– Nosiła złoto dyskretnie – podsumowałem. – Coś jeszcze?
Powiedział kilka słów, których Jovanka nie przetłumaczyła. Wymienili parę zdań i dopiero wtedy zwróciła w moją stronę wolną od emocji twarz.
– Ma wątpliwości, czy powinniście omawiać te kwestie w mojej obecności. Wyjaśniłam, że mnie tu nie ma.
Skinąłem głową i popatrzyłem na doktora.
– Była mocno posiniaczona. – Mówił, nie patrząc na tłumaczkę, a ona wzięła z niego przykład, rozszerzając zasadę niepatrzenia na wszystkich obecnych. – Stłuczenia były w większości wcześniejsze od rany na głowie. Wyglądało to trochę jak przypadek maltretowanej żony. Miała okaleczone stopy, ale to nie było nic świeżego. Biżuterię założono niedawno; rany, zwłaszcza w okolicach pachwiny, nadal lekko ropiały. Na kostkach i nadgarstkach znalazłem ślady otarć. Biodra zdarte, paznokcie rąk w większości połamane, a całe ciało nasmarowane jakimś tłuszczem, chyba margaryną, który przemieszał się z błotem i krwią. Liczne zadrapania, głównie kolan i łokci, ale też dwa spore rozcięcia na łopatce i pośladku. Nie wyglądało to na ślady bicia. Kiedyś opatrywałem nad Adriatykiem plażowiczkę, którą fala zmiotła z przybrzeżnych skałek. Miała podobne obrażenia. Nagie ciało, plus kamienie, plus ruch… Nie potrafię wyjaśnić pochodzenia skaleczeń wczesną wiosną, ale to już pańska działka. No i na koniec; skoro mowa o ciele, ktoś bardzo niedbale posłużył się maszynką do golenia.
– To znaczy…?
– Na jej miejscu chodziłbym tak – daleko odchylił łokcie. – I szeroko stawiał nogi. Przepraszam. – To do pobladłej Jovanki. – To nie na kobiece uszy. Chyba powinniśmy postarać się o…
Odczekałem kilkanaście sekund.
– Możemy? – zapytałem cicho. Twarz miała trochę szarą, kiwnęła jednak głową. – Zapytaj, czy to wszystko.
Rzuciła mi rozżalone spojrzenie, lecz przetłumaczyła, prawie równie płynnie, jak każdą z poprzednich kwestii. To Bulatović się zawahał.
– Nie wiem, czy to ważne… Jej bielizna… to znaczy dół… no, założona była odwrotnie. Na lewą stronę.
– Rozumiem. – Znów dałem Jovance parę sekund. – To było coś stylowego? Koronki, jedwab? No wie pan…
– Nie. Pamiętam, że zaskoczył mnie widok tych wszystkich kolczyków, bo bielizna była… nie pasowała. Ta kobieta wyglądała… kojarzyła się z seksem. A majtki i stanik miała stare, chyba nawet cerowane. Aha, bielizna też była świeżo pobrudzona ziemią i poszarpana. Nie dam głowy, ale prawdopodobnie była w wojskowym dresie, z kocem na ramionach.
– Koc na ramionach? Nie przyjechała na noszach?
– Przytomną bym jej nie nazwał, ale chodziła.
Następna chwila wytchnienia dla Jovanki. Pomyślałem, że może jej potrzebować.
– Wiem, że to trochę głupie pytanie, ale ile mogła mieć wówczas lat?
Przyjrzał mi się z niedowierzaniem, a potem nieoczekiwanie uśmiechnął.
– Więc to prawda, że miłość zaślepia? No cóż… A co wolałby pan usłyszeć?
– Nie rozumiem…
– Zwykle mężczyzna chętniej żeni się z młodszą. Ale to nietypowy przypadek. Dojrzała, rozsądna kobieta ma większe szanse podźwignąć się po takich przejściach.
– Chodzi panu…?
– Pewności nie mam, ale to pachniało bardzo brutalną formą gwałtu. Oczywiście spekuluję. I wcale bym się nie zdziwił, gdyby amnezja miała podłoże bardziej psychologiczne. Ludzie najczęściej zapominają o tym, co chcieliby wymazać z pamięci. Ta pana narzeczona… Jej sprawność intelektualna nie odbiega znacząco od normy?
Gdybym miał narzeczoną, to pewnie by musiała.
– Jest… bardzo bystra. Mądra – dodałem tym samym, mocno stłumionym głosem.
– Tym większa szansa, że któregoś dnia zacznie sobie przypominać przeszłość. Nie jestem psychologiem, lecz na pana miejscu cieszyłbym się, że nie miała wtedy osiemnastu lat.
