Выбрать главу

– W ciemności – sprecyzowałem. – Bo poza tym… No nic. Dziękuję, że przyszłaś.

– Nie co wieczór dzwonią do mnie z celi mordercy i terrorysty. Jak to właściwie załatwiłeś? – Usiadła ładnie na brzegu łóżka. – I dlaczego tak marnie cię pilnują? Nie widziałam wartownika.

Wyjąłem spod koszuli telefon komórkowy.

– Rozczaruję cię. Po prostu zadzwoniłem do Błażejskiego, a konkretnie do dyżurnego. Metoda „na kuzyna” – posłałem jej uśmiech. – Bezpośrednio się nie dało, bo to akurat jego aparat.

– Tego żołnierza, który do mnie przyszedł? – upewniła się. – Zaraz, zaraz… Czy to czasem nie…?

– Owszem. Jedyny ocalały z Jeżynowej Górki. – Odczekałem chwilę i dodałem: – Na taką wersję oficjalną w każdym razie się zanosi.

Oczy zalśniły jej jak para niebieskich żarówek.

– Opowiedz mi o tym.

Opowiedziałem. Zwięźle, ale na szczęście konspiracyjny charakter spotkania podziałał na jej wyobraźnię i nie drążyła tematu podchwytliwymi pytaniami.

– Potem już była kaszka z mleczkiem – dokończyłem. – Tamtym odechciało się atakować, a Błażejski znalazł sprawną komórkę i zatelefonował po pomoc. Przywieźli nas tutaj, rozdzielili, trochę przegłodzili, a mnie Olszewski postraszył. Co do Jovanki nie mam pewności. To właśnie pierwsza prośba. Gdybyś mogła jakoś się z nią skontaktować…

– Ja? – zdziwiła się. – Żartujesz?

Przez chwilę się zastanawiałem, jak to ująć delikatnie.

– Nie bardzo się lubicie; dwie ładne dziewczyny to za dużo jak na jedno miejsce. Ale jesteś profesjonalistką, na pewno potrafisz wznieść się ponad…

– O czym ty mówisz? – Nie umiem wyjaśnić, na czym polega nie do końca szczere wzruszenie ramion, ale jej takie właśnie było. – Nic do niej nie mam. Tylko trochę mnie dziwi, że napuszczasz ją na wartownika po to, by mnie tu przemycić, bym z kolei ja z nią pogadała. Nie prościej…?

– Napuszczam na…?

– Ten Błażejski powiedział, że twoja dziewczyna weźmie na siebie wartownika, więc mam iść co prawda bez zwracania uwagi, ale nie muszę skradać się po dachach. Nie wiem, jak miała to zrobić – dwuznaczny uśmiech pojawił się w kącikach starannie uszminkowanych ust – ale tak właśnie powiedział.

– To nie jest moja dziewczyna – mruknąłem. – Cholera, to przez to porozumiewanie się szyfrem… No nic, to była ta mniej ważna prośba. – Musiałem przerwać na jakiś czas, uświadamiając sobie ze zgrozą, że treści ważniejszej nie pamiętam. Myśl o Jovance biorącej na siebie wartownika położyła się ołowianym ciężarem na moim mózgu i musiałem mocno się sprężyć, by zepchnąć ją przynajmniej z jednej półkuli. – Druga jest taka, byś pojechała do Maglaja i zamieniła kilka słów z jednym facetem. Miał mieć dla nas wiadomość, jak dobrze pójdzie. Wiem, że dużo od ciebie wymagam, ale…

– Jestem dziennikarką – przerwała mi. – Załatwione. Ale dasz słowo, że po wszystkim usiądziemy, wyspowiadasz się i pozwolisz mi napisać artykuł. Dam ci go do autoryzacji, ale zachowasz się jak dżentelmen i niczego nie wykreślisz.

– Jeśli zgodzisz się siąść we trójkę… To historia Jovanki, nie bardzo mogę… Wiesz, to wszystko zahacza o rzeczy, po których opublikowaniu przeciętna kobieta podcina sobie żyły.

Zawiesiła na mnie spojrzenie o nieodgadnionym wyrazie. Dopiero na koniec dopatrzyłem się lekkiego, wieloznacznego uśmieszku.

– Trójkąt? – zmarszczyła w zadumie brwi. – No cóż, to też może być ciekawe. Staram się być elastyczna, więc niech będzie trójkąt.

Wolałem się nie zastanawiać, czy po prostu niefortunnie dobierała słowa.

Dochodziła dziewiąta, kiedy cichy zgrzyt wyrwał mnie z drzemki. Odepchnąłem senne wizje, pełne kobiet o włosach płynnie zmieniających barwę ze złota na czerń, podszedłem do drzwi i stwierdziłem, że zamknięto je na klucz. Znacznie bardziej zainteresował mnie brak wartownika. Zastanawiałem się nad tym, gdy zadzwonił ukryty pod poduszką telefon.

