Выбрать главу

– O co ci chodzi?

– Nie udawaj. Niby dlaczego ktoś miałby trzymać narzędzia tam, a trotyl na widoku? Zawlekli sprzęt dalej, bo coś tam robią, prawda?

Westchnąłem ciężko i nie całkiem szczerze.

– Mówiłem: dziury. Chcą wysadzić jaskinię. Może to taki chwyt wyborczy. Zuk Mehcić, Europejczyk pełną gębą, niszczy pomnik mrocznej przeszłości i za pomocą dynamitu zasypuje podziały między Bośniakami.

– Żartuj dalej – zaproponowała spokojnie – a ja się przejdę i sama to obejrzę. – Stawiała raczej na demonstrację, ale za ramię łapać ją jednak musiałem. – Wiem – posłała mi smutne spojrzenie. – Masz już dość. Ja też. Ale jestem matką, a matka nie może powiedzieć: „Zrobiłam wszystko, nie wyszło, trudno, może innym razem”.

– Ależ chamski chwyt – uśmiechnąłem się słabo. – No dobrze, możemy tam iść. Ale to bez sensu. Strumień jest ze dwieście metrów stąd. No i nikt go… – zaciąłem się.

– Nikt go nie co?

– Nie próbował zasypywać – skapitulowałem. – No dobrze, niech ci będzie. Coś jest nie tak z tą jaskinią. Nie ma śladów po ogniskach. Posprzątali ją, ale okopconego stropu nie dało się tak po prostu…

– A korytarz? Tam był korytarz, prawda?

– Był. Zostało ze dwadzieścia metrów i osypisko. Strop się musiał zawalić. Dawno, bo szalunek całkiem spróchniał.

Milczała jakiś czas, idąc przodem i wybierając łatwe miejsca dla mojej kulawej nogi.

– Dlaczego mi tego nie pokazałeś? – zapytała, nie odwracając się.

– Szczerze? Nie chciałem tego przeciągać. To wyglądano, beznadziejnie. Nie uśmiecha mi się wizja Jovanki Bigosiak machającej przez następny rok kilofem. Albo nogami w łóżkach kolejnych inżynierów górników.

Zerknęła zdziwiona przez ramię. Ja też byłem zdziwiony. Nie zamierzałem mówić czegoś takiego.

– Dzięki za podpowiedź. – Zwolniła i zrównała się ze mną.

– To nie była podpowiedź – mruknąłem ponuro. – Nic nie zyskasz w ten sposób. To robota na długo, dla wielu ludzi i maszyn. O forsie nie wspominając. A po drugiej stronie…

Nie dokończyłem. Nie wiedziałem, co mogło kryć się za zawałem.

Do strumyka dotarliśmy bez przeszkód. Był oddalony od linii łączącej jaskinię i miejsce naszej potyczki z tubylcami, nie spodziewałem się więc kłopotów. Co nie znaczy, że zatraciłem czujność i przestałem się rozglądać.

– Tam się nawet pies nie wciśnie – wyraziłem swój pogląd, zatrzymując się przed pękniętą skałą. – Założę się, że metr stąd jest lity kamień.

Jovanka bez słowa wyjęła mi latarkę z ręki, odstawiła karabin pod wapienną ścianę, uklękła i do połowy znikła w nieprzyjemnie niskim otworze. Dziura miała kształt zdeformowanych ust i nie mogłem się oprzeć wrażeniu, że Pecinac za chwilę odgryzie górną połowę dziewczyny. Może dlatego wziąłem odgłos za jęk bólu lub strachu kogoś, na kim nagle zaczynają się zaciskać monstrualne szczęki. Na ziemię sprowadził mnie szczęk metalu. To coś było tuż za mną i nie próbowałem wykonywać żadnych głupich ruchów. Zwłaszcza że mój G3 nadal pełnił funkcję laski.

– To tylko ja. – Byłem spocony z wrażenia i chyba nie rozpoznałbym głosu, gdyby nie mówił po rosyjsku. Obróciłem się powoli i z niedowierzaniem popatrzyłem na kiwający się radośnie ogon. – A dokładnie: my. Nie chciałem się narzucać, ale Ustasz chyba pana lubi.

Fakt: podtruchtał do mnie i z marszu liznął trzymającą karabin dłoń.

– Co pan tu…? – Nie dokończyłem. – Szliście za nami?!

– Bingo – uśmiechnął się Milo Nedić. Przewiesił kałasznikowa przez ramię. Niewiele ryzykował. Miałem ręce zajęte karabinem i podstawianym do głaskania łbem Ustasza, a Jovanka dopiero gramoliła się rakiem z otworu. Musiała wejść głębiej, niż myślałem.

