– Kto to jest? – zapytałem. – Kto kazał mnie zabić?
Milo roześmiał się z goryczą.
– Musiałem zastrzelić rannego, żeby się dowiedzieć. Myśli pan, że to para gnojków, którzy zaczynają mówić od pogrożenia palcem? – Pokręcił głową. – Tego nie znam, ale o tym bez ręki co nieco słyszałem. Miał na koncie udział w paru pacyfikacjach, w których zginęli serbscy cywile, i co najmniej jedną dziewczynę. Zabrał ją do lasu. Ciała nigdy nie odnaleziono, więc dla sądu to żaden dowód. Ale tu za taką kartotekę dostaje się kulę i nikogo to nie dziwi.
– Nie powie mi pan?
– A ile jest pan skłonny dać za tę informację?
Przeliczyłem w myśli aktywa. Nie było tego wiele.
– Na pewno nie zgodę na strzelanie w łeb jeszcze i temu – pokazałem boks. – Musi panu wystarczyć obietnica dyskrecji.
– To trochę mało.
– Na tyle mnie stać – wzruszyłem ramionami.
– Cóż – mruknął. – Zasięgnąłem o panu języka. Pytałem o trzech frajerów, którzy wylecieli na minach, próbując łazić po Pecinacu. Nadal uważam, że to było głupie. Ale dowiedziałem się, że ten sam oficer i ci sami żołnierze wcześniej ściągnęli z innego pola minowego dwie krowy i smarkatego pastucha. Bez pomocy śmigłowca, bo padało, i szybko, chociaż chłopak nie był ranny i mógł tam posiedzieć następnych parę godzin.
– To było głupie – przyznałem. – Ale co to ma do rzeczy?
– Może nic, ale co konkret, to konkret.
– To nie było po waszej stronie – zwróciłem mu delikatnie uwagę. – Rodzice tego małego dziękowali pewnie Bogu w meczecie.
– Nie o to chodzi. – Odetchnął głęboko. – Cena jest następująca: nim pan wyjedzie, chcę poznać wyniki waszego dochodzenia. – Po sekundzie wahania skinąłem głową. – No i fajnie. Ten facet, któremu nadepnęliście na odcisk, nazywa się Mehcić. Zulfikar Mehcić.
– Ten polityk? – Dorota Kowalak otworzyła szerzej błękitne oczy, udowadniając, że mogą być jeszcze większe i bardziej zabójcze.
– Ten polityk. Z plakatów. – Odruchowo wyciągnąłem rękę, ale to była serbska strona i mimo starań przedstawicieli ONZ plakat wydrukowany w niewłaściwym alfabecie wisiał na ścianie tak długo, jak długo obok stał wojskowy posterunek.
– Znam go – przyznała modrooka. – Ale nie rozumiem…
– Ja też – wyznałem. – To jedynie przeczucie. Gdyby umówiła się pani z nim w jakimś odpowiednim miejscu, darowałbym pani ten artykuł.
– To w końcu kto miałby z nim rozmawiać? Ja?
– Pani. My bylibyśmy milczącym dodatkiem. To znaczy ja, bo Jovanka… – obróciłem się w fotelu, chcąc przyjrzeć się nieco dokładniej plamie mroku zajmującej tylne siedzenie. Od momentu pojawienia się Doroty wiało stamtąd zdecydowanym chłodem.
– O co w tym wszystkim chodzi? – Błękitne oczy jeździły między nami spojrzeniem. – Skoro mam pomóc, powinnam chyba coś wiedzieć.
– I ja także – rzuciła przez zęby Jovanka.
– On może cię znać – wyjaśniłem zwięźle. – Chcę zobaczyć jego reakcję, kiedy pani redaktor przedstawi cię jako swoją tłumaczkę.
– Może po prostu Dorota – uśmiechnęła się słodko Cudowna Dwudziestka. – Skoro razem spiskujemy… Ale nie wiem, czy coś z tego wyjdzie. Raz, że właściwie go nie znam, a dwa, że to polityk. I nie jest zwyczajnym facetem. Można się przestraszyć. Podobno w czasie wojny…
– Wiem, o czym mówisz – przerwałem jej łagodnie.
