Выбрать главу

Savich podsunął jej kolejną studolarówkę, którą schowała za biustonoszem.

– Tak, ten faks – to było zdjęcie młodej ładnej kobiety, z blond włosami – znowu potrząsnęła włosami. – Miała taki fajny warkocz. Zapytałam, co zamierzał jej zrobić, a on powiedział, że nic takiego, tylko ją trochę postraszy, i znowu wypił szklankę burbona.

Kiedy nalewał sobie kolejną, przyjrzałam się jej zdjęciu – pochodziło z jej prawa jazdy i było marnej jakości, ale pomimo to mogłam stwierdzić, że jest bardzo ładna. Kiedy zrobię prawo jazdy, – prześpię się z jakimś dobrym fotografem, który zrobi mi porządne zdjęcie. Savich zaczął rozkładać kolejny – trzeci już banknot.

– Zabrał mi faks i zaczął mówić coś do siebie. Powtarzał w kółko: Potrzebuję do tego magazynku, albo dwóch. Skąpi łajdacy.

Łajdacy. Liczba mnoga. Savich pokiwał głową.

– Angel, czy Roddy może przypadkiem używał kiedyś twojej komórki? Zaczęła się nad tym zastanawiać, a Savich dostrzegł jej duży wysiłek umysłowy.

– Może kilka razy.

– A jak dawno ten student – doktorant zapłacił za twoje usługi telefonem komórkowym?

– Pewnie powinnam wam powiedzieć, że poderwałam tego studenta, kiedy byłam już z Roddym.

– I nadal masz swoją komórkę?

– Tak, ale jest tak stara, jak ryba, którą zastrzelił wuj Bobby, kiedy celował do mojego młodszego brata. Nie, pomyślał Savich, nie będę ciągnąć tego tematu.

– Chciałbym pożyczyć twoją komórkę, Angel. Oddam ci ją. Zapłacę ci za wypożyczenie. Co ty na to? W jej niewinnych oczach pojawiła się chciwość.

– A ile chce mi pan zapłacić? To dobry telefon, ma dużo fajnych funkcji. Ale szczerze mówiąc, niestety chyba nie mam na nim zbyt wielu minut.

– Mnie to nie przeszkadza – odparł Savich.

– Wie pan, telefon komórkowy jest jak facet: jeżeli co noc me podłączasz go do kontaktu i dobrze nie naładujesz, nie ma z niego żadnego pożytku.

Savich przesunął po stole w jej kierunku dwie studolarówki, a Angel sięgnęła do kieszeni po telefon.

– Przydałaby mi się szminka, ale nie oddadzą mi mojej torebki. Telefonu nie zabrali pewnie dlatego, że padł.

– Nie martw się, kiedy ci go zwrócę, będzie naładowany. – Savich wstał, zostawiając kolejny banknot na stole. – Sherlock, może dasz Angel swoją szminkę? Ma naprawdę ładny odcień. Sprawdź, czy nie chciałaby zarobić kolejnej stówy.

– Do zobaczenia wkrótce – powiedział do Angel. – Myślę że twoje informacje były na tyle cenne, że porozmawiam z odpowiednimi ludźmi i oni wycofają oskarżenia.

Spojrzała na niego zdumiona.

Podniósł rękę, chcąc uciszyć ewentualną reakcję dziewczyny.

– Zaczekaj, Angel, zrobię to, jeżeli przyrzekniesz mi, że zadzwonisz pod ten numer. – Wręczył jej wizytówkę. – Ten facet pomaga takim dzieciakom, jak ty. Zadzwonisz do niego?

Zobaczył kłamstwo w jej oczach. Tak, oczywiście, panie agencie specjalny, natychmiast zadzwonię do… pana Hanratty.

Podał jej rękę i zostawił ją z Sherlock, żeby sprawdziły, czy szminka pasuje. W korytarzu spotkał panią Limber, asystentkę dyrektora tego ośrodka.

– Bardzo dobrze nam poszło – zwrócił się do niej. – Dziękuję, ze pozwolili nam państwo porozmawiać z nią na osobności. Sprawdzę, czy może zostać zwolniona.

Pani Limber, łagodna kobieta z wielkimi okularami na nosie, poklepała go po ramieniu.

– Angel ma charakter i głowę na karku, ale ma też złodziejską duszę. Wie pan, niektóre z nich tak mają.

– Tak – odparł. – Wiem, ale…

– Ona jest jak rozpędzony pociąg – nie zatrzyma się. Widzę, ze ma pan rozładowany telefon Angel. Pożyczyć panu ładowarkę?

Tymczasem Sherlock uśmiechała się na widok ładnego ciemnoróżowego odcienia szminki na ustach Angel.

– Bardzo ci do twarzy w tym kolorze. Możesz zatrzymać szminkę i lusterko.

– Chcę Big Maca – powiedziała Angel, odrzucając do tyłu włosy. Sherlock pogładziła ostatnią studolarówkę.