– Ale po co? – rzuciłem niemal płaczliwie.

– Ciekawość. I przyjemność – poklepał karabin. – Dzisiaj rzadko zdarza się okazja upolowania Muzułmanina. Wystawiliście mi go, więc może pan zatrzymać karabin.

Jovanka wyszła i stanęła obok mnie, nie próbując zabierać po drodze swej broni. Z nijaką miną zapytała o coś Mila.

– Myślałem, że się zorientowaliście. – Był lepiej wychowany i odpowiedział w zrozumiałej dla mnie rosyjsko-angielskiej mieszance. – Miał dziurę z tyłu. Ten od pańskiego karabinu.

– Dzięki – powiedziała jakoś oficjalnie Jovanka. Po czym zwróciła się do mnie: – Tam jest przejście. Chcę sprawdzić, jak daleko sięga.

Milo bez pytania odebrał jej latarkę i zajrzał do dziury. Potem przywołał Ustasza, potarmosił przyjacielsko pod rozradowanym pyskiem i kazał węszyć. Ustasz usłuchał, ale ogonem już nie merdał, co tylko podniosło jego notowania w moich oczach.

– Nie wejdę tam – oznajmiłem oficjalnie, czyli po rosyjsku.

– Nikt cię nie prosi. – W jej ustach zabrzmiało to jakoś łagodnie, niemal przepraszająco.

– Ja pójdę.

Oboje posłaliśmy mocno zdziwione spojrzenia w stronę policjanta.

– Dlaczego?

– Mamy podobne motywy – posłał wieloznaczny uśmiech marszczącej brwi Jovance. – Szukamy prawdy. – Przez chwilę obserwował Ustasza. – Ale chyba tracimy czas. Tam nic nie ma.

Pies, niemal ostentacyjnie znudzony, cofnął pysk z dziury i obsikiwał jakiś kamień.

– On… – Jovanka zawahała się przy doborze słów – wie, co robi?

– Chyba tak – odpowiedział śmiertelnie poważny Milo. – Kazałem mu iść po waszych śladach. Żaden z nas nie nadepnął na minę. Przy okazji: dobra robota, panie Małkosz. Szkoda, że nie miałem pana w czasie wojny. Może inaczej by to wszystko wyglądało.

Mówił o całej naszej trójce. Pecinac odmienił życie każdego z nas i nadal mógł odmienić, w typowy dla siebie sposób.

– Nie masz racji – powiedziałem do Jovanki, wyjmując jednocześnie latarkę z rąk Mila. – Ale gdyby jednak… Pójdę przodem. Gdzie jak gdzie, ale tutaj nie można nie ustawić paru min.

Po paru metrach ciasny korytarzyk rozszerzył się i większą część trasy mogliśmy pokonać na czworakach, nie zdzierając brzuchów i skalpów, ale i tak było paskudnie. W jednym tylko miejscu dorosły człowiek mógł się obrócić i zmienić kierunek marszu. Nic też nie wybuchło – to wszystko, kompletna lista atutów wypłukanej przez wodę nory.

Min nie było, bo nie minuje się dróg donikąd. Upierałem się przy tej tezie do samej mety, choć w milczeniu, na własny użytek. Limit narzekań aż w nadmiarze wyczerpywał Ustasz, wlokący się na końcu, piszczący, skamlący i bez skutku próbujący przemówić nam do rozsądku. Dopiero widok ślepej ściany tuż przed twarzą rozsznurował mi usta.

– Zadowolona? – rzuciłem cierpko w stronę stopy, o którą stuknęło czoło Jovanki. Bogu dzięki, nie było tu ciasno. Póki miałem przed sobą otwartą drogę, udawało mi się trzymać na wodzy swą klaustrofobię. Teraz w jednej chwili oblałem się zimnym potem i ta odrobina luzu po bokach zrobiła się bardzo potrzebna. – Koniec. Skończył się, skurwysyn. Jezu, trzeba będzie tyłem… Ale ze mnie kretyn.

– Możesz się przesunąć? – Nie czekając na moją reakcję, zaczęła czołgać się do przodu, trochę obok, ale głównie po mnie. To był ten pierwszy raz, gdy jej dotyk nie sprawił mi radości.

– Oszalałaś?

Nie zareagowała. Zrównała się ze mną twarzą i wepchnęła rękę do małego jeziorka, z którego wypływała woda. Miało gabaryty większej miednicy i z drugiej strony nie przylegało bezpośrednio do ściany, wziąłem je więc za źródło – początek strumienia i koniec naszej wędrówki. Kiedy ramię dziewczyny znikło w czarnej jak atrament wodzie aż po bark, nie zmieniłem bynajmniej zdania. Owszem, miednica okazała się bardziej beczką. I co z tego?