– Pani redaktor ma rację. – Jovanka dyskretnie, lecz jednoznacznie podkreśliła zdystansowanie od zażyłości z panią redaktor. – Stracimy tylko czas. Nawet mu powieka nie drgnie.
– Zawsze możesz się mylić – pocieszyłem ją. – Jak zobaczę, że ma problemy z okazywaniem uczuć, postaram się go rozruszać. Redaktor Małkosz, spec od chamskich pytań wprost. – Uśmiechnąłem się do Doroty. – To mu pewnie nic nie powie, ale mogłabyś mnie przedstawić jako kolegę z „Nie”.
Roześmiała się. Jovanka, pewnie z przekory, wykrzywiła pogardliwie usta.
– Problem w tym, że miejsce musi być publiczne.
– Myślisz…? – uśmiech Doroty nieco przygasł.
– Bez obaw. Sama powiedziałaś: to zimny gracz. Nie zrobi niczego głupiego.
Zastanawiała się. Niepokoiło mnie, że spogląda przy tym i na Jovankę. Prawie otwarta wrogość w brązowych oczach nie zachęcała do narażania się facetowi pokroju Sułtana.
– Jeżeli mam to zrobić – powiedziała powoli – to nie za darmo.
– Ta dzisiejsza młodzież… – westchnąłem. Jovanka posłała mi kose spojrzenie.
– Ciekawość to mój zawód. Chcę wiedzieć, co tu robicie.
– Wszyscy chcą wiedzieć, co tu robimy – poskarżyłem się. – Chyba dam sobie spokój z tą robotą i napiszę książkę.
– Mógłbyś najpierw spytać – zasugerowała Jovanka lodowatym tonem – czy wyrażam zgodę.
Przez sekundę patrzyliśmy sobie w oczy.
– Ty zgarniasz honorarium – próbowałem ją udobruchać. – Nie zapominaj o tym. I trochę mi zaufaj.
Przewietrzyła mocno płuca, dzięki czemu stwierdziłem, że moja koszulka wcale nie jest taka luźna z punktu widzenia ukrytych pod nią piersi. Odwracałem wzrok ku wyraźnie mniejszym pagórkom nie bez pewnego żalu.
– Zgoda. Po wszystkim dowiesz się, czego szukaliśmy.
Zerknęła do tyłu. I skinęła głową.
– Jak on się tego dowiedział? Po prostu mu powiedzieli?
W głosie Jovanki niedowierzanie górowało nad strachem. Nadal sprawiała wrażenie obrażonej, ale wolałem to od rezygnacji czy płaczu.
– Powiedział – poprawiłem. – Nie zapominaj, że rano był już tylko jeden. Drugiego, jak twierdzi Milo, uśmierciłaś.
– „Jak twierdzi” – zacytowała z przekąsem. – Nawet ty mu nie wierzysz. Obaj z Sułtanem są siebie warci, a ty jednego się boisz, a drugiego traktujesz prawie jak mnie. Bądź konsekwentny.
– Mehcić to polityk, czyli facet z definicji nieuczciwy, a Milo nie bierze łapówek. I nie traktuję go jak ciebie. Masz ładniejsze nogi.
Głośno wypuściła powietrze, prawie jak przegrzany kocioł.
– Wyhamuj trochę – mruknęła. – Jej już tu nie ma.
Wyhamowałem, tyle że dosłownie, na widok zasieków przydrożnego punktu kontrolnego. Był jeszcze daleko, ale wolałem pokonać ten dystans grzeczną czterdziestką.
– A co ma do tego Kowalak? – zapytałem prawie szczerze.
– Przecież widzę, jak na nią patrzysz.
Pozostała ostentacyjnie z tyłu, choć fotel obok mnie od dawna świecił pustką.
– Jak na nią patrzę? Jak na źródło informacji, a niby jak.
– Nie musisz się tłumaczyć. Już uzgodniliśmy, że to świetna laska.
– Jak mam to rozumieć?
– Ja mam cię uczyć polskiego? Świetne laski to te z nogami do…