– To może opowiesz mi, jak poznałaś Roddy'ego? Sherlock znalazła Savicha siedzącego pod drzewem przed ośrodkiem. Mrucząc coś pod nosem, bawił się komórką Angel. Podniósł wzrok.

– Zarobiła ostatnią stówę?

– Tak, i dodatkowo nasz przyszły Donald Trump wszedł w posiadanie mojej szminki, lusterka i grzebienia. Aha, i powiedziała mi, że możesz zatrzymać jej komórkę. Za tę kasę, którą z ciebie zdarła, kupi sobie nową. Nie może doczekać się, aż w końcu się stąd zerwie. No nie wiem, Dillon, sama nie wiem.

– Czasami trzeba puścić rybę wolno. Nie uwierzysz, co znalazłem w jej komórce.

24

Baltimore, Maryland

Środa po południu

– Tak musi wyglądać niebo – zawołała Rachael, rozglądając się wokół dużej recepcji na dwudziestym dziewiątym piętrze budynku Abbott – Cavendish. Jej oddech przyspieszył. – O rany, spójrz, jakie piękne. Jimmy mówił, że Laurel jest ekspertem od mebli w stylu Chippendale i urządziła to miejsce w tym właśnie stylu, ale nigdy mnie tu nie przyprowadził, mówiąc, że nie znosi przepychu. – Przyglądała się stojącym wokół, będącym w idealnym stanie krzesłom i stołom i poczuła, że jej puls przyspiesza.

– Nie miał racji – powiedziała, lekko dotykając palcami oparcia krzesła. – Jak ktokolwiek mógłby tego nienawidzić? One są przepiękne. Dotknij tylko drewna, Jack, jest takie gładkie i doskonałe. To mahoń z Indii Zachodnich. Spójrz tylko na nogi tego krzesła.

Jack popatrzył na elegancko zakrzywioną nogę krzesła, jego wytworne obicie, po czym znowu na nią.

– Widzę, że wiesz wszystko na temat antyków – powiedział powoli.

– Zwłaszcza o stylu Chippendale. Spójrz na tę komódkę z wyszukanymi rzeźbieniami. Wygląda na osiemnasty wiek. Wiesz, że nigdy nie umieszczali na meblach znaku producenta? Żeby dowieść autentyczności, musiałbyś dotrzeć do oryginalnej faktury.

Co z tą komódką? Czy ona sobie żartuje? Faktura z osiemnastego wieku?

Nie, nie wiedziałem o tym – powiedział Jack.

Słuchał, jak mówiła o tym, że Amerykanie lubią siedzenia w stylu księżnej Anny, że wolą drewno wiśniowe od mahoniu. Te fantazyjnie wygięte nogi krzeseł zatopione były przynajmniej na dziesięć centymetrów w miękkim, drogim dywanie. Nie trzeba go było przekonywać, żeby usiadł na jednym z nich.

I te trzy obrazy Turnera – Rachael kontynuowała swój wywód. – Jimmy lubił te obrazy. Pamiętam, jak mi o nich opowiadał. Należały do jego matki. – Rozejrzała się wokół po recepcji z pożądaniem w oczach. – Mieć duży budżet na dekorację przestrzeni takiej jak ta, to dopiero byłoby coś! Urządziłam kilka wnętrz firm w Richmond i okolicach.

Musiałam się nieźle namęczyć, żeby być jednocześnie twórczą i tanią.

– Czy twoi klienci doceniali to, co robiłaś?

– Tak, wszyscy, i to było miłe. Tak naprawdę w procesie projektowania wolę wyrażać siebie, jednak tworząc przestrzeń dostosowaną do konkretnego spojrzenia i konkretnej funkcji.

Miałam pokaźną listę klientów, zanim poznałam Jimmy'ego.

Usłyszeli za sobą chrząknięcie, obejrzeli się i zobaczyli dwie młode kobiety i dwóch młodych mężczyzn siedzących za wysokim przepierzeniem z błyszczącego mahoniu, każdy siedział przy swoim komputerze, wszyscy ładnie ubrani, wszyscy pracowicie stukali w klawiaturę lub ściszonym głosem rozmawiali przez telefony. Z wyjątkiem jednej młodej kobiety, która przyglądała im się uważnie.

Jack uśmiechnął się do Rachael i skinął głową w stronę kobiety.

– Pozawracajmy głowę tej młodej, jasnookiej dziewczynie w recepcji i sprawdźmy, gdzie jest nasza ofiara. Młoda dziewczyna, z jej identyfikatora dowiedzieli się, że ma na imię Julia, na początku patrzyła na nich podejrzliwie, ale zaraz potem uległa uśmiechowi Jacka, fenomenowi, który Rachael miała okazję obserwować już kilka razy. Wyglądało na to, że Julia nie mogła mu się oprzeć, poddała się i też się uśmiechnęła.