapamiętałem, że to kula, widocznie nie miałem wówczas wątpliwości. Była w złej formie.
– Ta z raną uda? – Trochę się pogubiłem od nadmiaru kobiet w tej historii. A dokładniej: historiach. Bo albo coś źle zrozumiałem, albo z jednej zrobiły się dwie, ciut odmienne.
– Właściwie obie były w marnej kondycji emocjonalnej. Podano im środki uspokajające. Ten podoficer wspominał coś o zaleceniach ich lekarza… a może to Stojanović? W każdym razie sensownie nie dało się z nimi pomówić. Z pana klientką zresztą było tak niemal do końca.
– Co do drugiej dziewczyny… Jak określiłby pan jej stan? – Uniósł pytająco brwi. – Powinna leżeć w domu czy raczej w szpitalu? A może w ogóle mogła biegać?
– Och, nie… Udo to nie serce, ale… Powiedziałbym: łóżko i od czasu do czasu wyprawa o kulach do ubikacji. Łazienki już bym nie zalecał. Brałem pod uwagę możliwość infekcji. Ona też trafiła do nas brudna i śmierdząca.
– Brudna i śmierdząca?
– To typowe na wojnie – uświadomił mnie.
– Chodzi mi o to, że nie trafiły tu prosto z pola minowego. To znaczy – poprawiłem się – moja klientka nie trafiła. A o tej drugiej sam pan wspomniał, że miała opatrunek. Lekarze wojskowi to nie rzeźnicy, myją pacjentów.
– Nie wiem, co panu opowiadała klientka, ale to akurat dobrze zapamiętałem. Nie trafiła do nas prosto spod natrysku.
– Zauważył pan u niej coś dziwnego, nietypowego? Dwa razy otwierał usta i dwa razy zabrakło mu przekonania, by pójść o krok dalej.
– Biżuteria – podsunąłem. Chyba odetchnął, choć nie krył zdziwienia.
– Powiedziała panu?
W fotelu obok nie siedziała kobieta. Siedział tam kobietopodobny automatyczny tłumacz. Pewnie dlatego zaszarżowałem aż tak.
– Jest więcej niż moją klientką. Powiedzmy… no, sypiamy razem. Może kiedyś poproszę ją o rękę.
Bulatović uniósł trochę brwi i pokiwał głową. Jovanka nie zareagowała, jedynie troszeczkę pociemniały jej policzki.
– Cóż – gospodarz powiercił się w fotelu. – Więc wie pan, w czym rzecz. Jestem starej daty i głównie to utkwiło mi w pamięci. Może ginekolodzy częściej oglądają takie obrazki.