– Błażejski – powitał mnie głos. – Skołowałem komórkę, no i dzwonię, żeby powiedzieć, że możemy swobodnie pogadać, gdyby pan kapitan chciał. Niech pan zapisze numer, dobrze?

Z braku papieru użyłem mocno zapuszczonego lustra.

– Co słychać? – zapytałem, cofając pośliniony palec.

– No właśnie nic. Cicho o tej strzelaninie. Zwykle donoszą o każdej urwanej nodze, nim trafi na szpitalny śmietnik, a tu… U nas podwyższyli gotowość, ale już u Szwedów i Norwegów spokój, jakby nic się nie stało. Chyba komuś zależy na ukręceniu łba całej sprawie.

– Rozmawiali z tobą?

– Nie za bardzo. Olszewski wpadł, kazał trzymać gębę na kłódkę. A starego nie ma. Siedzi na jakiejś konferencji w Sarajewie. Gdyby wiedział, toby pewnie lądował tu jak nie śmigłowcem, to na spadochronie. Upierdliwy z niego gość, ale o ludzi zawsze dbał.

– Przedzwoń, gdyby się zjawił. Aha, i dziękuję, że nam…

– Szuka pan tych dupków, którzy do nas strzelali? – Nie dał mi odpowiedzieć. – Sram na Olszewskiego i jego zakazy. To byli moi kumple. Nie chcę, by sprawa rozeszła się po kościach i skończyła na salwie honorowej.

– Mimo wszystko dziękuję. – Odczekałem chwilę. – Nie wiesz, co z Jovanką?

Teraz on zrobił sobie przerwę.

– Mogę się do niej wybrać z telefonem – odparł w końcu głosem, który zaklasyfikowałem jako emocjonalnie niewyraźny. – Sami pogadacie.

Nie podobała mi się taka odpowiedź, ale nie miałem odwagi domagać się innej.

– Gdybym potrzebował stąd wyjść… Da się załatwić?

– Z obozu? – Milczeliśmy obaj przez jakiś czas. – Co pan kombinuje?

– Na razie tylko myślę. – Znów przerwałem. – Ten wartownik sprzed moich drzwi… Chyba go odwołali. Za to zamknęli mnie na klucz. Możesz się rozejrzeć?

– No… dobrze. Oddzwonię.

Na kolację, oprócz gulaszu, był chleb i masło, a do masła dodano nóż. Do dziesiątej udało mi się za jego pomocą wyciągnąć listwy z plastikowego okna i nie rozbić przy tym szyby. Przygotowałem też namiastkę drewnianej łopatki, zastąpił ją widelec, dobrze owinięty chustką. Dorota zjawiła się o dziesiątej dziesięć. Błyskawicznie usunąłem plastikowe kliny i wyjąłem szybę z ramy.

– Wskakuj.

Zgasiłem światło, ale po sąsiedzku kwaterowali ludzie i całkiem ciemno nie było, więc zauważyłem bez trudu, że to, co brałem za rajstopy, było pończochami. Poruszała się zgrabnie, a sukienka do przesadnie krótkich nie należała. Mimo to dane mi było obejrzeć kawałek białego uda pomiędzy czernią i granatem w grochy. Potem zabiła mi kolejnego ćwieka: siadając na łóżku, w którym trochę pospałem i którego celowo nie doprowadziłem do porządku. Zamocowałem z powrotem szybę, zaciągnąłem zasłonę i niepewnie skierowałem rękę w stronę kontaktu.

– Nie zapalaj – poprosiła cicho. Weszło nam już w nawyk porozumiewanie się konspiracyjnym półgłosem. Nie umiałem ocenić, czy jej ton jest rzeczowy, czy zmiękczony podobnymi do moich rojeniami. Stanąłem przy stole. Wyciągając rękę, mógłbym jej bez problemu dotknąć.

– Nie dało się? – pokiwałem głową. – Nie szkodzi, to nie…

– Dlaczego się miało nie dać? – błysnęła zębami. – Za szybko wróciłam? Zapomniałam ci powiedzieć, że lubię ostrą jazdę. Też potrafię dostarczyć mężczyźnie mocnych wrażeń. To znaczy pasażerowi – poprawiła się niedbale.

– Masz na myśli Jovankę? – upewniłem się. – I tę strzelaninę na Jeżynowej Górce?

– Ciekawe to wasze dochodzenie. Myślisz, że coś z tego wyniknie?

– Nie bardzo rozumiem – powiedziałem powoli.

– Podobno tego typu wspólne przeżycia nieuchronnie rzucają ludzi do łóżka. Problem w tym, że nie na długo.