Выбрать главу

– Mam nadzieję. Cholernie się naszarpiesz, jeśli urwie mi nogę i będziesz mnie musiał taszczyć.

– Za stary jestem na noszenie takich dużych dziewczynek. Ty zostajesz.

– Idę z tobą – zapewniła spokojnie.

– Wykluczone.

– Są dwie możliwości – poinformowała mnie. – Albo przejdziesz, a wtedy i ja przejdę, albo nadepniesz na minę. Wtedy nie dasz rady zwlec się z tej łąki, a może nawet założyć sobie opatrunku. Lepiej, żebym była wówczas blisko ciebie.

– Jasne. Nie ma lepszego środka dezynfekującego niż babskie łzy. Wybij sobie…

– Nie będę płakać, jak ci coś urwie. Od tego masz Dorotę.

– Zostajesz tutaj – rzuciłem twardym jak stal tonem.

– Zacznij lepiej myśleć, zakichany rycerzu. Chcesz mi oszczędzić ryzyka? Proszę, mnie też się nie spieszy do robienia z Oli sieroty. Ale pomyślałeś, co będzie, jeżeli naprawdę wleziesz na minę?

– Jestem saperem. Nie wlezę. A ty tu poczekasz.

– No to inaczej: myślisz, że jak usłyszę huk i zobaczę cię wylatującego ślicznym łukiem w niebo, to co zrobię? Powiem „ojej” i odjadę? – Dopiero teraz poczerwieniała i prawie wykrzyczała końcówkę swego wywodu: – Ty kretynie, przecież będę musiała po ciebie biec, i to najkrótszą drogą! To nazywasz zapewnieniem kobiecie bezpieczeństwa?! W dupę sobie wsadź taką troskę!

Na wszelki wypadek odstąpiłem o krok. Była nienormalna. Histeria i krzyki to naturalna reakcja kobiety na pomysły takie jak mój, ale ona nie wybuchła dlatego, że poinformowałem ją od niechcenia o wycieczce po polu minowym. Dopiero ogłaszając listę wycieczkowiczów, wytrąciłem ją z równowagi.

– Muszę z nim pogadać – łagodziłem.

– Nie płacę, więc trudno mi wymagać. – Przy wygłaszaniu takiej kwestii mogłaby bardziej spuścić z tonu. – Ale gdybyś znalazł chwilę i wtajemniczył mnie w swoje plany…

– Plany to za mocne słowo… Naprawdę będziesz mnie ratować, jeśli…?

Jej spojrzenie wystarczyło za odpowiedź. Przyniosłem po prostu apteczkę.

– Mam iść po twoich śladach? – upewniła się.

– Dokładnie po śladach, a nie po prostu po śladach. Jasne? – Skwapliwie pokiwała głową. – I cztery kroki za mną. W trawie nie pozostaną odciski stóp, więc musisz zapamiętywać miejsca. – Jeszcze jedno kiwnięcie. – Jesteś rąbnięta, wiesz?

Posłała mi leciutki uśmiech. Podniosłem z ziemi upatrzony wcześniej kij i ruszyłem bez pośpiechu.

– Większość min ma w sobie choć odrobinę metalu – mówiłem cicho. – Statystycznie biorąc, większość można dzięki temu znaleźć za pomocą wykrywacza. Błażejski to saper, a Jeżynowa Górka ma na stanie wykrywacz indukcyjny i resztę sprzętu. To pierwszy powód. Może uda mi się coś wypożyczyć.

– Idziemy przez pole minowe, by pożyczyć sprzęt do przechodzenia przez pole minowe? – upewniła się.

– Wiem, jak to brzmi. Ale to tutaj to najmniej groźny rodzaj pola minowego.

– Miło słyszeć – zakpiła. Bała się, ale jej strachowi daleko było do paraliżującego.

Szedłem powoli, stawiając długie kroki. Od czasu do czasu zatrzymywałem się i za pomocą kija sprawdzałem zbyt bujne kępy traw.

– Pewnie ci się to nie przyda… – Mówiłem tak, jak chodziłem, czyli swego rodzaju krótkimi skokami, przerywając za każdym razem, gdy zaczynałem się przemieszczać. – Na takiej patelni trzymaj się miejsc odsłoniętych i położonych wyżej. Minuje się te kawałki przedpola, których nie można ostrzelać. Nigdy nie wchodź do rowów, niecek i temu podobnych. A na polu uważaj na druty odciągowe, a nie na to, co pod ziemią. Jedna mina odłamkowa może położyć pół drużyny, a reaguje na szerokości parunastu metrów.

Zatrzymałem się przy kupce krowich kości. Leżały w głębokim leju. Zakląłem bezgłośnie i obejrzałem się przez ramię. Jovanka, zgodnie z zaleceniem, stała w szerokim wykroku równe cztery kroki za mną. Wyglądała dość zabawnie, ale nie było mi do śmiechu.