– Pytałem o wiek, bo to może pomóc w poszukiwaniach. – Musiałem to powiedzieć.
– Rozumiem. Ale nawet w normalnych warunkach trudno ocenić wiek kobiety, a ona była w kiepskim stanie. Myślę… powiedzmy: od dwudziestu pięciu do trzydziestu lat. Na ile wygląda teraz, jeśli wolno spytać?
Ktoś pragnący w tej chwili obrócić moją twarz ku Jovance musiałby użyć buldożera.
– Dobrze wygląda – powiedziałem drętwym głosem. – Bardzo dobrze. – Odchrząknąłem. – Jeszcze jedno… Ta druga dziewczyna. Co się z nią stało?
– Mówiłem: nie leżała u nas. Chyba odjechała z tymi, którzy ją przywieźli.
– To wszystko?
– Nie. Słyszałem, że zginęła. Chyba któraś z pielęgniarek ją znała. To raczej pewna informacja.
– Jest szansa…? Gdyby przypomniał sobie pan, która to pielęgniarka…
– Niczego nie obiecuję, ale… Proszę tu wpaść po południu, może wieczorem.
– Jeszcze jedno: nie pamięta pan, jakiego koloru miała włosy?
Oboje sprawiali wrażenie zaskoczonych, ale Jovanka przetłumaczyła pytanie bez większej zwłoki, a on równie szybko udzielił odpowiedzi.
– Czarne. Bardzo czarne. Tak jak pani – uśmiechnął się do dziewczyny.
Podziękowałem ze trzy razy, potem Jovanka porozmawiała z nim przez chwilę, pożegnaliśmy się i wyszliśmy.
– Nie wyglądasz dobrze.
– Nic mi nie jest – powiedziała chrapliwym półgłosem.
– W bagażniku mam trochę tego spirytusu z tapczanu. Strzel sobie pięćdziesiątkę.
– Nic mi nie jest – powtórzyła, nie potrafiąc wykrzesać z siebie złości. Pokazałem palcem bagażnik i wysiadłem.
Telefon okupowała jakaś gadatliwa mamusia, znudzona pchaniem wózka, więc nim doczekałem się kolejki, Jovanka przemyślała sprawę, wysiadła i chyba nawet zdążyła się lekko wstawić. Przestraszyłem się, by nie przesadziła, ale to nie dlatego po dodzwonieniu się wyrąbałem swoją kwestię w tempie karabinu maszynowego:
– Mówi kuzyn redaktor Kowalak, karta mi się kończy, więc zadzwonię za pięć minut, niech czeka przy aparacie, dzięki! – Odwiesiłem słuchawkę i usiadłem na murku.
Odczekałem minut dziesięć: telefon odbierał szwejk z poboru, a umawiałem się z kobietą. Właściwie powinienem dodać im jeszcze z pięć następnych, ale Jovanka, miotana emocjami, raz po raz pociągała z butelki.
– Podoficer dyżurny…
– To ja, do pani Kowalak. Znalazł ją pan? Mam ważną…
– Już daję.
Jeszcze nie podskakiwałem z radości. W słuchawce równie dobrze mógł się rozlec podszyty ironią głos Olszewskiego.
– Halo? To ty?
– To ja – uśmiechnąłem się do telefonu. – Naprawdę mam mało impulsów, więc krótko: możemy się spotkać? Teraz?
– Gdzie?
– A dokąd możesz się dostać bez pomocy wojska?
– Mam wóz. Czerwona astra.
– To nawet pasuje. Znajdź na mapie wieś Crvena Draga. Tam czekamy.
Wróciłem do wozu, uruchomiłem silnik i sprawdziłem, czy żaden z włączających się do ruchu pojazdów nie jest aby jasnozielony. Dopiero potem zerknąłem na kolana Jovanki i leżącą tam butelkę.
– Wystarczy. Nie upij się. Pilnuj tyłów.
– Mam mocną głowę – mruknęła.
– Słuchaj… nie powinnaś wyciągać pochopnych wniosków z tego, co mówił Bulatović.
– Na przykład jakich? – rzuciła wyzywająco.
– Nie wiem – skłamałem. – Po prostu widzę, że cię nieźle rąbnęło po duszy. Ale to tylko domysły. Mogło być całkiem inaczej.
– Jasne. Mogłam lubić ostry seks i sama się rzucać w łóżku. Stąd te siniaki. Cholera, szkoda, że jestem taka stara i mi się temperament skończył. Tak bym dogodziła Romkowi, że opchnąłby te zasrane szklarnie i nie byłoby problemu z forsą.
Była duża i na pewno potrzebowała sporo alkoholu, by się dobrze wstawić, ale i butelka nie należała do najmniejszych.