Выбрать главу

Zostawiłem ją, wszedłem na piętro i odszukałem sypialnię gospodarza. Wyjąłem z szuflady jakiś podkoszulek i używając go jako rękawic, przeszukałem pokój. Znalazłem dwie informacje, w tym jedną w postaci niematerialnej. Byłem mianowicie jedyną osoba, która trafiła tu po śmierci gospodarza. Morderca, który tak zabawił się w salonie, z pewnością pozostawiłby jakieś ślady. Wróciłem na dół z informacją numer dwa w dłoni.

– Niczego chyba nie zrabowano – oznajmiłem.

– A myślałeś, że to napad rabunkowy? – zripostowała. – Przy szafie został odcisk buta. Terenowy, jak nasze. A ubranie Bulatovicia znalazłam w łazience. W szlafroku jest dziura na wysokości serca. Ten bydlak musiał go pchnąć, jak tylko stanął w drzwiach. Potem rozebrał zwłoki, znalazł koszulę i zrobił całą resztę.

– Brawo. – Wręczyłem jej złożoną na pół kartkę. – Rzuć na to okiem. Skróty w serbskim to dla mnie chińszczyzna. Co on mógł tu zapisać?

Rozłożyła papier jak gdyby z szacunkiem i zagłębiła się w łamigłówce dwu-, trzyliterowych zbitek. Zostawiłem ją i podszedłem do Doroty. Siedziała ze zwieszoną głową na ostatnim z kuchennych taboretów. Twarz i spore partie sukienki miała mokre, ale na szczęście przeważała woda. Ukucnąłem naprzeciw jej kolan.

– Już dobrze. Zaraz wyjdziemy na powietrze. – Pochyliła się i wsparła czołem o mój bark. – Przepraszam, że cię w to wplątałem. Nie myślałem… Już dobrze.

Klęczałem u stóp ślicznej, młodej dziewczyny i myślałem o najgłupszej rzeczy, o jakiej mógł myśleć facet dźwigający na karku taki bagaż kłopotów. Jakie niby znaczenie mógł mieć fakt, że z płaczem nie jest Dorocie Kowalak do twarzy? Jovance też mogło nie być. Nie mogłem mieć pewności, że załzawiona i zasmarkana nie prezentowała się jeszcze gorzej. Ale miałem i byłem nieszczęśliwy z tego powodu.

– Nie chcę przeszkadzać, drodzy zakochani, ale chyba powinniśmy się pospieszyć.

Z głową Doroty na ramieniu i uchem pełnym jej włosów nie umiałem wyczuć, czy poza kpiną pobrzmiewa w głosie Jovanki coś jeszcze.

– To tu – zakreśliła zdecydowane kółko na mapie. – Ciekawe.

Przyglądałem się śladowi rysika ładnych parę sekund. Potem zerknąłem w czarne w tej chwili oczy Jovanki.

– Prawie tam byliśmy. Gdyby Nedić nie zatrzymał nas wtedy na przełęczy…

– Nie o tym mówię – mruknęła. – Dubrovka, po drugiej stronie Glavy. Nic ci to nie mówi?

– Jesteś pewna, że Bulatović miał na myśli tę wioskę?

– Nie – przyznała. – Ale jeśli mają tam cmentarz, a grób jest opisany, nie będzie problemu z jego odnalezieniem.

– No, nie wiem… Ana B… To mała wieś, ale imię Ana nie jest chyba w Jugosławii egzotyczne. Co zrobisz, jak będzie ich tam więcej?

– Znamy datę. Romek mówi, że znaleźli nas dwudziestego czwartego marca.

Klepnąłem się w głowę w geście samokrytyki.

– Dojedziemy bez zahaczania o posterunki? – zainteresowała się Dorota.

– My? – Jovanka z premedytacją patrzyła na mnie, omijając dziennikarkę wzrokiem. – Chcesz ją nadal w to mieszać?

– Dorota? – ograniczyłem się do uniesienia brwi.

– Bez samochodu jesteście uziemieni.

– A co ze zdrowym rozsądkiem? – zapytała beznamiętnym tonem Jovanka. Nie byłem pewien, do czego zmierzała. Ona chyba też nie. Nie przepadała za Dorotą, ale znałem ją już na tyle, by wiedzieć, że potrafi panować nad emocjami.

– Nie w tej branży – westchnęła redaktor Kowalak i przekręciła kluczyk w stacyjce. – Twoja historia śmierdzi, a tacy jak ja muszą iść za obiecującym smrodem. Zresztą… na razie to tylko nocne łażenie po odludnym cmentarzu. Może być nawet ciekawie.