– To nie moździerz – powiedziałem trochę za cicho. – Widzisz tę dziurę? Ktoś zakopał minę przeciwpancerną, ale dał zapalnik od przeciwpiechotnej. Krowy nie są aż tak ciężkie…

– Czyli nie tylko na druty musimy uważać – podsumowała.

– Nie tylko. – Odczekałem chwilę. – W razie czego wracaj po śladach.

Stawiając stopę w kolejnym miejscu, starałem się zmiażdżyć i połamać jak najwięcej traw. Jovanka dyskretnie poprawiała po mnie, ale nie wierzyłem, byśmy wracając, odnaleźli choć połowę śladów. Przy strumieniu przypomniało mi się, że nie do końca wytłumaczyłem się ze swych ekscesów.

– Błażejski był tu w tym samym czasie co twój mąż – wyjaśniłem w trakcie krótkiego postoju. – Potem wyjechał, podpisał kontrakt, później znów tu trafił. Może pamiętać coś, co nam się przyda. Koszarowa plotka, wiesz. No i byłby niezłą wtyczką w obozie.

Strumyk nie był szeroki, ale nie chciałem ryzykować skakania w błoto. Szturchnąłem sterczący ze środka nurtu kamień. Nie eksplodował mi w twarz, przeszedłem więc po nim, nie mocząc nawet podeszew. Zatrzymałem się i wyciągnąłem rękę.

– Poradzę sobie – zapewniła Jovanka. Cofnąłem dłoń. Nie traktowałem tego jak okazji do dotknięcia kawałka kobiecego ciała. Było ślisko, ona była moją podopieczną. Za bardzo denerwowałem się czyhającą wśród traw śmiercią, by myśleć o głupstwach.

Aż do momentu, gdy stopa Jovanki osunęła się nagle w tył, a ona sama poleciała w moje objęcia. Gdybym nie był saperem, pewnie bym ją przytrzymał, ale w podświadomości siedział mi głęboko zakaz pochopnego przestawiania nóg w podobnych miejscach. Niemal mi się udało. Wprawdzie runęliśmy w trawę, ja na plecy, Jovanka na mnie, ale przynajmniej pięty moich stóp pozostały tam gdzie przedtem. Grzmotnąłem o brzeg. W tej chwili byłem bardzo męski i zdecydowanie wolałbym oberwać blondynką. Przez pierwsze sekundy huczało mi w głowie.

– O Boże. – Potrzebowała paru chwil, by to wyszeptać. – Tak cię przepraszam… Ja…

Dotknąłem jej policzka, tuż przy ustach. Miała tam delikatne jak pajęczyna zalążki zmarszczek i jeszcze trudniejszą do wychwycenia wypukłość, oddzielającą policzek od bladego różu warg. Pomyślałem, że to znakomite miejsce i że można je traktować jak policzek podstawiany do niewiele znaczącego pocałunku, czerpiąc zarazem przyjemność bliską tej, którą oferują usta. Poczułem ciepło jej skóry. Smaku już nie. W swoim za lekkim na taką pogodę ubraniu nie miała szans się spocić, kosmetyki też przypadły złodziejom, a ja nie odważyłem się na nic poza dotykaniem wargami jej policzka. Mimo wszystko oszołomiła mnie własna odwaga.

Ją też coś musiało oszołomić. Kiedy opuściłem głowę i zdjąłem dłoń z zesztywniałej szyi, twarz Jovanki opadła powoli, ocierając się aksamitem policzka o mój szorstki zarost. Leżała z nosem wtulonym w mój obojczyk, łaskocząc mnie włosami w ucho i oburącz przytrzymując się mych ramion. Była strasznie ciężka, strasznie ciepła i strasznie miła w dotyku.

– Jovanka… – utknąłem, nie potrafiąc wyjaśnić, że to taki sam wypadek jak jej poślizg i że tak naprawdę pocałowałem ją całkiem niechcący.

– Pocałowałeś mnie. – Szept, który wlał mi się prosto do ucha, niósł więcej ciepła niż ucisk jej obfitych piersi i szerokich bioder. Dziwne, bo ona sama marzła: wyczułem gęsią skórkę w okolicy łokcia. Chyba po to, by zyskać pewność, powędrowałem palcami niżej, w kierunku gołego uda.

Trawa była wilgotna, a moja koszula stopniowo przejmowała od niej tę cechę. Głowa oparta o moje ramię poruszyła się, coś chłodnego dotknęło szyi pod uchem. Zesztywniałem. Nie chciało mi się wierzyć, że mogła to zrobić za pomocą języka. I miałem rację. Po prostu nos. Nie pocałowała mnie. Może była to forma pytania o zgodę. Musiałem stłumić bunt dłoni i nie dopuścić, by jednym szarpnięciem naprowadziła usta Jovanki naprzeciw moich. To, czym ponoć myślą faceci, otrzymywało dwa razy więcej krwi niż mózg, nadal jednak byłem w stanie myśleć w sposób zbliżony do logicznego.