Zaczęło się nieźle: dotarliśmy na miejsce, nie napotykając nikogo, i już po drugiej rundzie wzdłuż pogrążonych w mroku ruin zlokalizowaliśmy nieduży cmentarzyk w gromadce drzew. Poprosiłem Dorotę, by zaparkowała w cieniu i otwarła bagażnik. Wraz ze sprzętem saperskim Błażejski dostarczył wojskową latarkę z filtrami i pewnie z myślą o niej tak niefrasobliwie podnosiła klapę. Dopiero na widok żołnierskiej łopatki wydłużyła jej się mina.

– Po co ci to? – zapytała dość ostro Jovanka.

– Nie oczekuję pomocy – odciąłem się. – Znajdziemy grób i możesz wracać.

– To nie jest na serio – pokazała palcem łopatkę.

– Chyba nie zamierzasz rozkopywać grobu?! – poparła ją Dorota.

– Słuchajcie, dziewczyny, ja też wolałbym tego uniknąć.

– To uniknij – poradziła Jovanka. – Czemu to niby ma służyć?

– Po pięciu latach niewiele znajdziesz – zauważyła przytomnie Dorota. – Trochę kości, jak dobrze pójdzie. – Wzdrygnęła się na myśl, jaki widok mnie czeka, gdyby poszło jeszcze lepiej.

– Pewnie macie rację – przyznałem. – Ale w kryminałach gliny zawsze zaczynają od oględzin zwłok.

Przelazłem przez płot i dopiero pod jego osłoną włączyłem latarkę. Na wszelki wypadek z czerwonym, zapewniającym największą dyskrecję filtrem.

– Same stare groby. – Jovanka zerknęła na przemykającą po tabliczkach plamę czerwieni. – To nie tu. Może szukaj biedniejszych.

Miała rację. Stosunkowo szybko znaleźliśmy alejkę nowych grobów, a w niej drewniany krzyż z nazwiskiem Ana Brkanić. Na blaszanej tabliczce, podchodzącej już rdzą, nie było daty urodzenia, jedynie informacja „przeżyła dwadzieścia jeden lat”. Za to drugi szereg cyfr cieszył oko swą długością.

– Dwudziesty piąty marca – odczytałem bez uciekania się do pomocy Jovanki. – Mamy ją.

Próbowałem wręczyć dziewczynie latarkę. Stała jednak ze spojrzeniem utkwionym w trawiastym kopczyku, nie widząc ani mojej ręki, ani chyba mnie samego. Na szczęście obok leżał jakiś bogatszy od Any Bośniak, którego nagrobek oferował niezłą kolekcję półeczek pod źródła światła. Zacząłem kopać, od początku w tempie radzieckiego piechura, któremu pośrodku stepowej pustki oznajmiono, że faszystowskie czołgi są tuż-tuż, a nasza artyleria cholera wie gdzie. Dotarłem do trumny szybko, za to całkiem wyzuty z zapasów energii i optymizmu. Kiedy ostrze przebiło się z mokrym trzaskiem przez wieko trumny, byłem na tyle znieczulony, że prawie się nie przejąłem. Dyszałem więc i odór nie bardzo mnie zaszokował. Jovanka lekko się cofnęła.

– Boże… Pochowali ją w szafie?

– Zbili trumnę z tego, co było pod ręką. – Woleliśmy mówić o opakowaniu, a nie tym czymś w środku. – Spróbuj zamocować latarkę tak, by świeciła w dół.

– Mam ci pomóc? – W jej głosie zabrzmiała autentyczna zgroza. – Zejść do ciebie?

– Chodziło mi raczej o to, że nie musisz tam stać i patrzeć. Jeśli nie da rady zamocować latarki, po prostu zamknij oczy.

Dorota się nie odezwała. Pewnie powtarzała sobie, że dziennikarz musi być twardy. Zdjąłem koszulkę, rzuciłem na najbliższy nagrobek. Zegarek schowałem do kieszeni, a nogawki podwinąłem, na ile się dało.

– Jezu… – Panią redaktor zatrzęsło. – Naprawdę ci odbiło.

– Ze skóry wszystko da się zmyć.

Zmrużyłem oczy i podważyłem wieko. W skrzyni znajdowało się trochę kości i marne resztki miękkiej tkanki. Szczątki ubrania zachowały się dużo lepiej: w paru miejscach dało się nawet odróżnić błękit sukienki.

– Nie ma butów. – Zacząłem mówić, głównie w nadziei, że przez zajęte słowami gardło nie przedrze się fala wymiotów. – Długie włosy, sukienka, chyba biustonosz, więc to raczej kobieta. – Wyjąłem scyzoryk i posługując się łopatką jako podkładką, zacząłem usuwać przegniłą tkaninę. – Nie widzę żadnej biżuterii, zegarka… Zamilkłem na jakiś czas. Trudno mówić o radości, gdy się stoi nad zwłokami dwudziestoletniej dziewczyny, którą brutalnie uśmiercono, zapakowano do obskurnej skrzyni i oddano na żer robactwu, ale zrobiło mi się trochę lżej na duszy, kiedy zrozumiałem, że moje makabryczne wykopki czemuś posłużą.